* *
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.Czy dotarł do Ciebie email aktywacyjny?
Marca 28, 2024, 11:52:57 am

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji

Autor Wątek: Marco Pantani Szkoda Że Ciebie Tu Nie Ma.  (Przeczytany 20054 razy)

Offline sportacademy

  • Administrator
  • Sr. Member
  • *****
  • Wiadomości: 468
  • Karma: +7/-3
    • Zobacz profil
Marco Pantani Szkoda Że Ciebie Tu Nie Ma.
« dnia: Lipca 02, 2015, 11:31:55 pm »
Pozwalam sobie w tym miejscu zamieścić historie "Pirata" i jeśli Sławek pozwoli będe to kontynuował jest to materiał zebrany i opisany przez mego kolege o niku mark ,jest to wspaniały materiał i jeśli będzie zainteresowanie będe kontynuował ponadto nigdzie te rzeczy nie sa prezentowane tu będą miały okazje ujżeć pierwszy raz światło dzienne.

Jak rzetelnie podsumować karierę Marco Pantaniego? Dlaczego, mimo, iż wygrał w porównaniu z innymi mistrzami roweru tak niewiele, już za życia adorowały go niezliczone rzesze fanów i był przez nich uwielbiany nawet, gdy w drugiej fazie kariery nie był już tak spektakularny i niemal notorycznie zawodził? Dlaczego Lance Armstrong i Jan Ullrich, kolarze kompletni, predysponowani do wygrywania seryjnie wielkich tourów, nie cieszyli się nigdy aż takim respektem? Czy przedwczesna śmierć jest powodem przedłużającej się fascynacji?
Maleńki góral znad morza przypominał spragnionym sukcesów kibicom włoskim wielkie dni ich kolarstwa, porównywano go zwłaszcza do jeżdżącego w podobnym stylu Fausto Coppiego - pierwszego kolarza, który wygrał w jednym roku kalendarzowym zarówno Giro d Italia, jak i Tour de France (Pantani dokonał tego wyczynu jako ostatni kolarz). Obaj ci wielcy górale jeździli na rowerach firmy Bianchi, obu prześladował częstokroć pech, obaj zmarli młodo i w pełni sławy. Ale Pantani miał kibiców na całym świecie. Utkwił im w pamięci wszystkim bezkompromisowy styl jazdy Marco, który nie bawił się w zawiłe kombinacje taktyczne, przez co rzadko wygrywał wielkie wyścigi, ale miewał dni naprawdę wielkiej chwały, kiedy upokarzał Induraina, Ullricha (Armstronga na dobrą sprawę pobił tylko jeden raz). Już w 1995 r., a więc w początkach wielkiej kariery Marco, dziennikarz La Gazzetta dello Sport pisał: Całe rodziny włączają po południu telewizor, by oglądać Tour de France i Giro d Italia, bo wiedzą, że Pantani zawsze zrobi coś niespodziewanego; pytanie tylko, co.
Marco Pantani potrafił przy tym imponować nie tylko sportowymi umiejętnościami na szosie - było przecież w historii kolarstwa wielu bardziej utytułowanych zawodników - ale i zainteresować bogatą i dość ekscentryczną osobowością. Był człowiekiem z prawdziwą wyobraźnią, zdolnym do spontanicznych zachowań, zupełnie odmiennych od sposobu bycia większości współczesnych gwiazd sportu. O sobie zwykł mówić w trzeciej osobie. Miał duszę artysty - pisywał wiersze, malował obrazy, rozpalał fanów niespodziewanymi pomysłami. Kiedy w końcu 1996 r. po strasznym wypadku wrócił na szosę, założył jasną perukę, żeby przejechać nie zauważonym w tempie maruderów przez pierwsze wyścigi.
Zyskał kilka obrazowych przydomków - Słoniątko, z racji dużych odstających uszu, a nawet Nosferatu (Marco urodą modela nie grzeszył), chyba jednak najbardziej popularny okazał się pseudonim Pirat, wywodzący się nie tylko z faktu, że Marco pochodził znad morza, ale przede wszystkim wynikający z jego sposobu zarówno bycia, jak i jazdy na rowerze. Z czasem Pantani w swoim stylu dostosował się do sytuacji, która najwyraźniej go bawiła i sprawiała dużą frajdę: mianowicie założył złote kolczyki, zapuścił szpiczastą rudą bródkę, owijał głowę niebieską bandaną, a nawet przytwierdził sobie do siodełka roweru piracki emblemat - czaszkę i skrzyżowane piszczele.
Ale nie o życiu i ekscentrycznych zwyczajach Marco Pantaniego będzie ten tekst - lecz o przebiegu kariery sportowej. Kiedy zaczynałem pisać (zaraz po pierwszej rocznicy Jego śmierci), myślałem o zamieszczeniu niniejszego tekstu w jednym kawałku, ale w miarę pisania okazało się to niemożliwe. Z uwagi na ograniczenia techniczne tego forum, o których istnieniu boleśnie się przekonałem podczas tworzenia kilku innych wcześniejszych wątków, ostatnio podczas opisu trasy tegorocznego Giro d Italia, zostałem zmuszony do podzielenia tekstu na aż sześć części - każdą poświęconą innemu etapowi kariery Marco. Dotąd mój najdłuższy post na tym forum wymagał zastosowania tylko dwóch członów.
Myślę, że po przeczytaniu całego tekstu jasnym się stanie, dlaczego od samego początku mojej aktywności przed Waszym szacownym audytorium przyjąłem wirtualny nick mark - który nijak ma się do mojego imienia w realnej rzeczywistości.

INTRO

Marco Pantani urodził się 13 stycznia 1970 roku w szpitalu w Cesenie. Dzieciństwo spędził w pobliskim Cesenatico, w regionie Emilia-Romagna - gdzie mieszkał z rodzicami. Miał siostrę Laurę. Jak to często z przyszłymi sławnymi ludźmi bywało, pochodził ze skromnej rodziny. Jego ojciec Ferdinando był hydraulikiem, matka Tonina zajmowała się domem, dorabiała także prowadzeniem kiosku, w którym sprzedawała lody i naleśniki. Rodzice dużo pracowali, stąd najwięcej czasu mały Marco spędzał z wychowującym go dziadkiem, Sotero Pantanim.
Nie uchodził za anioła, upilnować go było nie sposób. Szkoły nie cierpiał, uwielbiał za to rywalizację sportową. W wieku dziecięcym najbardziej interesował się futbolem, co, zważywszy na kraj urodzenia, nie dziwi ani trochę. Był bardzo szybki, grał w szkolnych drużynach na pozycji prawego ataku. Ale ponieważ dostał od Boga talent w innej dziedzinie, a we Włoszech niemal każdy gra w piłkę nożną, w wielkim tłumie chłopców o podobnych predyspozycjach nie przebił się (na szczęście!!) do reprezentacji Cesenatico w rozgrywkach międzymiastowych. A że od początku liczyło się dla niego jedynie pierwsze miejsce, porzuca futbol i zaczyna się interesować innymi dyscyplinami sportu.

Wybór pada na kolarstwo. Nie może być inaczej, w Cesenatico funkcjonuje Akademia Kolarstwa im. Fausto Coppiego - jak w wielu podobnych miasteczkach we Włoszech, gdzie zmarły przed pół wiekiem Fausto Coppi pozostaje do dziś kimś absolutnie wyjątkowym. Marco zgłasza się do tejże Akademii wraz z kilkoma dobrymi kolegami, spośród których tylko on nie ma kolarzówki - bierze stary rower ojca, przy którym ma duże trudności z dosięgnięciem pedałów. Jadą z trenerem i grupką równie młodych zawodników do Savignano na próbną jazdę. Po powrocie i pokonaniu pierwszych 50 kilometrów jest wykończony, ale szczęśliwy - nie dał się zgubić. Zapada jedna z najważniejszych decyzji w jego życiu - Marco chce być kolarzem. Widać jego jazda przypadła do gustu także trenerowi, bo ten, oczywiście za pisemną zgodą rodziców, zapisuje go do klubu. Dostaje biało-niebieski strój klubowy oraz wypożyczany na czas treningów rower marki Vicini. Rodzice muszą mu tylko kupić buty kolarskie. Marco ma trochę ponad 12 lat.
Po roku treningów jako prezent rodzice sprawiają mu nowiutki rower, też Vicini, ale nie biało-niebieski, ale czerwony. To pomysł dziadka Sotero, który wyłożył prawie połowę ceny kosztującego równowartość ok. 200 USD sprzętu. Marco może teraz jeździć o wiele więcej. I jeździ, kolarstwo staje się jego coraz większą pasją. Już nigdy nie będzie tak kochał żadnego roweru jak ten. Po każdym dniu zabiera go do domu, myje wodą z mydłem i szoruje szczotką. A wieczorami zabiera do sypialni.
22 kwietnia 1984 r. odnosi swoje pierwsze zwycięstwo w zawodach dzieci w Cesenie. Teraz ma już z górki. Jeszcze w tym samym roku wygrywa w podobnych zawodach w Serravcalle, Pieve di Quinto oraz Pieve di Noce.
Od 1985 r. jest już zdecydowanie najlepszy w okolicy. Przechodzi do kategorii juniorów. Szczególną ekspresyjnie zachowuje się na górskich podjazdach: lubi ośmieszać rywali, mimo napomnień trenerów, podjazd rozpoczyna z tyłu, za grupą, a kiedy czołówka się rozciąga, przyspiesza i po prostu przejeżdża obok rywali niczym ekspres. I zawsze tego rodzaju próby wygrywa, nie ma tu loterii.

W wieku dziewiętnastu lat Marco podpisuje swój pierwszy kontrakt - przechodzi do Rinascita Rawenna, najlepszego klubu do lat 23 regionu Emilia-Romagna. Wygrywa Piccolo Emilia i górską jazdę indywidualną na czas kończącą się na Futa Pass w wyścigu Sei Giorni del Sole.
W roku 1990 r. Marco Pantani zostaje mistrzem kolarzy-amatorów swojego rodzinnego regionu Emilia-Romagna oraz wygrywa dwa jednodniowe wyścigi: Ghiare di Berceto oraz Ostra Vetere. Bez wątpienia największy jednak jego sukces z tamtego roku stanowi 3. miejsce w Giro d Italia dla amatorów (a może raczej młodzików, jak należałoby przetłumaczyć `baby-giro'), gdzie uznaje wyższość innych słynnych w dorosłym kolarstwie górali - Wladimira Bellego i Ivana Gottiego, których losy sportowe splatać się będą odtąd z karierą Pantaniego. W 1991 r. Pantani notuje kolejny postęp. W Giro d Italia dla amatorów wygrywa jeden, oczywiście górski, etap do Agordo, a w klasyfikacji generalnej jest już 2. Przegrywa tym razem z Francesco Casagrande - do którego można odnieść wszystkie uwagi wypowiedziane wcześniej w stosunku do Bellego i Gottiego. Ponadto Pantani wygrywa znaczące wyścigi Giro dell Emilia i Grand Prix Meldola. Zaczyna powoli uchodzić za, na razie cichą, nadzieję Włochów na górskie wyścigi wieloetapowe - bo do odnoszenia sukcesów właśnie w nich wydaje się mieć największe predyspozycje. Debiutuje także w reprezentacji Italii w międzynarodowym wyścigu Settimana Bergamasca, wygranym, nota bene, przez... Amerykanina Lance Armstronga.
Sezon 1992 r. rozpoczyna 15 maja startem w jednodniowym Giro di Friuli. Zajmuje w nim dobre 5. miejsce. Ale podstawowym zadaniem jest Giro d Italia młodzików, gdzie z roku na rok idzie mu przecież coraz lepiej. I Marco Pantani nie zawodzi. W rozgrywanym w dniach 5-27 czerwca wyścigu Pantani nie ma tym razem sobie równych w klasyfikacji generalnej, w Dolomitach gromiąc rywali na obu etapach w Dolomitach - do Cavalese i do Alleghe. Wraca do Cesenatico jako najszczęśliwszy człowiek na świecie. I nagle wszystko się wali. Dziadek Sotero Pantani, który go wychowywał i sprawił pierwszy rower, w dniu jego powrotu leży w szpitalu. Umiera następnego dnia. A Pantani, imponujący wspaniałymi lokami na głowie, po stracie ukochanego człowieka, którego traktował jak najlepszego przyjaciela, zaczyna tracić włosy.

Ponieważ jasnym się staje, że w gronie amatorów jego dalszy rozwój w tym tempie nie będzie możliwy, przyjmuje zaloty zespołów zawodowych wyrażających u jego menedżera coraz większe zainteresowanie osobą łysiejącego młodzieńca. W efekcie tego, w sierpniu Pantani podpisuje profesjonalny kontrakt, stając się jeźdźcem grupy Carrera-Tassoni. Ma nawet intratniejsze propozycje, jednak o jego wyborze decyduje chęć nauki trudnego rzemiosła u boku wielce popularnego wówczas nie tylko we Włoszech Claudio Chiappucciego (kolekcjonera pośledniejszych miejsc na podiach końcowych GdI i TdF, jednego z najwybitniejszych kolarzy w historii spośród tych, którym nie dane było nigdy wygrać klasyfikacji generalnej wyścigu kategorii wielkie toury), a także Stephena Roche, Irlandczyka należącego do ekskluzywnego grona kolarzy, którzy w jednym roku wygrali Tour de France i Giro d Italia.

Jako zawodowiec zostaje natychmiast zapędzony do startów. Debiutuje w profesjonalnym peletonie 5 sierpnia 1992 r. w Grand Prix Camaiore. 21 sierpnia startuje w Coppa Agostini i zajmuje w nim bardzo dobre 16. miejsce (wygrywa jego rodak o idealnie adekwatnym do wykonywanego zawodu nazwisku, Stefano Colage). Tydzień później, 29 sierpnia, zajmuje znakomite 20. miejsce w o wiele bardziej prestiżowym Giro del Veneto. A po upływie kolejnych dwóch tygodni Pantani wywalcza swoje pierwsze w karierze miejsce na podium (3.) w prawdziwym kolarstwie - 13 września w wyścigu niższej rangi, poświęconym pamięci dawnego włoskiego czempiona Gastone Nenciniego.

Rok 1993 siłą rzeczy jest dla Pantaniego czasem nauki i wyzbywania się nawyków amatora. Rozpoczyna dość wcześnie, 27 lutego od 9. miejsca w Reggio Di Calabria. Jego pierwszy wyścig kilkudniowy w gronie zawodowców to trzyetapowe Criterium International rozgrywane w dniach 27-28 marca. Zajmuje w tej imprezie przeciętne 46. miejsce, z dużą stratą 20 minut i 14 sekund do triumfatora Erika Breukinka. Lider zespołu Claudio Chiappucci przyjeżdża tylko o jedną pozycję wyżej, ale do wielkich tourów jest przecież jeszcze sporo czasu, a słynny Diabeł jak zwykle ma zamiar walczyć o zwycięstwo ogólne przede wszystkim w tracie tych wyścigów.
W dniach 5-9 kwietnia Pantani zalicza pierwszą naprawdę trudną imprezę wieloetapową. I jak na żółtodzioba wypada bardzo dobrze, zajmując wysoką 19. pozycję w klasyfikacji generalnej wyścigu Dookoła Kraju Basków. Traci do zwycięzcy, którym okazuje się znakomity Tony Rominger, 2 minuty i 3 sekundy, nie należy jednak zapominać, że nie może on realizować wówczas jakichś większych ambicji, spełniając tylko rolę gregario. Claudio Chiappucci tymczasem wypada niewiele lepiej, przyjeżdża 10., tylko 27 sekund przed Pantanim.
W dalszym etapie przygotowań Marco udaje się na trasy tradycyjnych wiosennych klasyków. 14. kwietnia startuje w Walońskiej Strzale. W końcówce peletonowi urywa się ósemka kolarzy z Claudio Chiappuccim - a więc Pantani nie ma prawa gonić. Wyścig wygrywa najlepszy wtenczas specjalista od tego typu wyścigów, Maurizio Fondriest, a lider Carrery zajmuje bardzo dobrą 3. lokatę, tracąc jednak w końcówce ponad 1 minutę do rodaka. 3 minuty i 8 sekund za zwycięzcą metę osiąga peleton z Pantanim - który zajmuje ostatecznie 30. pozycję.
18 kwietnia z kolei Pantani debiutuje w jednym z najtrudniejszych wyścigów jednoetapowych świata, w dodatku z XIX-wieczną tradycją - Liege-Bastogne-Liege. Ta impreza okazuje się dla niego jeszcze za trudna, jednak walczy bardzo dzielnie i kończy ją na 67. miejscu, ze stratą 16 minut i 12 sekund do triumfatora. Jednak w Carrerze panuje prawdziwa euforia, gdyż zwycięża jej zawodnik, Duńczyk Rolf Sorensen, ponadto bardzo dobrze wypada nominalny lider zespołu Claudio Chiappucci, który do Liege przyjeżdża na 6. miejscu.

Pantani wraca do Włoch, by wziąć udział w mniej liczących się w światku kolarskim klasykach. 25 kwietnia Marco przyzwoicie (12. miejsce) wypada w Giro di Friuli, tydzień później, 1 maja, jeszcze lepiej w Grand Prix Larciano, gdzie zajmuje 6. pozycję.
W dniach 11-15 maja Pantani startuje natomiast w próbie generalnej dla Włochów przed Giro d Italia, wielce prestiżowej górskiej etapówce Giro del Trentino. Wyścig ten okazuje się dla niego najbardziej udany z wszystkich występów w dotychczasowej karierze, choć nie odgrywa pierwszoplanowej roli na żadnym z etapów - cała ekipa Carrery wytrwale pracuje na rzecz ubiegłorocznego zwycięzcy imprezy, Claudio Chiappucciego. Najwartościowszymi gregario w zespole okazują się Wenezuelczyk Leonardo Sierra i właśnie Marco Pantani, którzy do końca każdego z etapów zachowują miejsce w ścisłej czołówce. W klasyfikacji generalnej Chiappucci zajmuje pewne 2. miejsce, zaledwie 11 sekund za będącym wówczas w niesamowitym gazie Maurizio Fondriestem, wygrywającym aż trzy z czterech etapów. Claudio Chiappucci dwukrotnie utrzymuje się z Fondriestem w dwójkowej akcji w końcówkach etapów, ale na finiszach nie ma szans z bardziej wszechstronnym rodakiem. Ostatecznie Pantani kończy wyścig na 5. miejscu, ze stratą 54 sekund do zwycięzcy. Trzeba jednak jeszcze nadmienić, że impreza jest bardzo silnie obsadzona, w klasyfikacji generalnej przed Pantanim lokują się jeszcze tylko Leonardo Sierra i Wladimir Belli, a na kolejnych miejscach sklasyfikowano Francesco Casagrande i Zenona Jaskułę (3. rok wcześniej).
« Ostatnia zmiana: Lipca 02, 2015, 11:34:14 pm by sportacademy »

Offline sportacademy

  • Administrator
  • Sr. Member
  • *****
  • Wiadomości: 468
  • Karma: +7/-3
    • Zobacz profil
Odp: Marco Pantani Szkoda Że Ciebie Tu Nie Ma.
« Odpowiedź #1 dnia: Lipca 02, 2015, 11:32:37 pm »
Wreszcie Marco Pantani debiutuje w wielkim tourze, rozgrywanym od 23 maja do 13 czerwca Giro d Italia. Otrzymuje numer startowy 34.
W pierwszym w życiu etapie w wyścigu tej rangi przyjeżdża w peletonie i zajmuje 80. miejsce, tracąc 34 sekundy do samotnie uciekającego byłego mistrza świata Moreno Argentina.
Na drugim odcinku, pierwszym górskim, Pantani choć przesuwa się w klasyfikacji generalnej o 3 pozycje, wypada niespodziewanie źle. Na Passo Monumento zostaje w drugiej grupce i ostatecznie przyjeżdża dopiero 119., 1 minutę i 5 sekund po Maurizio Fondrieście. Łącznie traci do lidera wyścigu Moreno Argentina już 1 minutę i 41 sekund.
Ale w trakcie kilku następnych etapów podobnych błędów już nie popełnia i melduje się zawsze w czołówce, w grupie lidera oraz Miguela Induraina (w tym także na górskim odcinku nr 4 do Scanno). Dzięki temu po dziewięciu etapach przesuwa się z miejsca 77. na 31., tracąc jednak wciąż 1 minutę i 41 sekund do rodaka, zwycięzcy premierowego odcinka.
Dziesiąty etap to zupełnie płaska jazda indywidualna na czas na dystansie 28 kilometrów. Zgodnie z oczekiwaniami klasę pokazuje nowy lider wyścigu i ubiegłoroczny triumfator, Miguel Indurain. Marco Pantani wypada słabiutko - 105. pozycja i strata na tak krótkim etapie aż 4 minut i 31 sekund. W klasyfikacji generalnej traci do Baska 5 minut i 34 sekundy, spada na 42. miejsce.
Za to dzień później pewna niespodzianka - Bask oddaje różową koszulkę - czyni to jednak bez walki, pozwalając na spory odjazd grupce kolarzy przynajmniej teoretycznie nie zagrażających mu w zbliżających się górach. Pantani przyjeżdża w grupie Induraina i po dziesięciu etapach traci do nowego lidera Bruno Lealiego 7 minut i 31 sekund.
Podszczypywanie lidera zaczyna się już dzień później, na podjeździe Fontanelle. Pantani zajmuje na nim 9. miejsce, a w klasyfikacji generalnej awansuje po raz pierwszy w karierze do najlepszej trzydziestki Giro d Italia, tracąc 6 minut i 47 sekund do Lealiego.
Trzynasty etap znów pada łupem Moreno Argentina. To bardziej wartościowe zwycięstwo niż poprzednie, etap przebiega przez górskie przełęcze Passo Vezzena, Passo Eores i Passo delle Erbe. Pantani traci do czołowej grupy z liderem i Indurainem tylko 6 sekund i kończy na 22. pozycji. W ścisłej czołówce nic się nie zmienia (choć Pantani awansuje aż o 5 pozycji), gdyż kolarze oszczędzają tego dnia siły na czternasty (królewski) 245-kilometrowy etap w Dolomitach z podjazdami Costalunga, Pordoi, bardzo stromym Fedaia, ponownie Pordoi i Campolongo.
Ten odcinek okazuje się jeszcze za trudny dla Pantaniego, który nie nawiązuje walki z najściślejszą czołówką górali tamtego wyścigu. Choć zajmuje na tym etapie bardzo wysokie 13. miejsce i awansuje już na 20. lokatę w klasyfikacji generalnej, traci do zwycięskiego tego dnia kolarza aż 5 minut i 58 sekund, a tylko o 1 sekundę mniej do Miguela Induraina. W Carrerze panuje jednak wielka radość, tym, który przyprowadził najlepszych okazuje się bowiem sam Claudio Chiappucci. A że o wiele dalej nawet niż Pantani kończy etap przypadkowy jednak lider Leali, Bask pewnie obejmuje przodownictwo w klasyfikacji Giro d Italia po czternastu etapach. Pantani traci do niego już 12 minut i 52 sekundy.
Na piętnastym, jeszcze dłuższym (263 kilometry!) odcinku z Passo Gardena, Passo Andalo, Colle San Eusebio i finałowym Lumezzane, Marco przyjeżdża 15. i traci kolejne 15 sekund do Baska. Dzień później kończy w drugim peletoniku, 42 sekundy za grupą lidera, a jego strata do Induraina po szesnastu etapach urasta do 13 minut i 49 sekund - co daje mu 19. miejsce. Etap siedemnasty, z podjazdami Colle di Melogno, Colle dei Giovetti oraz Pontechianale, przejeżdża w czasie Miguela Induraina, aż 9 minut i 16 sekund dłużej niż Marco Saligari, i awansuje już na 18. miejsce. Wydaje się, że w debiucie ma realną szansę na pozycję w pierwszej dwudziestce wielkiego touru - a to byłaby znakomita rekomendacja dla młodego kolarza. Nie jest to mu jednak dane, w trakcie osiemnastego etapu zmuszony jest się wycofać z uwagi na zapalenie ścięgien. Marco Pantani nie kończy zatem tego wyścigu, jego debiut należy jednak uznać za bardzo obiecujący. Pokonał niemal wszystkie góry i uczynił to w dobrym tempie. Tymczasem lider zespołu Claudio Chiappucci spełnia tylko w częsci pokładane w nim nadzieje - wygrywa klasyfikację górską, a w generalnej jest 3., bez szans jednak na wyższą pozycję - traci 5 minut i 27 sekund do wielkiego Miguela Induraina oraz 4 minuty i 29 sekund do Piotra Ugriumowa. Z tego wyścigu zostaje szczególnie w pamięci przebieg finałowego podjazdu na przedostatnim etapie do Oropa i wyraz twarzy Induraina, kiedy Łotysz, mający stosunkowo niewielką stratę do ówczesnego króla kolarstwa, z pasją atakuje i odrywa się! od Hiszpana. Ten, mocno wystraszony i pozbawiony już w tym momencie jakichkolwiek pomocników, walczy ze swoją słabością niczym lew - jak na króla peletonu przystało - i ostatecznie traci do Ugriumowa na tyle mało (36 sekund), aby bez specjalnej obawy o ewentualną utratę swojej pozycji spokojnie udać się na niedzielną wycieczkę rowerową do Mediolanu.

Na tym wyścigu 23-letni neo-profi w zasadzie kończy poważne ściganie w sezonie 1993. W słusznym przekonaniu kierownictwa ekipy, jego ewentualny udział w Tour de France stanowiłby jeszcze zbyt duże wyzwanie dla młodego organizmu, podmęczonego sporą już dawką startów od początku sezonu. Liderami Carrery na Tour de France są Claudio Chiappucci i weteran Irlandczyk Stephen Roche, którzy zajmują ostatecznie miejsca odpowiednio 6. i 13. Od obu, jak pamiętamy (o roku ów!), zdecydowanie lepiej wypada Zenon Jaskuła z GB-MG Maglificio. Wyniki te nie powodują zapewne odczucia pełnej satysfakcji u dyrektora sportowego Carrery, jednak, jakby na otarcie łez, ekipa wygrywa klasyfikację zespołową, a Chiappucci zajmuje 2. miejsce w klasyfikacji górskiej, za Tonym Romingerem.

Rok 1994 Marco Pantani zaczyna odrobinę później niż poprzedni. Pierwszy start notuje 19 marca w długim i wbrew pozorom trudnym klasyku Mediolan - San Remo, czego smutnym efektem jest wycofanie się na trasie.
W pierwszej dekadzie kwietnia po raz drugi w karierze startuje w wyścigu Dookoła Kraju Basków i wypada w nim... gorzej niż w 1993 r. Przyczyną pasywnej jazdy w końcówkach etapów jest chyba obranie przed sezonem innego cyklu przygotowań, nakierowanego na start w Tour de France, a także w dalszym ciągu spełnianie roli gregario Claudio Chiappucciego (który nie spodziewa się wtedy jeszcze, że w dalszej części sezonu sam stanie się tylko pomocnikiem). W Basque Tour Pantani zajmuje ostatecznie 55. lokatę i traci aż 32 minuty i 39 sekund do zwycięzcy, nie pokazując się z dobrej strony na końcówkach żadnego z etapów. Claudio Chiappucci wypada za to bardzo dobrze, zajmuje 3. miejsce, tracąc 58 sekund do Tony Romingera i zaledwie 15 sekund do Jewgienija Bierzina - szykującego właśnie mistrzowską formę na Giro d Italia.
17 kwietnia Pantani startuje też w Liege-Bastogne-Liege, ale z efektem zbliżonym do oglądanego rok wcześniej. Zajmuje 67. miejsce i przyjeżdża w ostatniej grupeczce ze stratą dokładnie 19 minut do błyszczącego w tamtych tygodniach Jewgienija Bierzina (drugi jest Lance Armstrong, z pokaźną jednak stratą 1 minuty i 37 sekund). Niemniej w zimnie i deszczu Pantani pokazuje charakter i dojeżdża do Liege, czego nie da się powiedzieć aż o 110 innych kolarzach tamtego klasyku.

I tak jak przed rokiem, po tym starcie Pantani wraca do Włoch, gdzie bierze udział w imprezach jednodniowych - i wypada w nich bardzo dobrze. 30 kwietnia zajmuje 6. lokatę w Grand Prix Prato, zaś 1 maja 4. pozycję w Grand Prix Larciano (zwycięstwo Francesco Casagrande).
Na przełomie kwietnia i maja tradycyjnie rozgrywany jest najważniejszy dla Włochów (a także innych kolarzy nie startujących w rozgrywanym niemal równolegle, wyżej jednak punktowanym wyścigu Tour de Romandie) sprawdzian przed Giro d Italia, tj. Giro del Trentino. W początkach ery Pantaniego tzw. Duże Giro rozgrywane jest nieco później niż obecnie, z tej racji w Dookoła Trydentu kolarze jadą dopiero w dniach 10-13 maja. Marco Pantani okazuje się w tym wyścigu po raz pierwszy w krótkiej karierze liderem zespołu. W klasyfikacji końcowej zajmuje miejsce tuż za podium (4.) ze stratą 31 sekund do mistrza klasyków Moreno Argentina, 12 sekund do faworyta Jewgienija Bierzina i zaledwie 3 sekundy do odwiecznego rywala, Francesco Casagrande. Nominalny lider ekipy, Claudio Chiappucci, jest dopiero 9. i traci do Pantaniego aż 1 minutę i 18 sekund.
15 maja Pantani wypada równie dobrze w trudnym klasyku Dookoła Toskanii. W końcówce bierze udział w decydującej akcji z udziałem czterech zawodników - poza nim jej uczestnikami są Pascal Richard, Massimo Ghirotto i Francesco Casagrande. Na finiszu na płaskim terenie okazuje się jednak zbyt wolny w konfrontacji z masywniej zbudowanymi rywalami. A wyścig wygrywa oczywiście... Francesco Casagrande.

Giro d Italia 1994 rozgrywa się w okresie 22 maja - 12 czerwca. Marco Pantani, mimo zaprezentowania najlepszej formy przed wyścigiem, ze zrozumiałych względów nie jedzie jako lider Carrery - na pozycję tą w poprzednich latach zapracował Claudio Chiappucci. Ale w decydującym momencie w górach Marco, znowu startujący z numerem 34., dostaje na szczęście wolną rękę.
Wyścig rozpoczyna się dość nietypowo. Pierwszego dnia rozgrywany jest krótki, 86-kilometrowy płaski etap, a dopiero po południu 7-kilometrowa jazda indywidualna na czas - typowy prolog. Pantani kończy go dopiero na 89. pozycji, 46 sekund za zwycięzcą Armandem de las Cuevasem, 44 sekundy za 2. Jewgienijem Bierzinem oraz 41 sekund za 3. Miguelem Indurainem. W klasyfikacji generalnej zajmuje na razie 84. miejsce.
Pantani dobrze wypada na 2. etapie, z górskimi premiami Agugliano i Offagna - gdzie przyjeżdża 10., zaledwie 12 sekund za znów Moreno Argentinem (Trentino to naprawdę znakomity sprawdzian formy), nowym liderem, do którego 22. obecnie Pirat traci łącznie 53 sekundy.
Na kolejnym górskim, najcięższym jak na razie czwartym etapie, z podjazdem Passo Tree Termini i finałowym Campitello Matese, Pantani przyjeżdża już 5., w grupie Induraina, ale traci tym razem więcej, bo 47 sekund, do zwycięzcy i nowego lidera Jewgienija Bierzina - rozpoczynającego właśnie, mimo uczestniczenia w wyścigu samego Miguela Induraina, drogę ku zwycięstwu w Giro (koszulki tu zdobytej, mimo pewnych kłopotów na królewskim etapie, nie odda już do samego Mediolanu). Pantani, będąc po raz pierwszy tak wysoko w tej randze wyścigu (10. miejsce po czterech etapach) traci do Rosjanina na razie tylko 1 minutę i 43 sekundy.
Do ósmego odcinka sytuacja nie ulega zmianie. Wtedy jednak odbywa się długa, 44-kilometrowa jazda indywidualna na czas. Pantani jedzie o wiele lepiej niż przed rokiem, zajmuje 53. pozycję. Wszystkich konkurentów niespodziewanie nokautuje nie Miguel Indurain, a Rosjanin Jewgienij Bierzin. Marco traci do niego 5 minut i 47 sekund, a do zaledwie 4. w tej próbie Miguela Induraina już tylko 3 minuty i 13 sekund. Straty Pantaniego w klasyfikacji generalnej do Rosjanina są kolosalne i wynoszą 7 minut i 30 sekund, ale do Miguela Induraina aż o 3 minuty mniej. Ale Indurain to przecież król ówczesnego kolarstwa, i kibice emocjonują się w tym momencie perspektywami jego pogoni za Bierzinem, a nie ewentualnym odpieraniem ataków na zajmowaną aktualnie pozycję, nie odpowiadającą jego aspiracjom.
Na trzynastym etapie peleton dzieli się na wiele grup i grupek, z przodu jadą głównie harcownicy. Bierzin i Indurain tracą na tym odcinku do czołówki po ok. 13,5 minuty. Również Marco Pantaniemu udaje się urwać 1 minutę do obu faworytów. Po trzynastu etapach, przed wysokimi górami, Pantani jest 10. i traci 6 minut i 28 sekund do lidera Jewgienija Bierzina oraz nieco ponad 3 minuty do Miguela Induraina.
Jednak w Dolomitach oraz innym paśmie Alp Wschodnich Val di Sole (Mortirolo nie leży już w Dolomitach, to częsta nieścisłość spotykana nawet w opracowaniach specjalistycznych) świat kolarski ogląda już popis jednego aktora, a tym aktorem nie jest wcale Indurain. Czternasty etap do Merano z niebotycznymi przełęczami Passo Stalle, Passo Furcia, Passo Erbe, Passo Eores i Passo Monte Giovo to popis Marco Pantaniego, który odnosi swoje pierwsze zwycięstwo etapowe nie tylko w dorosłym Giro d Italia, ale w ogóle w zawodowym kolarstwie. Podejmuje śmiały i bardzo dojrzały atak, bo dopiero na ostatnim podjeździe Monte Giovo, i na zjeździe do mety utrzymuje przewagę. Jedzie samotnie przez ostatnie 30 kilometrów! Grupę liderów z Bierzinem, Indurainem i ... Chiappuccim wyprzedza ostatecznie o 40 sekund.
Ale ten etap stanowi tylko zapowiedź tego, co miało nastąpić następnego dnia. 5 czerwca 1994 r. to wielki dzień dla kolarstwa. 188-kilometrowy odcinek Merano - Aprica już przed jego rozegraniem może uchodzić za absolutnie wyjątkowy. Mianowicie, już nigdy ani wcześniej ani później w ciągu jednego dnia nie kazano kolarzom w żadnym wyścigu szosowym świata pokonywać dwóch tak trudnych górskich podjazdów: Passo Stelvio oraz najtrudniejszego wówczas podjazdu kolarskiego na świecie - Passo di Foppa, zwanego pieszczotliwie Passo del Mortirolo (Alto l Angliru jest wtedy jeszcze nikomu nieznanym klepiskiem w Górach Kantambryjskich). Jakby tego było mało, przed metą organizatorzy fundują kolarzom jeszcze, raczej zmarszczkę, Passo Aprica oraz bardzo stromy choć o wiele krótszy niż Mortirolo Valico di Santa Cristina. Przebieg tego etapu także zasługuje na opis. Początkowo umyka wszystkim doświadczony góral o uznanej renomie - Franco Vona - który wygrywa premię Cima Coppi. Marco Pantani z łatwością zrywa z koła wszystkich, poza liderem Bierzinem, na samym początku Mortirolo. Franco Vona w ekspresowym tempie traci 2 minuty z niedawnej przewagi i chwilę później już nawet nie ogląda pleców Pantaniego. Bierzin też słono płaci za swoją szarżę, chęć dorównania Pantaniemu w tylko jemu dostępnych pokładach ludzkiej wytrzymałości. Marco, stosując tempową arytmię, już przed połową podjazdu gubi Rosjanina. Indurain tymczasem, jadąc bardziej ekonomicznym tempem, już na Mortirolo dościga, wyprzedza i mocno dystansuje Rosjanina. Nie jedzie sam, jego tempo wytrzymują Wladimir Belli, Kolumbijcyk Nelson Rodriguez, Gianni Bugno oraz lider Carrery Claudio Chiappucci. Indurain nie traci już od tego momentu wiele do Pantaniego, mimo, że ten, atakując od samego początku góry, pokonuje słynny podjazd w rekordowym do dziś czasie - bo licząc od podnóża w 43 minuty i 57 sekund (aż 2 minuty i 3 sekundy szybciej niż dotychczasowe najlepsze osiągnięcie Franco Chiocciolego z 1991 r.). Jeszcze przed przełęczą Gianni Bugno nie wytrzymuje tempa Baska i już na zjeździe wchłania go grupka Bierzina. Na szczycie Marco Pantani ma 1 minutę przewagi nad drugą grupą, w której książę Navarry jest jedynym pracującym zawodnikiem, a już 2,5 minuty nad liderem wyścigu. Zostaje jednak jeszcze 50 kilometrów dystansu, z czego dużą część stanowią zjazdy i wypłaszczenia. I zgodnie z obawami włoskich kibiców Pantani tę przewagę traci! Indurain, Pantani, Chiappucci, Rodriguez i Belli zgodnie współpracują, ale najwięcej daje z siebie Bask. W szybkim tempie czołówka pokonuje podjazd Passo Aprica. Bierzin jedzie w podobnej liczebnie grupce, ale traci coraz więcej. Szala zwycięstwa w wyścigu przechyla się powoli w stronę Induraina. U podnóża finałowego podjazdu różnica między prowadzącą piątką a grupką lidera przekracza nieznacznie 3 minuty, zatem Indurain na 9 km przed metą etapu jest wirtualnym liderem wyścigu! I wtedy, trzykrotny na ten czas triumfator Tour de France i dwukrotny zwycięzca Giro d Italia, płaci wysoką cenę za pogoń za Pantanim na Mortirolo, oraz nadawanie tempa ucieczki przed Bierzinem na płaskim. Kiedy na początku podjazdu atakuje z nie mniejszą furią niż na Mortirolo Marco Pantani, zostają z tyłu wszyscy jego kompani. Indurain niemal się zatrzymuje, a na jego twarzy maluje się wielkie cierpienie. Brakuje zupełnie sił na tych parę marnych kilometrów (choć o średnim nachyleniu niemal 9%, a maksymalnym 15% w kilku miejscach). Ale i pozostali członkowie ucieczki mają teraz nietęgie miny. Sił na odjechanie Baskowi starcza jedynie Chiappucciemu, ale i on błyskawicznie traci do swojego młodszego kolegi z zespołu. Bierzin, który również szarżował na Mortirolo, przyspiesza, gdy słyszy komunikat od dyrektora sportowego o aktualnej sytuacji na trasie. Wobec pojawienia się możliwości skutecznej obrony różowej koszulki, Rosjanin sięga po ostatnie rezerwy. I po chwili powraca na wirtualny fotel lidera wyścigu, bo Indurain na ostatnim podjeździe ani na chwilę nie jest w stanie stanąć na pedałach. Podjechanie pod niespełna 9-kilometrowy podjazd zajęło mu 3,5 minuty więcej czasu niż Pantaniemu! Jeszcze 1-2 kilometry, a doścignąłby go sam Bierzin. Marco Pantani jest tego dnia bezkonkurencyjny, różnice czasowe na mecie tego historycznego etapu jasno na to wskazują: 1. Marco Pantani (siedem godzin bez kilku minut jazdy po wysokich górach!), 2. Claudio Chiappucci 2 minuty i 52 sekundy straty, 3. Wladimir Belli, 4. Nelson Rodriguez po 3 minuty i 27 sekund straty, 5. Miguel Indurain 3 minuty i 30 sekund straty!, 6. Jewgienij Bierzin, 7. Udo Bolts po 4 minuty i 6 sekund straty!!, 8. Gianni Bugno, 9. Wladimir Pulnikow, 10. Paweł Tonkow po 5 minut i 50 sekund straty. To prawdziwy nokaut i zarazem generalny triumf Carrery, która udowadnia, że aktualnie dysponuje dwoma najsilniejszymi góralami w peletonie. Niestety, jest to jednocześnie ostatnia jazda Marco pod Mortirolo, z różnych względów nie dane mu było wystąpić na etapach z tym kultowym podjazdem rozegranych w latach 1996, 1997, 1999 i 2004. Po tym odcinku Marco Pantani wychodzi na znakomitą 2. pozycję w klasyfikacji generalnej, przed wielkiego Miguela Induraina. Do Bierzina brakuje mu jeszcze tylko 1 minuty i 18 sekund, ma za to niecałe 2 minuty przewagi nad znakomitym Baskiem. To niewiele w kontekście drugiej jazdy indywidualnej na czas, na szczęście pozostaje jeszcze kilka etapów górskich, z których jeden prezentuje się bardzo okazale, choć nie jest aż tak ekstremalnie trudny jak ten do Aprica.
« Ostatnia zmiana: Lipca 02, 2015, 11:35:13 pm by sportacademy »

Offline sportacademy

  • Administrator
  • Sr. Member
  • *****
  • Wiadomości: 468
  • Karma: +7/-3
    • Zobacz profil
Odp: Marco Pantani Szkoda Że Ciebie Tu Nie Ma.
« Odpowiedź #2 dnia: Lipca 02, 2015, 11:33:07 pm »
Po pokonaniu Alp Wschodnich następuje kilka etapów płaskich, które nie wprowadzają do klasyfikacji generalnej wyścigu żadnych zmian. Etap osiemnasty to 35-kilometrowa jazda indywidualna na czas, na terenie mocno pofałdowanym ze dość trudnymi jak na tego typu próbę podjazdami Passo Monte Ghiffi i Passo del Bocco jako finisz. Zgodnie z przewidywaniami realistów, na tym odcinku Pantani nie jest w stanie nawiązać walki ani z Bierzinem ani z Indurainem - ale jedzie bardzo dobrze. Lider wyścigu Bierzin znów wygrywa z Indurainem, tym razem nie tak zdecydowanie jak w pierwszej czasówce, bo tylko o 20 sekund. Marco Pantani przyjeżdża na znakomitej 3. pozycji, tracąc jednak do Rosjanina aż 1 minutę i 37 sekund. Po raz kolejny zdecydowanie wygrywa za to z Claudio Chiappuccim, 6. na etapie, ze stratą 1 minuty i 2 sekund do rodaka. Marco niespodziewanie zachowuje 2. lokatę! Wielkiemu Miguelowi Indurainowi wciąż brakuje do niego ok. 30 sekund. A w Alpach Kotyjskich można odrobić nawet te 2 minuty i 55 sekund, jakie pozostają mu do Rosjanina.
Pantani nie uznaje kompromisów i jedzie w dalszym ciągu ofensywnie. Na dwudziestym etapie z niebotycznym Colle dell Agnello (2. najwyższa przełęcz we Włoszech, ale że wcześniej było Stelvio, wyjątkowo droga ponad 2700 m n.p.m. nie stanowi Cima Coppi), Col d Izoard, Col du Lautaret i finałowym podjazdem Les Deux Alpes, Marco dyktuje mocne tempo na Agnello, a następnie wściekle atakuje na Izoard, zdobywając 1 minutę przewagi. Akcja ta nie przynosi mu jednak powodzenia - zbyt dużo do mety jest zjazdów, a i dwa ostatnie podjazdy nijak nie dorównują klasą górom na początku etapu. No i wspaniale pracuje na tym etapie pomocnik Bierzina, specjalista od trudniejszych wyścigów klasycznych, Moreno Argentin. Ostatecznie, mimo dużych kłopotów zarówno lidera, jak i Induraina, grupa czołowa przyjeżdża w pełnym składzie dotychczasowych bohaterów wyścigu, w samej końcówce Pantani podrywa się jeszcze raz, ale odrabia zaledwie 4 sekundy do lidera.
Na odcinku dwudziestym pierwszym z ponownym wjazdem na Col du Lautaret, następnie Col du Montgenevre i na koniec dwukrotnym pokonaniem Sestriere, w tym jako podjazdu finałowego, Pantani nie ma już możliwości przeprowadzenia skutecznego ataku - podjazdy są równie długie, co mało strome. Tu liderzy pozwalają na wycieczkę nawet Chiappucciemu, który przyjeżdża kilkadziesiąt sekund przed grupką z wielką trójką wyścigu - co stanowi jednak chyba raczej afront dla kolarza nie przywykłego do lekceważenia jego akcji.
Na tym bardzo udany dla młodziutkiego Marco wyścig kończy się. W klasyfikacji generalnej Giro d Italia 1994 liczy się tylko trzech kolarzy. Pewnie zwycięża Jewgienij Bierzin, 2. jest bohater z Mortirolo i Santa Cristina Marco Pantani, 2 minuty i 51 sekund za zwycięzcą, zaś niespodziewanie dopiero 3. najlepszy ówczesny kolarz świata, Miguel Indurain, z niedoczasem 32 sekund do Pantaniego. 4. Paweł Tonkow traci do Pantaniego już około 8 minut, a 5., nominalny lider Carrery Claudio Chiappucci, niemal 9 minut. Ponadto Marco Pantani zajmuje 3. miejsce w prestiżowej klasyfikacji górskiej, za harcownikami z ostatniego górskiego etapu - Pascalem Richardem i Michele Coppollilo.

Po zaledwie trzech tygodniach przerwy, w dniach 2-24. lipca czołowi kolarze Giro d Italia przystępują do zmagań w najważniejszym wyścigu sezonu, Tour de France (inaczej niż współcześnie, kiedy większość z nich w tym czasie odpoczywa, a pozostali jadą na wycieczkę). W obliczu dawnych zasług, formalnym liderem Carrery pozostaje Claudio Chiappucci, w latach 1990-1992 stały bywalec podium na Polach Elizejskich, przynależnego trzem najlepszym kolarzom wyścigu. Choć Marco Pantaniemu przydzielono skromny numer startowy 56, po niedawnych wyczynach w Giro d Italia uważany jest on za jednego z czarnych koni wyścigu. Czy jednak znowu okaże się lepszy od najbardziej wielbionego we Włoszech kolarza Claudio Chiappucciego?
Prolog o długości 7200 m zdecydowanie należy do największego ówczesnego specjalisty od jazdy na czas, Christophera Boardmana. 2. Miguel Indurain na tak krótkim odcinku traci do Brytyjczyka aż 15 sekund, a 3. Tony Rominger 19 sekund. W ekipie Carrery z dwójki liderów o wiele lepiej wypada Claudio Chiappucci, uzyskując 9. czas (33 sekundy straty), podczas, gdy Pantani jest dopiero 74., prawie 1 minutę za Boardmanem.
Po przejechaniu dwóch zaledwie etapów ze startu wspólnego, w czwartym dniu wyścigu ekipom przychodzi zmagać się z 66-kilometrowym odcinkiem jazdy drużynowej na czas. Etap ten wygrywa włoski zespół GB-MG, drużyna Banesto Miguela Induraina jest 3. z minimalną stratą 18 sekund, natomiast Carrera Jeans-Tassoni kończy dopiero na 11. pozycji i traci aż 2 minuty do zwycięskiej ekipy.
Do jazdy indywidualnej na czas spodziewano się raczej zachowania status quo, jednak na odcinku siódmym dało o sobie znać małe jeszcze doświadczenie wyścigowe Pantaniego. Na tym całkowicie płaskim etapie Włoch w końcówce jedzie w drugiej części peletonu - który w pewnym momencie w wyniku kraksy nieodwracalnie się dzieli. Przez to Marco Pantani traci aż 1 minutę i 30 sekund zarówno do Miguela Induraina, jak i innego wiodącego prym w dalszej fazie wyścigu kolarza, Łotysza Piotra Ugriumowa. W końcowym rozrachunku te 1,5 minuty okaże się bardzo kosztowne.
W tym momencie Marco Pantani traci już 3 minuty i 48 sekund do Miguela Induraina, 2 minuty i 42 sekundy do Piotra Ugriumowa oraz niecałe 2 minuty do ... Claudio Chiappucciego. Ale najgorsze przychodzi dopiero na etapie dziewiątym. To czarny dzień dla niemal wszystkich rywali sławnego Baska, etap, który przechodzi do historii!
64 kilometry jazdy indywidualnej na czas do Bergerac okazuje się o wiele za długim dystansem dla antagonistów Hiszpana. Miguel Indurain bezprzykładnie miażdży konkurentów w stylu nie widzianym od czasów Jacquesa Anquetila. Jedynie Tony Rominger notuje stratę, która nie przynosi wstydu, dokładnie 2 minuty. 3. Armand de las Cuevas, do końca poprzedniego sezonu najwierniejszy giermek Baska w Banesto, a obecnie lider Castoramy, notuje już 4 minuty i 22 sekundy straty!, 4. Thierry Marie 4 minuty i 45 sekund, 5. pogromca Hiszpana z prologu Chris Boardman aż 5 minut i 27 sekund, a 6. Bjarne Riis jeszcze kilka sekund więcej. 10. Piotr Ugriumow przebywa na trasie 6 minut i 4 sekundy dłużej od zwycięzcy, 13. Lance Armstrong 6 minut i 23 sekundy. Nominalny lider Carrery Claudio Chiappucci jest 25. i okazuje się wolniejszy o 8 minut i 4 sekundy, a Marco Pantani ponosi wręcz sromotną klęskę, notując 70. czas i tracąc ... 11 minut bez jednej sekundy. Ostatnią 175. pozycję zajmuje dobry góral Kolumbijczyk Angel Camargo, który przebywa na trasie etapu aż o ponad 19 minut dłużej niż Indurain.
Tak więc już przed wszystkimi górami wyścig wydaje się rozstrzygnięty, przynajmniej co do 1. lokaty - bardzo wysokich kwalifikacji Baska także na poletku górskim nikt nie śmie bowiem podważać. Marco Pantani sytuację wyjściową ma po prostu złą. Traci do Miguela Induraina aż 14 minut i 47 sekund!, do Piotra Ugriumowa 7 minut i 37 sekund, także w zespole Carrery jego pozycja jest słaba, wszak Claudio Chiappucci ma aż o 4 minuty i 47 sekund bliżej do lidera. Ale podobnie było przecież i przed wysokimi górami w Giro d Italia. W każdym razie włoscy kibice nie tracą wiary w podium, co przejawia się w upstrzeniu w wielu miejscach asfaltu jego nazwiskiem. O zarezerwowanej dla Baska 1. lokacie, pewnie jednak nawet oni już nie marzą.
Od jedenastego etapu kolarze wkraczają w rewir Pantaniego, wysokie góry. Na pierwszym z etapów górskich (z jednym na razie podjazdem, za to bardzo trudnym i usytuowanym jako finałowy) znowu najlepiej wypada jednak Indurain - który na przełęczy Hautacam melduje się 2., tradycyjnie nie walcząc na finiszu z towarzyszem akcji ofensywnej Lucem Leblancem. Pantani pokazuje pazurki, na razie z pewną nieśmiałością, finiszując na 3. pozycji, 16 sekund za Francuzem. Zyskuje sporo nad 7. tego dnia Piotrem Ugriumowem, bo prawie 1 minutę. Rozstrzyga się za to inny problem - lidera Carrery. Claudio Chiappucci na samym finałowym podjeździe traci 24 minuty do Induraina i przyjeżdża w ostatniej grupeczce, na pozycji 168., zaś następnego dnia wycofuje się z wyścigu.
Nowy lider Carrery Marco Pantani w dalszym ciągu zajmuje odległą pozycję w klasyfikacji generalnej, już 15 minut i 19 sekund! za Indurainem, i w dalszym ciągu znajduje się nawet za zwalistym wówczas Armstrongiem - ale za to ma teraz do dyspozycji zespół podporządkowany tylko jemu. Poza tym prawdziwe góry jeszcze się nie rozpoczęły.
Następny etap to klasyk pirenejski. Na trasie znajdują się wszystkie najsłynniejsze podjazdy w regionie (poza Soudet i Aubisque), kolejno: Peyresourde, Aspin, Tourmalet i Luz Ardiden. Na Aspin swój rajd rozpoczyna Virenque, kolarz wtedy jeszcze młody i mało znany, nie zagrażający nikomu z możnych. Francuz wygrywa etap ze sporą przewagą, ale ponieważ w 1994 r. w tym momencie występuje w roli zawodnika nie zagrażającego Indurainowi - choć już nie harcownika - za jego plecami dzieją się rzeczy o wiele ciekawsze. W drugiej fazie Tourmalet od grupy czołowej z łatwością odrywa się Marco Pantani. Na długim zjeździe do Luz Saint Sauveur utrzymuje przewagę, a na podjeździe finałowym wręcz miażdży konkurentów. Przyjeżdża co prawda 4 minuty i 30 sekund za Virenque, ale i tak na ostatnich 40 kilometrach zyskuje do Francuza około 10 minut. Grupka Induraina, w której w wyniku ostrej selekcji w połowie Luz Ardiden ostatecznie ostali się jedynie Luc Leblanc i Wladimir Pulnikow, traci do Pantaniego ponad 3 minuty! Olbrzymi kryzys przeżywa Piotr Ugriumow, który przyjeżdża dopiero 29. i traci do Pantaniego aż 8 minut. W klasyfikacji generalnej następują olbrzymie zmiany, poza oczywiście niezagrożoną lokatą Induraina. Virenque awansuje aż na 3. pozycję, z dokładnie tą samą stratą co 2. Tony Rominger (7 minut i 56 sekund straty), Pantani wypływa z głębokiej czeluści na 8. miejsce, ze stratą 11 minut i 55 sekund (czyli do 2. lokaty brakuje mu już tylko 4 minut!), a Piotr Ugriumow spada na miejsce 10., spędzając na rowerze w trakcie minionych dwunastu etapów o 13 minut i 17 sekund więcej czasu niż złoty Bask.
Trzynasty, bardzo długi (223 km), ale płaski już etap, okazuje się wielce pechowy dla wicelidera wyścigu (i 2. kolarza w klasyfikacji końcowej wyścigu przed rokiem). Już po minięciu Pirenejów Tony Rominger, z powodu kłopotów zdrowotnych zsiada z roweru. Tym samym Marco Pantani niejako bez walki przesuwa się o jedną lokatę w górę i jest już 7. A po kolejnym, trochę pofałdowanym w końcówce etapie, nawet 6., wyprzedzając Bjarne Riisa - który zresztą traci na tym odcinku jedynie marne 20 sekund.
Na piętnastym etapie zabawa rozpoczyna się na dobre. W jego trakcie ma miejsce wspinaczka pod jeden z najtrudniejszych podjazdów we Francji, słynną samotną górę w Alpach Prowansalskich Mont Ventoux. Przed podjazdem, którego kulminacja tym razem znajduje się aż 39 kilometrów przed metą, na czele znajduje się samotny i bardzo postawny (wówczas 85 kilo w samej bieliźnie, teraz pewnie trochę więcej) Włoch Eros Poli. U podnóża 21-kilometrowego monstrum czyli w Bedoin, ma 23 minuty i 45 sekund przewagi nad peletonem - niemal pół godziny! Około 7 kilometrów przed przełęczą, w Chalet Reynard, na ponad 10-procentowym nachyleniu atakuje Marco Pantani - nie bacząc, że do mety pozostaje jeszcze 46 kilometrów jazdy. Ponad 20-osobowy w tym momencie peletonik rozsypuje się jak domek z kart. W pogoń za Pantanim ruszają Richard Virenque i Piotr Ugriumow, ale nie zyskują znaczącej przewagi nad bardzo spokojnie jadącym Miguelem Indurainem. Za to Marco Pantani szybko znika ścigantom z pola widzenia. Tymczasem Eros Poli bardzo cierpi. Jego przewaga topnieje w końcówce nawet w tempie 2 minut na kilometrze dystansu. Kiedy zostają jeszcze tylko 4 kilometry masakrycznego podjazdu, a przewaga Pantaniego nad grupą lidera urasta do ponad 1 minuty, sprawy w swoje nogi bierze król Miguel i osobiście zaczyna regulować tempo. A że potrafi to robić znakomicie, Virenque i Ugriumow zostają wnet połknięci. Wkrótce z Indurainem utrzymują się tylko Armand de las Cuevas, Luc Leblanc (odpowiednio: 3. i 4. kolarz klasyfikacji generalnej), Pascal Lino, Virenque (aż czterech Francuzów, gdzie te czasy!), a także jedyny oprócz Induraina obcokrajowiec w tym gronie, Włoch Roberto Conti. Bardzo poważny kryzys przeżywa Bjarne Riis, który na metę przyjedzie ostatecznie ze stratą kilkunastu minut do najlepszych. Także Piotr Ugriumow, po początkowym zrywie zostaje w tyle, ale jadąc swoim tempem nie traci wiele. Poli ledwie żywy osiąga szczyt na czele wyścigu, tracąc prawie 20 minut ze swojej gigantycznej przewagi. Pantani osiąga przełęcz 4 minuty i 35 sekund za rodakiem, a grupka Induraina traci do Pantaniego 1 minutę i 28 sekund. Na zjeździe Ugriumow dochodzi jednak do grupy lidera. Z czasem grupa powiększa się o kolarzy, którzy na górze nie stracili więcej niż kilkadziesiąt sekund, tj. o kolejnego Włocha Alberto Elliego, Wladymira Pulnikowa i Alexa Zulle. Ekipa powstaje naprawdę przednia, samotny Pantani nie ma większych szans na zachowanie przewagi nad współpracującą ze względu na zbieżność interesów grupę lidera, i już na ponad 20 kilometrów przed metą zostaje doścignięty. Tuż przed metą bez reakcji konkurentów odjeżdżają nie zagrażający w klasyfikacji generalnej nikomu z możnych Elli, Lino oraz Conti i rozgrywają między sobą walkę o 2. miejsce - bo o wiele lepiej czujący się na płaskim Poli dojeżdża niezagrożony, zachowując niemal 4 minuty przewagi. Etap ten miał jednak jeszcze dwóch innych zwycięzców - Pantaniego, utwierdzającego wszystkich w przekonaniu, że w wysokich górach nie ma na niego silnych, oraz Induraina, po raz kolejny udowadniającego swoją całkowitą kontrolę nad przebiegiem wydarzeń i bez problemów zachowującego 8-minutową przewagę nad konkurentami i 12-minutową nad potencjalnie najgroźniejszym z nich, Marco Pantanim.
Tymczasem dzięki inwencji organizatorów układających trasę, kolejne cztery etapy w sercu Alp zapowiadają się wręcz pasjonująco!
Droga na szesnastym etapie, poprzez dwie pomniejsze górki Menee i Ornon, wiedzie na słynną z ostrych zakrętów górę l Alpe d Huez. W trakcie etapu kolarze są bardzo aktywni, co rusz inicjują ucieczki. W końcu dochodzi do wspólnoty interesów wszystkich grup i zawiązuje się akcja mająca szansę powodzenia. Przed finałowym podjazdem przed grupą liderów jedzie ok. 15 kolarzy, z potencjalnie najmocniejszymi góralami Roberto Contim i Alberto Ellim, z przewagą aż kilkunasto-minutową. Pewne jest, że w kimś w tym składzie należy wypatrywać zwycięzcy etapu. Na samym początku l Alpe d Huez z bardzo licznego jak na etap górski peletonu atakuje nie kto inny jak Marco Pantani i w swoim stylu łatwo odjeżdża rywalom. Czasu i dystansu starcza mu jednak na połknięcie tylko połowy z uciekających i ostatecznie kończy etap na 8. miejscu. Zyskuje jednak na tym słynnym podjeździe: 1 minutę i 40 sekund nad kontratakującym w końcówce Virenque, 2 minuty i 15 sekund nad Indurainem i Leblancem, 2 minuty i 22 sekundy nad Pulnikowem, 2 minuty i 46 sekund nad znowu nie wytrzymującym silnego tempa Ugriumowem oraz aż 3 minuty i 28 sekund nad Armandem de las Cuevasem. A etap zgodnie z przewidywaniami pada łupem Roberto Contiego, który nie daje szans rywalom i wygrywa z przewagą ponad 2 minut nad 2. kolarzem. Po tym etapie Marco Pantani awansuje na 5. pozycję w klasyfikacji ogólnej, tracąc 9 minut i 50 sekund do Miguela Induraina, 2 minuty i 29 sekund do Richarda Virenque, 1 minutę i 15 sekund do Luca Leblanca oraz 35 sekund do Armanda de las Cuevasa. Kolosalna dominacja jednego zawodnika! Na 9. dopiero miejsce spada Piotr Ugriumow, 4 minuty i 18 sekund straty do Pantaniego. W tym momencie Łotysz chyba zostaje nieco zlekceważony, a wszystkie oczy zwracają się na Pantaniego, który ma bardzo realną szansę na 2. miejsce, za Indurainem.
Tymczasem ostatnie dni wyścigu należą zdecydowanie do Ugriumowa, który zmienia taktykę. Widząc, że nie jest w stanie dotrzymać kroku najlepszym na końcowych podjazdach, inicjuje akcje zaczepne wcześniej i bazuje na swojej wytrzymałości. I to z jakim efektem! Etap siedemnasty, bardzo krótki, należy jednak do najcięższych jakie można sobie wyobrazić. Następują na nim kolejno następujące podjazdy: Glandon (24 km), Madeleine (20 km), a jako finałowy podjazd trudniejszy nawet od Mont Ventoux - Val Thorens (36 km). Te trzy podjazdy liczą sobie w sumie 80 km długości! A cały etap stanowi dystans 149 km - czyli trzy podjazdy stanowią grubo ponad połowę etapu. Łączne przewyższenie tych trzech podjazdów to blisko 4900 m! Na bardzo stromym zjeździe z Glandon Marco Pantani jadąc z dużą prędkością pada na asfalt! Rozbija sobie mocno prawe kolano. Przebija się w jego głowie nawet myśl o wycofaniu, wnet ją jednak odpędza. Jest za to zbyt zły. Podrywa się i na podjeździe Madeleine dochodzi do czołowej grupki. Jest jednak zbyt obolały, i zmęczony pościgiem, aby powstrzymać atak Piotra Ugriumowa w towarzystwie kolumbijskiej kozicy Nelsona Rodrigueza. Pantani zbiera siły, kontruje na finałowym podjeździe i, w przeciągu jednego tygodnia już po raz czwarty, bez problemów zrywa z koła wielkiego Induraina i wszystkich innych. Ale nie jest w stanie dogonić uciekającej przez większość etapu dwójki górali. Ostatecznie wygrywa Rodriguez przed Ugriumowem, a Pantani przyjeżdża 3. ze stratą 1 minuty i 8 sekund, ale, co istotniejsze, znowu zdecydowanie odrabia 1,5 minuty do pozostałych najlepszych kolarzy.
 
« Ostatnia zmiana: Lipca 02, 2015, 11:36:12 pm by sportacademy »

Offline sportacademy

  • Administrator
  • Sr. Member
  • *****
  • Wiadomości: 468
  • Karma: +7/-3
    • Zobacz profil
Odp: Marco Pantani Szkoda Że Ciebie Tu Nie Ma.
« Odpowiedź #3 dnia: Lipca 02, 2015, 11:36:48 pm »
Po tym etapie Marco Pantani wychodzi już ma 3. miejsce w klasyfikacji generalnej, 8 minut i 11 sekund za Miguelem Indurainem oraz zaledwie 50 sekund za Richardem Virenque. Sporo odrabia do czołówki awansujący o trzy pozycje 6. obecnie Piotr Ugriumow, ale to wciąż aż 3 minuty i 23 sekundy straty do Włocha. Druga lokata, taka jak w Giro, w Paryżu wydaje się stać przez Pantanim otworem. Ale koncert Ugriumowa przeciąga się na kolejne etapy!
Odcinek osiemnasty prowadzi przez trzy wymagające, choć nieporównywalne z tymi z poprzedniego dnia, podjazdy Saissies, Croix-Fry i Colombiere. Ugriumow urywa się po raz kolejny na środkowym podjeździe i znowu ze sporą przewagą dojeżdża do mety, tym razem już samotnie. Ale nie ściga go Pantani, Włoch po ostatnich fajerwerkach ma dużo słabszy dzień. Na Colombiere nie wytrzymuje tempa narzuconego przez Miguela Induraina, z którym do końca jedzie jedynie wicelider wyścigu, Virenque. Ugriumow kończy zdecydowanie 1., za nim tandem hiszpańsko-francuski z dużą jednak stratą 2 minut i 40 sekund, a w kolejnej grupce, 3 minuty i 30 sekund po Ugriumowie, znajdują się Marco Pantani, Fernando Escartin, Roberto Conti, Pascal Lino i Luc Leblanc. Kolejni kolarze tracą do wspaniałego tego dnia Łotysza już ok. 5 minut. Ten mały kryzys kosztuje Pantaniego chwilową utratę miejsca na podium wyścigu. Spada na 4. pozycję w klasyfikacji po osiemnastu etapach i traci: 8 minut i 57 sekund do Miguela Induraina, 1 minutę i 35 sekund do Richarda Virenque oraz zaledwie 2 sekundy do Piotra Ugriumowa.
Czwarty i ostatni etap w Alpach stanowi górską jazdę indywidualną na czas przebiegającą poprzez podjazd Les Gets, aż po finisz na szczycie Avoriaz, wzniesienia górującego nad Morzine niczym Mont Faron nad Toulonem - z tą różnicą, że Avoriaz jest podjazdem nieporównywalnie dłuższym i rozgrywanym na o wiele okazalszych wysokościach bezwzględnych. W trakcie tego etapu znakomitą formę potwierdza Piotr Ugriumow, wygrywający w przysłowiowych cuglach kolejny już etap z rzędu. Znakomite 2. miejsce notuje Marco Pantani, dla którego jednak strata na niespełna 50 kilometrach aż 100 sekund oznacza praktycznie pożegnanie się z marzeniami o prześcignięciu przed Paryżem Ugriumowa. Jest to jednak znakomity wynik, zważywszy przede wszystkim na fakt, że wielki mistrz tego rodzaju prób Miguel Indurain, jadący co prawda bez większej motywacji, zajmuje 3. miejsce i traci do Marco Pantaniego ponad półtorej minuty. No i niespodziewanie wystarcza na podium w klasyfikacji generalnej! Wielki dramat przeżywa bowiem reprezentant gospodarzy Richard Virenque, który tracąc do Marco Pantaniego około 5 minut spada z zajmowanego od dawna, pewnego wydawałoby się 2. miejsca, aż na 5., nawet za Luca Leblanca.
Dwa ostatnie łatwiejsze etapy zgodnie z przewidywaniami nie zmieniają już klasyfikacji generalnej, która w Paryżu prezentuje się następująco: 1. Miguel Indurain, 2. Piotr Ugriumow 5 minut i 39 sekund straty do zwycięzcy, 3. Marco Pantani 1 minuta i 21 sekund straty do Ugriumowa, 4. Luc Leblanc 2 minuty i 44 sekundy straty do Pantaniego, 5. Richard Virenque zaledwie 7 sekund straty do Leblanca.
Od połowy wyścigu Marco Pantani podczas górskich etapów odrobił do Miguela Induraina dokładnie 8 minut. Wspaniałe to osiągnięcie, blednie jednak przy popisach Ugriumowa. Ten podczas zaledwie trzech kolejnych dni w górach odrobił do Baska aż 8,5 minuty. Choć nie umniejsza to zasług Rosjanina, to jednak realnie patrząc, w związku z jego stratą jeszcze w drugiej fazie wyścigu dochodzącą do 15 minut, nie stanowił on istotnego zagrożenia dla żółtej koszulki - i może stąd wynikały jego harce. Gdyby nie poważny kryzys na najcięższym pirenejskim etapie, pewnie Hiszpan bardziej by go pilnował, ale kto wie, może wręcz przeciwnie, Łotysz miałby szansę nawet na wygranie tego Tour de France!
Dodatkowo Marco Pantani, nie mając właściwie żadnej liczącej się opozycji, wygrywa klasyfikację młodzieżową wyścigu i zajmuje 2. lokatę w klasyfikacji górskiej, daleko jednak za Richardem Virenque.

Po ukończeniu na podium obu najważniejszych tourów Pantani wciąż nie ma dość. Pozostaje we Francji i, w ramach roztrenowania, na przełomie lipca i sierpnia z powodzeniem startuje w szeregu kryteriów: Louviere (4. miejsce), Chateau-Chinon (3. lokata) oraz Callac (4. pozycja). 17 sierpnia natomiast bierze udział w Coppa Agostini, zaznaczając swój udział w tym wyścigu 19. lokatą. Sił starcza mu też na start 21 sierpnia w renomowanym klasyku o Mistrzostwo Zurychu (zwanym też Grand Prix Szwajcarii), zajmując w nim 71. lokatę, ze stratą 5 minut i 25 sekund do Gianluki Bortolamiego. A 10 dni później bliski jest odniesienia zwycięstwa w kolejnym kryterium, w którym bierze udział w tej fazie sezonu - a mianowicie zajmuje 2. miejsce w Innsbrucku.

Marco Pantani kończy bardzo udany sezon startem 4 września w Memoriale Nenciniego - w którym przed dwoma laty po raz pierwszy w karierze zawodowca zajął miejsce na podium. I jak na kolarza z tak napiętym kalendarzem wypada dobrze, wieńcząc rok 1994 miejscem w pierwszej dziesiątce wyścigu.

Do sezonu 1995 Marco Pantani przystępuje już z ambicjami wygrania któregoś z wielkich tourów, wreszcie jadąc jako formalny lider Carrery w najważniejszych wyścigach.
Sezon tradycyjnie rozpoczyna 18 marca startem w wiosennych mistrzostwach świata, czyli w maratońskim, najważniejszym dla Włochów, klasyku Mediolan-San Remo. I jak zwykle w jego przypadku, nie jest to start, który można po latach wspominać - przyjeżdża bowiem dopiero na 98. miejscu, aż 6 minut i 35 sekund za czołową grupą, którą przyprowadza wszechstronny Laurent Jalabert.
W dniach 20-24 marca inauguruje przygotowania do wyścigów wieloetapowych startem w Tygodniu Katalońskim, wypadając poprawnie i kończąc tę imprezę na 26. miejscu.
Następnie w dniach 3-7 kwietnia jedzie w podobnie trudnym Wyścigu Dookoła Kraju Basków. Używając eufemizmu, nie wypada olśniewająco, zajmując w klasyfikacji końcowej 63. lokatę ze stratą aż 32 minut i 37 sekund do Alexa Zulle, i nie występując w jakiejś wiodącej roli na żadnym z etapów.
Niemniej symptomy wzrostu formy w związku ze zbliżającym się Giro d Italia w końcu pojawiają się. 12 kwietnia Marco Pantani jest 25. w Walońskiej Strzale, 4 minuty i 3 sekundy za ponownie brylującym Laurentem Jalabertem, zaś cztery dni później 18. w sędziwym Liege-Bastogne-Liege, z olbrzymią jednak stratą 10 minut i 10 sekund do Szwajcara Mauro Gianettiego. W końcu miesiąca, 25 kwietnia, notuje już bardzo udany start w trochę mniej prestiżowym, za to znakomicie obsadzonym ciężkim klasyku Giro dell Appennino. Na górskiej trasie zajmuje 5. lokatę, za samymi starymi znajomymi: Francesco Casagrande, Davide Rebellinem, Wladymirem Bellim i Jewgienijem Bierzinem, tracąc do zwycięskiego Casagrande 1 minutę i 4 sekundy. O skali trudności tego wyścigu najlepiej świadczy fakt, że spośród 118 uczestników imprezę ukończyło zaledwie 29 kolarzy.
Wydaje się zatem, że wszystko zmierza w pożądanym kierunku. Jeszcze tylko tradycyjnie Giro del Trentino, szlifowanie formy na tamtejszych wymagających podjazdach i forma na Giro d Italia zagwarantowana. Tymczasem tuż przed rozpoczęciem Dookoła Trydentu daje o sobie znać pech, stanowiący jakby zapowiedź o wiele ważniejszego zdarzenia w dalszej części sezonu - które będzie miało znaczenie dla całej jego dalszej kariery. Ale nie wyprzedzajmy faktów.

1 maja w trakcie treningu nabawia się kontuzji. Uraz nie jest bardzo groźny, niemniej kontuzjowane kolano uniemożliwia start nie tylko w Trentino, ale co gorsza, nie pozwala na przystąpienie do Giro d Italia, i obronę 2. lokaty sprzed roku.

Pantani musi przełknąć tę gorzką pigułkę i szybko się kuruje. A ponieważ przed Tour de France brakuje mu startów, zmienia kalendarz i wybiera się na czwarty pod względem rangi wyścig na świecie, Tour de Suisse. W okresie 13-22 czerwca traci łącznie aż 18 minut do Pawła Tonkowa i zajmuje 17. miejsce w klasyfikacji generalnej (zdecydowanie przegrywa też z ostatecznie 3. Zenonem Jaskułą), ale nie o zwycięstwo w całym wyścigu mu chodziło. Pantani pokazuje to na przedostatnim etapie, oczywiście górskim, z metą na przełęczy - wygrywając go bardzo zdecydowanie. To nokaut, wystarczy tylko spojrzeć na wyniki na szczycie Flumserberg: 1. Marco Pantani, 2. Zenon Jaskuła 55 sekund straty, 3. Leonardo Piepoli 1 minuta i 6 sekund straty, 4. Alex Zulle 1 minuta i 18 sekund straty, 5. Paweł Tonkow 1 minuta i 20 sekund straty. I znakomity prognostyk przed Tour de France.

Jeszcze 25 czerwca zajmuje 16. miejsce w Trofeo Matteotti i oto już Marco Pantani przystępuje do najważniejszego startu w sezonie, rozgrywanego w 1995 r. w okresie 1-23 lipca. Pantani po ubiegłorocznych wyczynach zostaje formalnym liderem Carrery na Tour de France, Claudio Chiappucci otrzymuje skromny numer 24.
Pantani rozpoczyna wyścig w swoim stylu. Na 7-kilometrowym prologu zajmuje dopiero 105. miejsce i traci do niespodziewanego zwycięzcy Jacky Duranda aż 50 sekund. Nie ten fakt jest jednak przedmiotem ożywionych dyskusji po tym odcinku. Oto słabiutko wypada Miguel Indurain, który uzyskuje dopiero 35. czas i traci aż 31 sekund do specjalizującego się w szalonych ucieczkach Francuza.
Już na trzecim odcinku przychodzi pora na 67-kilometrową jazdę drużynową na czas. Próbę tą pewnie wygrywa ekipa Jewgienija Bierzina, Gewiss-Ballan. Banesto Miguela Induraina notuje 3. czas, ze sporą stratą 59 sekund, natomiast Carrera-Tassoni Pantaniego, zgodnie z przewidywaniami, dopiero 13. wynik, o 3 minuty i 11 sekund gorszy od rezultatu Gewiss. W klasyfikacji wyścigu po trzech etapach Marco Pantani znajduje się dopiero na 64. pozycji, ze stratą 3 minut i 29 sekund do lidera Laurenta Jalaberta i, co bardziej istotne, już 2 minut i 31 sekund do na razie 10. Miguela Induraina.
Na siódmym, pagórkowatym etapie do belgijskiego Liege, znów wszystkich zadziwia, tym razem pozytywnie, Indurain. Na 32 kilometry przed metą na skromnym podjeździe Mont Theax atakuje bardzo mocno. Przyspieszenia Baska nie wytrzymuje nikt!, po pewnym czasie tylko Johan Bruyneel z niejakim trudem dochodzi do Induraina. Duet hiszpańsko-belgijski szybko dogania uciekającego wcześniej Erica Boyera. Miguel Indurain pracuje cały czas sam, Belg nie daje choćby krótkich zmian. Dwadzieścia kilometrów przed metą dwaj kolarze mają jednak tylko 18 sekund przewagi nad peletonem, który pracuje kolektywnie i w innych okolicznościach nie powinien mieć jakichkolwiek problemów z uciekinierami. Ale tym razem harcownikiem jest jeden z najlepszych czasowców wszechczasów. Na 19 kilometrów przed metą zaczyna się ostatni króciutki podjazd. Tempa Miguela Induraina nie wytrzymuje Boyer. Na premii górskiej, 3 kilometry dalej, duet ten ma aż 39 sekund przewagi nad peletonem. Szanse ucieczki niepomiernie wzrastają. I nic się już nie zmienia, chociaż w peletonie pracują aż trzy mocne ekipy Gewiss, Mapei i ONCE - okazują się one łącznie słabsze od jednego zawodnika. Przez ostatnich kilkanaście kilometrów przewaga Induraina i Bruyneela cały czas oscyluje w granicach 50 sekund. Bruyneel, który przez 30 kilometrów nie wychodzi z koła ani na moment, czyni to dopiero na 100 m przed metą. Oj, nieładnie, panie Janie (w 2004 r. jego podwładny? Lance Armstrong powie w podobnej sytuacji: żadnych prezentów). A wydawało się, że wyścig rozpocznie się na dobre dopiero dzień później. Tymczasem dwójka śmiałków z faworytem wyścigu po akcji na znanych z Liege-Bastogne-Liege pagórkach dojeżdża z przewagą 50 sekund nad 50-osobowym zaledwie peletonem.
Tym samym liderem wyścigu zostaje Johan Bruyneel, Indurain jest już 2. ze stratą 32 sekund. A deficyt Pantaniego przekracza już 4 minuty do lidera, a 3,5 minuty do Baska.
Ósmy etap to jazda indywidualna na czas na dystansie 54 kilometrów. Wygrywa oczywiście wielki faworyt Miguel Indurain, ale, tu kolejne zaskoczenie w jego wydaniu, przewaga Baska jest o wiele mniejsza niż w poprzedniej edycji wyścigu. Dalsze miejsca zajmują: 2. Bjarne Riis (nieprzypadkowo, za rok Duńczyk przejmie pałeczkę głównodowodzącego peletonu!) ze stratą 12 sekund, 3. Tony Rominger 58 sekund straty do Induraina, 4. Jewgienij Bierzin 1 minuta i 38 sekund za Baskiem, 5. Melchor Mauri już 2 minuty i 16 sekund wolniej, 6. niedawny lider Laurent Jalabert 2 minuty i 36 sekund straty do Induraina. Dopiero 10. miejsce zajmuje jeden z faworytów wyścigu Alex Zulle, który na trasie spędza o 3 minuty i 58 sekund więcej czasu niż Bask. A górale Carrery? O wiele lepiej wypada, jak to zwykle na czasówkach, Claudio Chiappucci, który notuje więcej niż przyzwoity występ - 18. miejsce, 5 minut i 6 sekund straty do zwycięzcy etapu. Marco Pantani jedzie w swoim stylu, jest 55. i traci aż 7 minut i 51 sekund do Baska, a po ośmiu etapach aż 11 minut i 27 sekund - co daje mu 34. lokatę. Za to inni kolarze mają przed górami bardzo dobrą pozycję wyjściową - 2. Bjarne Riis traci tylko 23 sekundy, a 3., zwycięzca Giro d Italia 1994 Jewgienij Bierzin, 2 minuty i 20 sekund. Sporo natomiast przez słabą jazdę na czas ma do odrabiania Alex Zulle, na razie 9. ze stratą 4 minut i 29 sekund.
Bask wydaje się w tej edycji do pokonania, ale niestety nie przez Pantaniego, który powinien jak zwykle sporo odrobić w górach, ale raczej nie 11,5 minuty z dużym zapasem - biorąc pod uwagę jeszcze perspektywę dużych strat na ostatniej jeździe indywidualnej na czas.
I na pierwszym górskim etapie Pantani nie okazuje się herosem. Dziewiąty etap przebiegający w ogromnym upale, z przełęczami Saisies, Cormet de Roselend i finałowym La Plagne, ma zupełnie innych bohaterów. Już na Saisies ucieka Alex Zulle, mając za towarzysza Bo Hamburgera. Początkowo nie osiągają oni znaczącej przewagi, po pokonaniu zjazdu w dolinę między Saisies a Roselend duet szwajcarsko-duński ma tylko 1 minutę i 20 sekund uzysku nad peletonem. Ale na Roselend ma miejsce teatr jednego aktora. Zulle gubi Hamburgera i szybko odjeżdża awangardzie pościgu. Na przełęczy jego przewaga nad grupką Induraina i Pantaniego przekracza 5 minut! Na zjeździe Indurain musi osobiście nadawać tempo, bo w potwornym upale z drużyny Banesto nic już nie pozostało. Mimo to przewaga Zulle znowu nieznacznie rośnie i w dolinie wynosi już 5 minut i 20 sekund. Na szczęście dla goniących następuje teraz spory odcinek płaskiego terenu i grupa Induraina ma trochę łatwiej, przewaga spada odrobinę poniżej 5 minut. Dołącza do pościgu także najmocniejszy nie tylko w tym dniu pomocnik z Banesto, Vicente Aparicio. Przed ostatnim podjazdem atakuje Tonkow i zyskuje trochę przewagi nad grupą lidera. Na początku 17-kilometrowego finałowego La Plagne Aparicio pomaga Baskowi, ale jednak Indurain, chcąc nie chcąc, musi wziąć sprawy w swoje nogi osobiście, bo przewaga Zulle nie maleje i ten zaczyna zagrażać bezpośrednio jego pozycji lidera. Po wyjściu Induraina na czoło, z walki o zwycięstwo w wyścigu natychmiast odpada Bjarne Riis. W grupie pozostaje jeszcze 12 kolarzy, z Marco Pantanim, nie przejawiającym jednak tego dnia wielkiej woli walki. Ach, ten upał. 12 km przed metą Miguel Indurain zostaje już sam! Przed nim tylko Zulle, i niedaleko Paweł Tonkow. Dalej jedzie trójka włoskich górali: Pantani, Ivan Gotti i Paolo Lanfranchi, za nimi grupka Tony Romingera i Bjarne Riisa. W momencie, kiedy Indurain dopada Tonkowa, Zulle ma nad nim jeszcze 4 minuty i 3 sekundy przewagi. Tonkow próbuje przez kilka kilometrów jeszcze współpracować, ale tego dnia jest po prostu za słaby dla Induraina i 5 kilometrów przed finiszem zostaje. Zulle jest w tym momencie 3 minuty i 9 sekund z przodu i w dalszym ciągu jedzie bardzo szybko, co pokazuje jego przewaga na mecie nad Tonkowem. Nikt nie jedzie jednak w tej fazie tak szybko jak lider wyścigu. I oto meta, która przynosi następującą kolejność: 1. Alex Zulle, 2. Miguel Indurain 2 minuty i 2 sekundy straty, 3. Paweł Tonkow 4 minuty i 11 sekund straty, 4. Ivan Gotti, 5. Marco Pantani po 4 minuty i 37 sekund straty, 6. Richard Virenque, 7. Tony Rominger, 8. Paolo Lanfranchi, 9. Claudio Chiappucci po 6 minut i 5 sekund straty. Bjarne Riis zajmuje 19. miejsce ze stratą 7 minut i 37 sekund.

Offline sportacademy

  • Administrator
  • Sr. Member
  • *****
  • Wiadomości: 468
  • Karma: +7/-3
    • Zobacz profil
Odp: Marco Pantani Szkoda Że Ciebie Tu Nie Ma.
« Odpowiedź #4 dnia: Lipca 02, 2015, 11:37:16 pm »
Po dziewięciu etapach prowadzi Miguel Indurain, Alex Zulle urasta do rangi największego rywala Baska, awansując aż na 2. miejsce, 2 minuty i 27 sekund straty, 3. jest Bjarne Riis, ale aż 5 minut i 58 sekund za Indurainem, 4. Tony Rominger jest o 6 minut i 35 sekund wolniejszy, zaś 5. Ivan Gotti o kolejne 19 sekund. Mimo pewnego zawodu na tym etapie, Marco Pantani z bardzo odległej pozycji awansuje na miejsce 11., ale półtorej minuty przed nim jest wciąż jego rywal do pierwszeństwa w Carrerze, Claudio Chiappucci. I jak tu Pantani ma walczyć z Indurainem na trasach Tour de France, skoro rok wcześniej po pierwszych górach tracił do niego 15 minut i 19 sekund, a teraz znowu jeden etap górski został zmitrężony, a strata jest już niemal taka sama, bo wynosi 14 minut i 2 sekundy?
Mimo wszystko Pantani nie traci werwy i odradza się nazajutrz, na najcięższym alpejskim etapie z Madeleine, Croix de Fer i finiszem w l Alpe d Huez. Na początku finałowego podjazdu, mimo mocnego tempa aż trzech kolarzy Banesto (gdzie im jednak do tempa Manuela Beltrana i Jose-Luisa Rubiery z 2003 r.), nagle następuje (nie?)spodziewany atak Marco Pantaniego. Początkowo próbuje mu dotrzymać kroku Laurent Madouas, ale szybko się poddaje. Za Pantanim tworzy się od razu niezbyt liczna grupa pościgowa skupiona wokół Miguela Induraina, który znów zostaje bez pomocników (na chwilę wraca Vicente Aparicio, ale zaraz przepada, tym razem definitywnie). Tymczasem w połowie podjazdu Pantani ma już 1 minutę i 30 sekund zysku nad Indurainem. Próbuje atakować również odrodzony Bjarne Riis, za nim rusza aktywny tego dnia Laurent Madouas. Tego już jednak jest za wiele dla króla Navarry. 5 km przed metą Miguel Indurain bierze się ostro do roboty i kasuje uciekających, zostaje tylko Marco Pantani, który zachowuje półtorej minuty przewagi. Hiszpana jak rzep trzyma się tylko Alex Zulle. Wjeżdżając na ostatni kilometr pewny zwycięzca etapu wygląda znakomicie, ale nagle, uwaga, myli drogę! Porządkowi natychmiast zawracają go, ale Pantani traci na tym manewrze pewnie z kilkanaście sekund. Ale oto już meta. Marco Pantani wygrywa pierwszy w swojej karierze etap w Tour de France. Jednak różnice czasowe na tym odcinku, wbrew oczekiwaniom, nie są tak duże jak dzień wcześniej - pewnie dlatego, że tym razem wszystko rozgrywa się dopiero na finałowym podjeździe. Za Pantanim przyjeżdża trójka Indurain, Zulle i Riis ze stratą 1 minuty i 25 sekund, a pół minuty dalej zmęczony Laurent Madouas. Claudio Chiappucci traci przywództwo w Carrerze, notując czas gorszy o 3 minuty i 2 sekundy (a przed etapem miał 1,5 minuty przewagi nad Pantanim). Po dziesięciu etapach 7. Pantani traci: do Induraina aż 12 minut i 38 sekund, do 2. Zulle 10 minut i 11 sekund, do 3. Riisa 6 minut i 38 sekund, do 4. Romingera 4 minuty i 19 sekund, do 5. Gottiego 4 minuty i 18 sekund, a do 6. Jalaberta 3 minuty i 22 sekundy.
Trzy etapy przechodnie między wysokimi górami (w Masywie Centralnym) nic nie miały zmienić. I tak by się zapewne stało, gdyby nie śmiała akcja na środkowym, najbardziej z nich pofałdowanym odcinku do Mende, grupki początkowo sześciu a później pięciu kolarzy, w składzie której znaleźli się m. in. dwaj czołowi kolarze z klasyfikacji generalnej - 6. Jalabert i 8. Melchior Mauri. Alarm w peletonie ogłoszono dopiero, gdy przewaga uciekinierów osiągnęła 10 minut i 40 sekund, a Jalabert został wirtualnym liderem, zaś Mauri wiceliderem Tour de France! Przed stromym, ale krótkim podjazdem zaczynającym się 8 km przed metą, ucieczka zachowuje jeszcze ponad 7 minut przewagi. Na tym podjeździe będący w wysokiej formie Laurent Jalabert zdecydowanie ogrywa konkurentów. Tymczasem w peletonie na początku wzniesienia straszne tempo narzuca Marco Pantani. Grupa czołowa szybko się rwie. Początkowo koła Pantaniemu próbuje dotrzymać Richard Virenque, jednak nie daje rady. Włoch jedzie sam. Za nim trójka Indurain, Riis, Zulle. Sytuacja zbliżona do l Alpe d Huez, z tym, że tempa pościgowi nie nadaje tym razem lider, ale Szwajcar. I płaci za to - kiedy przed szczytem przyspiesza Indurain, Zulle odpada. Ale podjazd jest bardzo krótki i przewaga Pantaniego pozostaje niewielka, nie przekracza 50 metrów (na bardzo jednak stromym). Na premii górskiej 5 kilometrów przed metą Jalabert ma 6 minut i 30 sekund przewagi nad Pantanim, ten zaś tylko 30 metrów nad Indurainem i Riisem. Jasnym jest, że na zjeździe Marco nie utrzyma tak nikłej przewagi. I na zjeździe Pantani rzeczywiście zostaje doścignięty przez duet hiszpańsko-duński. Mniej więcej w tym samym czasie Laurent Jalabert w narodowe święto Francji mija linię mety na 1. miejscu. Za nim pojedynczo i dwójkami przyjeżdżają pozostali uczestnicy ucieczki, a 5 minut i 41 sekund później super-tercet Pantani, Riis, Indurain. Alex Zulle traci kolejne 17 sekund, niewiele, ale to prestiżowa porażka - bo odniesiona w bezpośredniej walce.
Po minięciu Masywu Centralnego Laurent Jalabert awansuje aż na 3. miejsce ze stratą tylko 3 minut i 35 sekund do Miguela Induraina, i odżywają od lat nie zaspokojone nadzieje Francuzów. A Pantani, tracąc jedną pozycję na rzecz Melchora Mauriego, jest dopiero 8., wciąż ze stratą ponad 12,5 minuty do lidera.
Ale oto zaczynają się etapy pirenejskie. Na pierwszym z nich, z czterema dość ciężkimi podjazdami na ostatnich 50 kilometrach: kilkunastokilometrowym Port de Lers, następnie Agnes, Latrape i finałowym też kilkunastokilometrowym Guzet-Neige, Marco Pantani kontynuuje odrabianie strat. Na Port de Lers deszcz leje jak z cebra. Wykorzystuje tę okoliczność nie kto inny tylko właśnie Marco, atakując już na 42 kilometry przed metą. U podnóża Guzet-Neige ma około 1 minuty przewagi nad grupą lidera. W połowie finałowego podjazdu już ok. 2 minut. Deszcz przestaje padać, teraz szosę spowija gęsta mgła. Z grupy czołowej atakuje Laurent Madouas i wyrabia sobie ok. 20 sekund przewagi nad liderem wyścigu. Pantani tymczasem wciąż jedzie kapitalnie, w końcówce wcale nie zwalnia. Madouas tradycyjnie słabnie, a może to raczej Indurain w końcówce przyspiesza, i niemal dościga go na ostatnich metrach - ale jednak Francuz utrzymuje 2. pozycję. Marco Pantani wygrywa swój drugi etap, dopiero 2 minuty i 35 sekund po nim na metę wpada piątka kolarzy - Laurent Madouas, Miguel Indurain, Alex Zulle, Ivan Gotti i Bjarne Riis. Laurent Jalabert traci 50 sekund do tej piątki kolarzy. Po tak efektownej wiktorii Marco Pantani mówi, że... dzisiaj bardzo bolało go kontuzjowane w maju kolano, ale na dwóch kolejnych etapach powalczy jeszcze o podium. W tym też dniu deklaruje, że wobec perspektywy walki w tegorocznych mistrzostwach świata na przełęczach andyjskich, wybierze się we wrześniu na wyścig Vuelta a Espana. Z kolei Indurain stwierdza asekuracyjnie, że pilnował nie Pantaniego, który jest daleko w klasyfikacji generalnej, ale Laurenta Jalaberta, którego uważa za bardzo groźnego przeciwnika. Chyba jednak w głębi duszy cieszy się, że przed górami znowu zdołał wyrobić sobie tak potężną przewagę nad szalonym Włochem.
Po czternastu etapach w klasyfikacji generalnej z czołówki wypada Tony Rominger, który na ostatnim etapie już 110 kilometrów przed metą na skromnym podjeździe Cote de Nougarede traci 50 sekund do peletonu i wobec swojej wyraźnej niedyspozycji, nie widząc sensu kontynuowania wyścigu w ostrzejszym tempie, energicznym gestem wygania pomocnika Arsenio Gonzaleza do peletonu. A w chwili ataku Pantaniego na 42 kilometry przed metą traci do grupy czołowej już 5 minut i 38 sekund! Zajmujący obecnie 7. lokatę w klasyfikacji generalnej Marco Pantani traci: 10 minut i 7 sekund do Miguela Induraina, 7 minut i 21 sekund do Alexa Zulle, 5 minut i 39 sekund do Laurenta Jalaberta, 4 minuty i 3 sekundy do Bjarne Riisa, 1 minutę i 6 sekund do Ivana Gottiego oraz 43 sekundy do Melchora Mauriego. Włoch odrabia zatem już 4 minuty do Induraina i choć z dziesięciominutowym wciąż mankiem trudno mu być wielkim optymistą, mając w perspektywie dwa ciężkie etapy pirenejskie wydaje się, że nie traci on jeszcze szans na miejsce w pierwszej trójce, a przynajmniej w pierwszej piątce wyścigu.
Jednak następnego dnia dzieje się coś bardzo przykrego, zarówno dla Pantaniego, jak i całego kolarstwa. Na królewskim etapie z podjazdami Portet d Aspet, Mente, Peyresourde, Aspin, Tourmalet i finałowym Cauterets daje o sobie znać wymuszona przerwa w przygotowaniach w maju i to nieszczęsne bolące kolano. Marco Pantani przeżywa bardzo poważny kryzys na Col du Tourmalet. I nie ma chyba wpływu na jego jazdę wypadek rodaka Fabio Casartellego na bardzo stromym zjeździe z pierwszej z wymienionych premii górskich - bo jeszcze nie było wówczas informacji, że aktualny mistrz olimpijski ze startu wspólnego nie przeżyje uderzenia głową w betonowy słupek. W każdym razie wiadomo, czym może się skończyć kryzys na już przedostatniej górze, w dodatku tak ciężkiej - a zwłaszcza dla kolarza tak ambitnego. Pantani przyjeżdża dopiero 31., prawie 11 minut po Indurainie! A wygrywa Richard Virenque po śmiałym rajdzie, z których słynie w trakcie całej kariery (atak już na pierwszym podjeździe, stąd nie widzi zdarzenia z Casartellim). 1 minutę i 20 sekund za nim przyjeżdżają Claudio Chiappucci, Hernan Buenahora i Fernando Escartin - którzy też podejmują atak daleko przed metą. Grupę czołową przyprowadza 2,5 minuty po Virenque Bjarne Riis, któremu w samej końcówce na zaledwie 5 sekund łaskawie pozwala oddalić się Miguel Indurain, jadący razem z Alexem Zulle. W klasyfikacji generalnej miejscami zamieniają się Riis i Jalabert, poza tym zwraca uwagę głównie klęska Pantaniego, który z 7. spada aż na 13. miejsce i tracąc obecnie aż 20 minut i 54 sekundy do Baska, musi się żegnać z marzeniami o dobrej lokacie w Paryżu - zwłaszcza, że Carrera skupi się teraz na obronie miejsca w pierwszej dziesiątce Claudio Chiappucciego, do której niespodziewanie stary mistrz awansuje.
A na ostatnim etapie pirenejskim do Pau kolarze nie walczą, a wyniki na nim podlegają neutralizacji. Linię mety ławą na czele peletonu pokonują kolarze Motoroli, w hołdzie pamięci byłego kolegi klubowego Fabio Casartellego.
Jeszcze na etapie do Limoges, wygranym przez Lance Armstronga dedykującego również to zwycięstwo Fabio Casartellemu, Pantani odrabia 20 sekund do peletonu z wszystkimi najlepszymi kolarzami - ale jakie to może mieć znaczenie w jego sytuacji? Indurain pewnie się nie nawet zainteresował jego akcją na ostatnich kilometrach.
Ostatni ważny etap to jazda indywidualna na czas na dystansie 46 kilometrów, inaczej niż przed rokiem, po płaskim. Wygrywa oczywiście Miguel Indurain, ale 2. Bjarne Riis traci tylko 48 sekund. To kolejna zapowiedź zmiany warty, już za rok. Marco Pantani jedzie średnio, osiąga 34. czas, strata w normie, 5 minut i 45 sekund do Baska.
Ostatni etap do Paryża nic już oczywiście nie zmienia. W klasyfikacji końcowej Miguel Indurain wyprzedza Alexa Zulle o 4 minuty i 35 sekund, Bjarne Riisa o 6 minut i 47 sekund, Laurenta Jalaberta o 8 minut i 24 sekundy oraz Ivana Gottiego o 11 minut i 33 sekundy. Claudio Chiappucciemu nie udaje się utrzymać miejsca w dziesiątce, przegrywa 10. miejsce o... 5 sekund (18 minut i 55 sekund za Indurainem); Marco Pantani kończy o dwa miejsca niżej, ale z o wiele większą stratą niż jego starszy kolega, bo aż 26 minut i 20 sekund do zwycięzcy wyścigu. Mimo o wiele słabszego wyniku niż przed rokiem, ponownie wygrywa klasyfikację młodzieżowców.

Pantani nie wraca do Włoch, ale pozostając na północy Europy bierze z powodzeniem udział w kilku wyścigach jednodniowych. 28 lipca w kryterium Geraardsbergen zajmuje 3. lokatę, taką samą trzy dni później w innym kryterium Castillon-La Bataille. 6 sierpnia jest znów 3. w wyścigu w Normandii, a 9 sierpnia 7. w Grand Prix Camaiore (gdzie zaczynał profesjonalną karierę przed trzema laty).
12 sierpnia Pantani startuje w ciężkim i bardzo prestiżowym wyścigu jednodniowym Classica San Sebastian, gdzie zajmuje 38. miejsce, 2 minuty i 1 sekundę za zwycięzcą... Lance Armstrongiem. Sił starcza jeszcze na start dzień później w Subida a Urkiola, gdzie wieńczy dobrą serię 6. lokatą.

Ponieważ kolano już nie dokucza, a przez absencję w Giro d Italia, przed mistrzostwami świata brakuje mu startów, w ramach przygotowań do globalnego czempionatu (na którym organizatorzy wytyczyli trasę jakby dla niego), zgodnie z zapowiedziami poczynionymi jeszcze podczas Tour de France, po raz pierwszy, a zarazem przedostatni w karierze Marco Pantani startuje w organizowanym w dniach 2-24 września trzecim wielkim tourze - Vuelta a Espana.
W 7-kilometrowym prologu wypada słabiutko, ale ta konkurencja zawsze stanowiła jego piętę achillesową. Jest 117., traci 50 sekund do zwycięzcy Abrahama Olano oraz 37 sekund do Laurenta Jalaberta.
Na 2. etapie z podjazdem La Sia zajmuje 51. pozycję i traci 32 sekundy do Gianluki Pianegondy. Jego mało znany rodak zostaje także liderem wyścigu, mając 1 minutę i 9 sekund przewagi nad 70. na razie Pantanim.
Marco bardzo dobrze wypada dzień później na ciężkim górskim etapie z Alto Alisas i finałowym podjazdem Alto de Naranco. Zajmuje 13. miejsce i traci tylko 35 sekund do zwycięskiego Laurenta Jalaberta, który, zachowując znakomitą formę jeszcze z Tour de France, zostaje też liderem całego wyścigu (prowadzenia tego już nie odda aż do Madrytu). Pantani notuje znaczny awans, z 70. na 27. miejsce i ma do lidera 1 minutę i 32 sekundy straty.
Po szóstym etapie, o niespotykanej obecnie w wieloetapówkach długości (264 kilometry!!), jest już znakomicie, Marco Pantani znajduje się w czołowej grupie z najlepszymi kolarzami, która osiąga na mecie sporą przewagę nad peletonem i awansuje na 11. pozycję! Znakomita to pozycja wyjściowa przed kolejnymi etapami, traci obecnie do Jalaberta tylko 1 minutę i 53 sekundy.
Ale 41-kilometrowa jazda indywidualna na czas na etapie siódmym sprowadza go na ziemię. Pantani kończy tę próbę na nie najgorszej 52. pozycji, ale traci do zwycięzcy Abrahama Olano aż 4 minuty i 2 sekundy, zaś do Laurenta Jalaberta 3 minuty i 39 sekund. Po siedmiu etap

Offline sportacademy

  • Administrator
  • Sr. Member
  • *****
  • Wiadomości: 468
  • Karma: +7/-3
    • Zobacz profil
Odp: Marco Pantani Szkoda Że Ciebie Tu Nie Ma.
« Odpowiedź #5 dnia: Lipca 02, 2015, 11:37:54 pm »
Tydzień po powrocie z mistrzostw świata do Europy (18 października 1995 r.) postanawia jeszcze wziąć udział w najstarszym tradycją spośród wszystkich wyścigów kolarskich (1. edycja w 1876 r.!), górzystym klasyku Mediolan - Turyn. O mało nie traci życia, zderzając się czołowo na zjeździe w końcówce wyścigu z jeepem, który omijając zakazy, nagle pojawia się na szosie. Nieprzytomny Marco Pantani ląduje w szpitalu w Turynie, ze skomplikowanym złamaniem lewej nogi i obrażeniami narządów wewnętrznych.
Przeżył, ale według pierwszych prognoz już nigdy nie wsiądzie na rower w profesjonalnym wyścigu.
W szpitalu zaraz po wypadku przeprowadzono mu szczegółowe badania lekarskie. Stwierdzono m. in. zastanawiające wahania poziomu hematokrytu we krwi, w okresach maksimum przekraczającego aż 60%. Lekarz Mercatone Uno tłumaczył później ten stan kombinacją dwóch czynników: długim lotem powrotnym przy rozrzedzonym powietrzu z Kolumbii oraz szokiem pourazowym związanym z koszmarnym wypadkiem. Badanie to nie miało znaczenia dla władz Międzynarodowej Unii Kolarskiej, wszak podczas wyścigów nie badano jeszcze wówczas poziomu hematokrytu, testy te wprowadzono dopiero od 1997 r. - ograniczając jego dopuszczalny poziom do 50%.

Rehabilitacja po wypadku trwa bardzo długo. Marco Pantani początkowo nie może nawet chodzić, gdyż cierpi na zwapnienie kości podziurawionych przez gwoździe, mające zapobiec deformacji nogi.
Po 7 miesiącach od wypadku ledwie jest w stanie naciskać na . Ale rokowania są już pomyślne, Pantani wróci do zawodowego ścigania - pytanie tylko, czy będzie w stanie się w nim jeszcze odnaleźć.
Pierwsze próby podejmuje już w lipcu 1996 r., po niespełna 9 miesiącach od kraksy, w wyścigu amatorów w rodzinnej miejscowości Cesenatico - ku wielkiej uciesze miejscowych fanów. Tydzień później startuje w wyścigu Misano-Adriatico. Obie imprezy kończy, i wcale nie odstaje od konkurentów.
Pantani wręcz pali się do startów. Dlatego 3 sierpnia, a więc prawie dokładnie po czterech latach od pierwszego startu po podpisaniu kontraktu z Carrerą, ponownie debiutuje w wyścigu zawodowców, na razie 3. kategorii - kryterium d Abruzzo. I udaje mu się także tę imprezę ukończyć, na miejscu 60. Decyduje się wobec tego spróbować swoich sił w poważniejszych próbach. W dniach 19-23 sierpnia jedzie w etapówce Vuelta a Burgos, i zaskakuje wszystkich obserwatorów, wypadając dobrze na najtrudniejszym etapie z ciężkim finałowym podjazdem Laguna de Neila (40. miejsce). Zaraz potem wycofuje się jednak z tego wyścigu, by kilka dni później, 24 sierpnia, bardzo dobrze pojechać w również hiszpańskiej Grand Prix Llodio - gdzie zajmuje 15. miejsce. Krótki w jego wydaniu sezon kończy startem w... Tour de Pologne, rozgrywanym w dniach 8-15 września, gdzie musi wycofać się już po dwóch płaskich etapach. Złamana przed niespełna rokiem noga w dalszym ciągu boli i nie ma sensu jej przeciążać.

Całkiem zdrowy (ale fizycznie jakby inny, łysina staje się tak okazała, że odtąd goli się na tzw. pałę), po 16 miesiącach leczenia oraz rehabilitacji Marco Pantani w 1997 r. zmienia ekipę, z prostego powodu - z końcem 1996 r. Carrera ulega rozwiązaniu. Pantani podpisuje kontrakt z drużyną Mercatone Uno i wiąże się z nią aż do 2003 r., czyli w praktyce do zakończenia kariery.

Pierwszym startem Marco Pantaniego w roku 1997 jest wyścig Trofeo Luis Puig, rozegrany 23 lutego 1997 r. Rekonwalescent zajmuje w nim 112. miejsce, ale przecież nie przyjeżdża on tu walczyć o miejsce w czołówce. Rozochocony brakiem bólu w nodze od 25 lutego do 1 marca jedzie w wyścigu etapowym Vuelta a Valenciana, i imprezy nie kończy, zajmując jedynie 27. miejsce na jednym z etapów. A już 2 marca jest 62. w Clasica del Almeria.
Zachęcony dotychczasowymi startami Marco Pantani postanawia spróbować sił w rozgrywanym w dniach 5-9 marca trochę trudniejszym wyścigu wieloetapowym Vuelta a Murcia. I zajmuje 2. pozycję! na drugim etapie, za Ignacio Garcią-Camacho. Całego wyścigu znów nie kończy, ale jak na rekonwalescenta z taką przerwą, radzi sobie w tych częstych startach bardzo dobrze.
22 marca podejmuje się jeszcze trudniejszego zadania, startując w Mediolan - San Remo. Kończy ten znany klasyk, w dodatku w zasadniczym peletonie - co na Via Roma niemal zawsze oznacza uzyskanie czasu zwycięzcy, w tym wypadku Erika Zabela.
Dalsze starty Marco Pantaniego wskazują jasno, że obawy co do jego formy wyrażane przez licznych malkontentów nie sprawdzają się. Kolarz uzyskuje najlepsze wyniki w klasyfikacjach generalnych wiosennych krótkich etapówek w całej dotychczasowej karierze! Najpierw jest to 10. pozycja w rozgrywanym 24-28 marca Tygodniu Katalońskim, tylko 51 sekund za zwycięzcą, Hiszpanem Juanem-Carlosem Dominguezem. Następnie 4. lokata w trzyetapowym Criterium International (29-30 marca, ani dnia przerwy!), 1 minutę i 14 sekund za Hiszpanem Marcelino Garcią, 24 sekundy za Laurentem Jalabertem i 20 sekund za Pascalem Lino. No i wreszcie poważny sprawdzian, 7-11 kwietnia, górski wyścig Dookoła Kraju Basków. Marco Pantani zadziwia wszystkich. Czyżby w tej przerwie się przekwalifikował? Przez pierwsze pięć górzystych etapów jest prawie niewidoczny, aczkolwiek od najlepszych nie odstaje. Tymczasem w kończącej wyścig 12,5-kilometowej jeździe indywidualnej na czas, wcale nie górskiej (no, może lekko pagórkowatej), zajmuje 2. lokatę, przegrywając o 22 sekundy tylko z Alexem Zulle, a pokonując m. in. takich tuzów w dziedzinie samotnej walki z czasem jak Christopher Boardman, Laurent Jalabert czy Abraham Olano! W klasyfikacji generalnej wyścigu zajmuje 3. lokatę i traci 44 sekundy do Alexa Zulle oraz zaledwie 12 sekund do Laurenta Jalaberta - a pokonuje o 17 sekund 4. Marcelino Garcię - z którym niedawno przegrał zdecydowanie w Criterium International. Wyniki wyścigu sugerują bardzo dobre przygotowanie do sezonu i położenie większego nacisku na jazdę indywidualną na czas, stanowiącą w poprzednich latach źródło jego klęsk w pierwszych fazach Tour de France.
Znakomite przygotowanie do sezonu Marco Pantani potwierdza w wiosennych klasykach. 16 kwietnia jest 5.! w Walońskiej Strzale, 50 sekund za zwycięskim Laurentem Jalabertem. Cztery dni później jest 8. w Liege-Bastogne-Liege, tylko 27 sekund za wygrywającym ten wspaniały klasyk rodakiem Michele Bartolim.
Od 28 kwietnia do 1 maja startuje w Giro del Trentino, ale tym razem nie spisuje się najlepiej. Kończy imprezę na miejscu 36., tracąc aż 10 minut i 56 sekund do Luca Leblanca, jednak na najcięższym etapie kończącym się na przełęczy Passo di San Pellegrino zajmuje 6. lokatę, przyjeżdżając 54 sekundy za duetem Luc Leblanc - Paweł Tonkow.

Giro d Italia rozgrywane jest w 1997 r. w dniach 17 maja - 8 czerwca. Marco Pantani, który od czasu popisów w 1994 r. nie startował w tej imprezie, zostaje desygnowany na lidera ekipy, a w roli pomocników występują m.in. świetni górale młody Stefano Garzelli i doświadczony Roberto Conti.
Trzeci etap wyścigu stanowi górska czasówka na dystansie 18 kilometrów do San Marino. Na lotnym punkcie pomiaru czasu na ósmym kilometrze Pantani zajmuje 9. miejsce, będąc 24 sekundy wolniejszy od Juana-Carlosa Domingueza z Kelme. Kiedy jednak trasa zaczyna się bardziej wić pod górę, niespodziewanie zaczyna tracić więcej. Na mecie ma 11. czas dnia, tracąc 1 minutę i 23 sekundy do zwycięzcy etapu Pawła Tonkowa, a dokładnie 1 minutę do 2. Jewgienija Bierzina. Mimo wszystko jest dobrze, w klasyfikacji łącznej Pantani zajmuje 12. miejsce, a prowadzi Tonkow, zachowując nad Piratem dokładnie taką przewagę, jaką osiągnął na etapie trzecim.
Na etapie piątym, kończącym się znanym choćby z 2003 r. 16-kilometrowym podjazdem Terminillo, Marco pokazuje się z jeszcze lepszej strony. Już po czterech kilometrach finałowego podjazdu na czele jedzie zaledwie 7-osobowa czołówka, bez Jewgienija Bierzina i innych znakomitych górali Enrico Zainy i Piotra Ugriumowa - jest za to Pantani. Ponieważ podjazd nie jest bardzo stromy, do mety dojeżdża na czele piątka kolarzy, z Pantanim oraz dwaj wielcy tego wyścigu - Ivan Gotti i Paweł Tonkow. Pantani zajmuje na tym etapie ostatecznie 3. miejsce. Olbrzymie straty ponosi na finałowym podjeździe dotychczasowy wicelider i zwycięzca Giro z 1994 r., Jewgienij Bierzin, który zajmuje 47. miejsce ze stratą 5 minut i 23 sekund zarówno do Pantaniego, jak i zwycięzcy etapu Tonkowa. W klasyfikacji generalnej Tonkow wyprzedza o 41 sekund Luca Leblanca, o 1 minutę i 7 sekund duet Saeco Ivan Gotti i Roberto Petito oraz o 1 minutę i 31 sekund Pantaniego, który lokuje się już na piątej pozycji.
Sytuacja ta utrzymuje się do ósmego etapu. Na tymże pagórkowatym odcinku Pantani, mając przed prawdziwymi górami komfortową sytuację, przeżywa dramat. Bierze udział w sporej kraksie na zjeździe z niepozornej góry Chiunzi 30 kilometrów przed metą - nota bene sprokurowanej, jak wieść niesie, przez czarnego kota. Zbiera się bardzo długo i przyjeżdża do mety ponad 12 minut za grupą lidera (która z kolei traci kilkanaście minut do ucieczki harcowników) i obecnie zajmuje bardzo odległą pozycję, ze stratą 13 minut i 43 sekund do Pawła Tonkowa. Bardzo obolały ma ochotę jeszcze jechać dalej, ale dobrego wyniku już nie ma szans osiągnąć, i po konsultacji z lekarzami nie przystępuje do kolejnego etapu.
Wielka szkoda, ciekawe jak po trzech latach przyjęłoby go Mortirolo (w latach 1995 i 1996, kiedy nie startował, tej legendarnej góry nie było w programie wyścigu). A młody Stefano Garzelli - lider z ekipy z przypadku - radzi sobie dalej bardzo dzielnie i wywalcza 9. pozycję, 18 minut i 8 sekund za Ivanem Gottim (który w Dolomitach zmógł jednak Tonkowa w walce gigantów i ostatecznie osiągnął nad nim 1 minutę i 27 sekund przewagi). A Pantani zyskuje czas na lepsze przygotowanie się do Tour de France.

9 czerwca Pantani startuje w kryterium Bologna-Fiera i zajmuje w nim 2. pozycję. Następnie w ramach tych przygotowań jedzie na Tour de Suisse, ale nie należy do wyróżniających się zawodników i wycofuje się na jednym z etapów rozgrywanej w dniach 17-26 czerwca imprezy. Wreszcie 29 czerwca bierze udział w mistrzostwach swojego kraju i osiąga najlepszy wynik w tych zawodach w dotychczasowej karierze - 10 miejsce.

5-27 lipca Pantani jedzie jako lider Mercatone Uno w Tour de France. Na 7300-metrowym prologu zajmuje 109. lokatę, 39 sekund za Christopherem Boardmanem. 2. miejsce ze stratą 2 sekund zajmuje Jan Ullrich, w niemal zgodnej opinii fachowców faworyt imprezy, który nie startuje jako lider ekipy tylko z racji startu w tym samym zespole obrońcy tytułu Bjarne Riisa. Sam Duńczyk kończy ten króciutki etap na 13. miejscu, 15 sekund za Boardmanem, natomiast inny góral Richard Virenque jedzie jeszcze wolniej niż Pantani i zajmując 134. lokatę traci do Brytyjczyka 44 sekundy.
Od tego momentu kolarze swoją niebezpieczną jazdą robią wszystko, aby ta edycja Tour de France zasłużyła na miano najbardziej pechowej w niemal już stuletniej historii. Wyścig w pierwszym tygodniu przebiega pod znakiem kraks na ostatnich kilometrach, we wszystkich niestety bierze udział i Pantani.
Na pierwszym etapie 10 kilometrów przed metą kraksę powoduje przez swój upadek Francuz Gilles Talmant. Peleton dzieli się na cztery zasadnicze części, w pierwszej lokują się Jan Ullrich i Richard Virenque, zaś Pantani oraz Bjarne Riis tylko w drugiej - która osiąga metę 58 sekund później. Po prologu i jednym etapie Pantani awansuje na 93. pozycję i traci 1 minutę i 47 sekund do lidera Mario Cipolliniego oraz 1 minutę i 35 sekund do 3. Jana Ullricha.
Kolejna potężna kraksa na ostatnich 10 kilometrach ma miejsce w trakcie trzeciego etapu wyścigu. W zdarzeniu bierze udział m. in. Dariusz Baranowski oraz 36-letni Tony Rominger - który przyjechał do Francji z zamiarem skutecznej wreszcie walki o zwycięstwo w jedynym wielkim tourze, którego jeszcze w karierze nie wygrał. Niestety, Szwajcar w kraksie łamie nogę, zostaje odwieziony do szpitala i tak kończy się jego marzenie dołączenia do bardzo ekskluzywnego grona zwycięzców wszystkich trzech wielkich tourów. W wyniku tej zawieruchy w czołowej grupie na finiszu walczy tylko 20 kolarzy. Na metę kolarze przyjeżdżają w małych grupkach ale trzej wielcy: Riis, Ullrich i Virenque jakimś cudem, a raczej przy pomocy zmysłu taktycznego, przyjeżdżają w tej właśnie czołowej dwudziestce kolarzy. Zmysłu tego brakuje, nie pierwszy raz w karierze, Marco Pantaniemu, który przyjeżdża dopiero w ósmej grupeczce ze stratą 1 minuty i 25 sekund do zwycięzcy etapu. A po trzech etapach jest 67., 3 minuty i 29 sekund za Mario Cipollinim i dokładnie 3 minuty za Janem Ullrichem.
A do trzeciej kraksy dochodzi już nazajutrz, a sytuacja z niefortunnym usytuowaniem Marco w peletonie powtarza się. W kraksie nie leżą ani Ullrich, ani Riis, ani Virenque, a Pantani i owszem - w tym przypadku oznacza to stratę kolejnych 31 sekund. Po czterech etapach uzbierało się tego już 4 minuty i 8 sekund do lidera Cipolliniego oraz 3 minuty i 31 sekund do Ullricha.
Do piątego, 261-kilometrowego maratonu, nie startuje 2. w klasyfikacji generalnej przed dwoma laty, odczuwający skutki upadku (nie dziwota, że też leżał, to straszny krótkowidz) Alex Zulle. Zatem obaj wielce utytułowani Szwajcarzy znajdują się za burtą Tour de France już po kilku płaskich etapach!
Ale to jeszcze nie koniec nieszczęść, kolejną wielką kraksę, tym razem 5 kilometrów przed metą, przynosi etap siódmy. Bjarne Riis i Jan Ullrich jadą uważnie, do chłopców z Telekomu kolejne 50 sekund traci chyba już tym wszystkim mocno sfrustrowany Marco Pantani, drugim, który okazał nieuwagę, okazuje się Richard Virenque.
Etap ósmy nie przynosi rewelacji, przed górami Pantani jest 62., traci 7 minut i 17 sekund do lidera wyścigu Cedrica Vasseura, 4 minuty i 21 sekund do Jana Ullricha, 3 minuty i 18 sekund do pilnującego się po upadku na pierwszym etapie Bjarne Riisa oraz 2 minuty i 51 sekund do Richarda Virenque. Pantani nie ucierpiał fizycznie w kraksach, bo jego udział w nich sprowadzał się do zatrzymywania się i czekania, aż kolarze leżący pokotem pozbierają swój sprzęt, niemniej psychicznie na pewno stracił w tym tygodniu wiele, bez walki oddając 4 minuty do Jana Ullricha.
W święto narodowe Francji rozegrany zostaje klasyk pirenejski, przez przełęcze Soulor, Tourmalet, Aspin i Val Louron-Azet. 25 kilometrów przed metą na ostatnim podjeździe atakuje Virenque! Z wielkich najszybciej odpada Riis (który na mecie tłumaczy, że zawsze miewa problemy na pierwszym górskim etapie), później kolejni górale, w tym niestety i Pantani. Najpewniej i najmocniej z faworytów jedzie Jan Ullrich, który jako jedyny wytrzymuje do końca ten atak Virenque. Kiedy jego natężenie słabnie, do najmocniejszej dwójki dochodzą jeszcze Marco Pantani i Laurent Brochard. Po poprawce Ullricha ten ostatni odpada, i na przełęczy na czele zostaje tylko trójka wspaniałych kolarzy. Ale na długim zjeździe sytuacja się odwraca, Brochard zjeżdża najbardziej ryzykownie, dochodzi uciekającą trójkę, a następnie odrywa się od niej! I wygrywa dziewiąty etap, o 14 sekund przed trójką Pantani, Ullrich, Virenque. Bjarne Riis przyjeżdża 27 sekund za Pantanim. Klasyfikacja generalna, jak to zwykle po pierwszym górskim etapie, przewraca się do góry nogami: wciąż prowadzi co prawda Cedric Vasseur, jednak wicelider Jan Ullrich traci do Francuza już tylko 13 sekund, 3. Abraham Olano 1 minutę i 24 sekundy, 4. Bjarne Riis i 5. Richard Virenque po 1 minucie i 43 sekundy. Także Marco Pantani notuje znaczący awans, jest teraz 15. i traci 4 minuty i 34 sekundy do lidera.
Dziesiąty etap wydaje się jeszcze cięższy, to 252,5 kilometra po wysokich górach!, kolejno Portet d Aspet, Port, Port d Envalira (najwyższy punkt całego wyścigu, 2407 m n.p.m.), Ordino i finisz Arcalis (2240 m n.p.m. - bardzo rzadko tak wysoko kończą się wyścigi kolarskie). Już w początkowej fazie finałowego podjazdu następuje śmiały atak Jana Ullricha, na który nikt nie jest w stanie skutecznie odpowiedzieć. Marco Pantani i Richard Virenque jadą cały czas razem i zgodnie współpracują. Etap ten solidnie wymęcza peleton. Różnice na mecie są olbrzymie, grupetto złożone aż z 90 zawodników traci ponad 43 minuty do Niemca. Z konkurentów nowego lidera wyścigu przyzwoicie wygląda strata właściwie tylko Virenque i Pantaniego - 1 minuta i 8 sekund, do przyjęcia jest jeszcze wynik Francesco Casagrande - 2 minuty i 1 sekunda straty, pozostali jednak tracą już co najmniej 3 minuty do zwycięzcy, jak formalny kapitan Telekomu Bjarne Riis, 3 minuty i 23 sekundy - tym samym sprawa lidera Telekomu zostaje definitywnie rozstrzygnięta.
Po tym etapie Lance Armstrong w wywiadzie prasowym stwierdza, że przed Niemcem jeszcze wiele wygranych tourów, a w jego wieku (23 lata) pierwszy Tour de France wygrali tacy multi-zwycięzcy jak Anquetil, Hinault i Fignon. Nie może wtedy jeszcze wiedzieć, że sam stanie się najważniejszą przeszkodą ku zrealizowaniu tych planów... W klasyfikacji po dziesięciu etapach Jan Ullrich po raz pierwszy w karierze zakłada żółtą koszulkę lidera Tour de France. Marco Pantani wychodzi już na 5. pozycję, 5 minut i 29 sekund za Ullrichem, 2 minuty i 31 sekund za Richardem Virenque, zaledwie 43 sekundy za Abrahamem Olano oraz 36 sekund za Bjarne Riisem. Mimo bardzo pechowego początku, podium wydaje się już w zasięgu ręki.
Jedenasty etap też górski, ale w początkowej tylko fazie (ponownie Port d Envalira, oraz już dużo niżej Le Chioula), na finiszu walkę o zwycięstwo rozgrywa między sobą aż 140-osobowy peleton.
Dwunasty etap stanowi 55,5-kilometrową jazdę indywidualną na czas z podjazdem La Croix de Chaubouret - trudnym jak na tego typu etap, jednak usytuowanym w środku etapu, dlatego nie kwalifikuję tego odcinka jako tzw. górskiej czasówki. Na premii górskiej na 26. kilometrze prowadzi zdecydowanie Jan Ullrich, 2. jest Pantani, tracący aż 1 minutę i 44 sekundy, 3. Richard Virenque traci w tym momencie do Pantaniego 32 sekundy, 4. Bjarne Riis 38 sekund, 5. Abraham Olano 41 sekund. Po zjeździe i fragmencie płaskiego, na mecie kolejność trochę się zmienia, jednak różnice jeszcze się powiększają na korzyść Niemca, który gromi konkurentów niemal w stylu Miguela Induraina z 1994 r. Za nim lokują się wszyscy górale - pozostali faworyci wyścigu. Marco Pantani w drugiej części etapu traci najwięcej i zajmuje ostatecznie 5. lokatę, jadąc o 3 minuty i 42 sekundy dłużej od Jana Ullricha, 38 sekund od 2. Richarda Virenque, 34 sekundy od 3. Bjarne Riisa, 28 sekund od 4. Abrahama Olano, a zyskuje m. in. 14 sekund do 6. Francesco Casagrande czy 1 minutę i 8 sekund do 8. Zenona Jaskuły. W klasyfikacji po dwunastu etapach Pantani jest w dalszym ciągu piąty, ale podium trochę się oddala: do Ullricha traci już 9 minut i 11 sekund, do Virenque 3 minuty i 29 sekund, do Olano 1 minutę i 11 sekund oraz do Riisa 1 minutę i 10 sekund. Richard Virenque buńczucznie zapowiada walkę w Alpach o zwycięstwo, jednak mało kto w te słowa wierzy. Później niespodziewanie okaże się jednak, że nie były to tylko czcze przechwałki.

Offline sportacademy

  • Administrator
  • Sr. Member
  • *****
  • Wiadomości: 468
  • Karma: +7/-3
    • Zobacz profil
Odp: Marco Pantani Szkoda Że Ciebie Tu Nie Ma.
« Odpowiedź #6 dnia: Lipca 02, 2015, 11:38:24 pm »
Tymczasem trzynasty etap to już Alpy i podjazdy Grand-Bois oraz finałowe słynne l Alpe d Huez, gdzie Pantaniemu szło znakomicie już w latach 1994 i 1995. I znów dochodzi do walnego zwycięstwa Marco Pantaniego, pierwszego po kontuzji. Atak następuje tym razem w drugiej połowie podjazdu. Po etapie Marco mówi, że fizycznie nie czuje się tak komfortowo jak w 1994 r., ale ma o wiele większe doświadczenie. Obecny sukces uważa za o wiele bardziej cenny, bo odniesiony po wyczerpującej czasówce, podczas, gdy w latach ubiegłych przystępował do etapów z l Alpe d Huez o wiele świeższy. Wielki to sukces, zważywszy, że zdecydowanie pokonuje Jana Ullricha, będącego wówczas w rewelacyjnej formie, predestynującej go i do wspinania się, i do jazdy na czas. Wyniki: 1. Marco Pantani w rekordowym czasie podjazdu pod 13,9 kilometra finałowego podjazdu, do dziś nie poprawionym (37 minut i 35 sekund), 2. Jan Ullrich 47 sekund, 3. Richard Virenque 1 minuta i 27 sekund, 4. Francesco Casagrande 2 minuty i 27 sekund, 5. Bjarne Riis 2 minuty i 28 sekund, dopiero 12. Abraham Olano 3 minuty i 25 sekund straty do Włocha. W klasyfikacji łącznej Marco wychodzi na upragnione miejsce na podium. Traci 8 minut i 24 sekundy do lidera - i jest to różnica nie do odrobienia - oraz 2 minuty i 2 sekundy do Richarda Virenque. Nad kolejnymi zawodnikami ma bezpieczną wydaje się przewagę - 1 minutę i 18 sekund nad Bjarne Riisem oraz 2 minuty i 14 sekund nad Abrahamem Olano.
Ale wyścig nie jest jeszcze rozstrzygnięty, tak przynajmniej uważa Richard Virenque przed czternastym, najcięższym alpejskim etapem. Odcinek ma tylko 148 km długości, ale prowadzi przez słynne bardzo długie i przy tym strome podjazdy Glandon (1924 m. n.p.m.), Madeleine (2000 m n.p.m.) i finałowym Courchevel (2004 m n.p.m.). W jego przeddzień wieczorem Richard Virenque motywuje swój zespół maksymalnie, mówi: później dam wam oddech, ale jutro spróbujemy razem wygrać ten Tour de France! Przebieg tego etapu jest kulminacją opisu Tour de France 1997.
Atak Festiny rozpoczyna się już na pierwszym podjeździe. Z Richardem Virenque jedzie aż trzech pomocników tej ekipy - znakomity góral Laurent Dufaux, a także Pascal Herve i Laurent Brochard. Z faworytów w grupie Festiny utrzymuje się jedynie Francesco Casagrande z Saeco, w drugiej grupie zostają Ullrich, Riis, Olano i Pantani. Przed premią górską Jan Ullrich próbuje kontratakować samotnie, ale ponieważ do szczytu Glandon udaje mu się odrobić tylko 12 sekund, na zjeździe pozwala się doścignąć grupie Pantaniego. Na początku najcięższego w tym dniu podjazdu Madeleine po jeszcze silniejszym podkręceniu tempa przez Dufaux, już w 1/3 góry na jego kole utrzymują się tylko Virenque i Casagrande, którzy mają w tym momencie 1 minutę i 20 sekund przewagi nad grupą lidera. Wówczas w Telekomie następuje narada bojowa, Ullrich chce spróbować solowej akcji, jednak doświadczony Riis radzi mu jechać w dalszym ciągu spokojnie, cyt.: Wiele nie ryzykujemy - przewaga nie jest duża - nie szarpiemy tempa, czuję się znakomicie, wykonam osobiście całą pracę. I rzeczywiście Riis jedzie od tego momentu rewelacyjnie. 7 kilometrów przed premią Duńczyk, z którym utrzymują się tylko Ullrich i Fernando Escartin, ma tylko 25 sekund straty do prowadzącej trójki, podczas gdy Pantani traci w tym momencie już 1 minutę i 25 sekund do Virenque, a Olano 25 sekund do Pantaniego. Wobec zbliżającego się nieuchronnie fiaska śmiałej akcji, Virenque rusza do solowego ataku. Na szczycie Madeleine ma 22 sekundy przewagi nad Riisem, Ullrichem i Escartinem, 35 sekund nad odpoczywającym Laurentem Dufaux, 1 minutę i 20 sekund nad Casagrande i aż 4 minuty nad przeciętnie wspinającym się pod Madeleine Pantanim. Virenque jedzie zatem na potężnym ponad 20-kilometrowym bardzo stromym zjeździe samotnie, a Dufaux dochodzi trójkę Riis, Ullrich, Escartin. W końcu udaje się to także Casagrande. Ponieważ samotna akcja Virenque na ostatnim znowu niemal 20-kilometrowym podjeździe nie miałaby większego sensu, z grupy Ullricha przeskakuje do pomocy Laurent Dufaux. Akcja ta odnosi skutek zgoła smutny, Szwajcar dowozi do Francuza samego lidera Ullricha, który w tym momencie podziękował już Riisowi za pomoc. A zmęczony Dufaux znów nie wytrzymuje tempa i odstaje, tym razem definitywnie. Na czele pozostają zatem Virenque i Ullrich, dwaj wielcy tego wyścigu. I tak już pozostaje, Ullrich nie chce dobijać Francuza, choć miałby pewnie ku temu instrumenty. Pomaga mu jedynie podjechać w przyzwoitym tempie do mety, a na szczycie oddaje zwycięstwo etapowe. Piękny gest fair-. Tymczasem Pantani na Courchevel odrabia sporo strat poniesionych na Madeleine - kiedy niesamowite tempo podyktowali najpierw Dufaux, a później Riis. Kończy etap na 6. pozycji, tracąc jednak do wielkiej w tym dniu piątki w dalszym ciągu sporo czasu: 3 minuty i 6 sekund do Virenque i Ullricha, 2 minuty i 19 sekund do Fernando Escartina, 1 minutę i 47 sekund do Laurenta Dufaux oraz 1 minutę i 42 sekundy do Riisa (najwięksi bohaterowie-pomocnicy przyjechali niemal razem). Odrabia za to aż niemal 4 minuty na ostatnich kilometrach do Francesco Casagrande, który przyjeżdża pół minuty za nim, wygrywa także o 44 sekundy z dobrym tego dnia Olano. 1 minutę i 35 sekund traci do Pantaniego 10. na mecie Roberto Conti, który do połowy ostatniego podjazdu pomagał Marco. Kolejny, 11. kolarz traci do Contiego już ok. 2,5 minuty, a do Virenque ponad 7 minut. Po etapie Virenque mówi, że nie można było nic więcej zrobić, on ma i tak najlepszą ekipę na świecie, jednak Ullrich jest w tym wyścigu zbyt mocny. Moim skromnym zdaniem jednak to właśnie Niemiec pokazał w tym dniu, że dysponuje najmocniejszym teamem, a w szczególności najlepszym wówczas pomocnikiem w peletonie - Bjarne Riisem. Pantani natomiast tłumaczy, że już na Glandon i Madeleine czuł w nogach moc, ale z powodu kłopotów z oddychaniem mógł ją uzewnętrznić dopiero na finałowym podjeździe. I choć stwierdza, że jest zadowolony z wyniku, przez te kłopoty traci praktycznie szanse na poprawę swojego najlepszego wyniku z 1994 r., a i 3. miejsce na podium trochę się oddala, bo zajmuje je obecnie Bjarne Riis. Pantani traci do niego tylko 24 sekundy (do Ullricha 11 minut i 30 sekund, a do Virenque 5 minut i 8 sekund), ale to żadna przewaga w obliczu gór w następnym dniu. Jednocześnie Marco uzyskuje w miarę bezpieczną przewagę 3 minut nad 5. Abrahamem Olano - choć wobec perspektywy jazdy indywidualnej na czas wypada jeszcze pomyśleć o jej powiększeniu.
Na piętnasty etap organizatorzy zaplanowali kolejną ostrą przeprawę: aż cztery podjazdy, nie tak długie i nie kończone tak wysoko jak te na etapie czternastym, ale za to bardziej strome - Forclaz, Croix Fry, Colombiere i Joux-Plane. Na dwóch pierwszych górach bryluje ówczesny numer 1. rankingu Międzynarodowej Unii Kolarskiej, Laurent Jalabert, uciekający przez ponad 70 kilometrów, mający maksymalnie 3 minuty przewagi. Zostaje jednak doścignięty już na Colombiere. Wyścig najlepszych na dobre rozpoczyna się dopiero na ostatnim, najtrudniejszym podjeździe. U jego podnóża na czele znajduje 11-osobowa grupa prowadzona przez aż trzech zawodników Telekomu: Udo Boltsa, Bjarne Riisa i jadącego sobie spokojnie na 3. pozycji Ullricha. W połowie 11-kilometrowego podjazdu do szturmu rusza Marco Pantani i rozbija grupkę. Nikt nie utrzymuje się mu na kole, za nim jedzie dwójka Ullrich, Virenque. Na górskiej premii Marco ma 1 minutę i 2 sekundy przewagi nad dwójką czołowych kolarzy w klasyfikacji generalnej. Na kilkunastokilometrowym zjeździe do Morzine Pantani jest na tyle mocny, aby zwiększyć jeszcze swoją przewagę. Ostatecznie Virenque i Ullrich tracą do niego po 1 minucie i 17 sekund, inni wielcy tracą dużo więcej: Casagrande 1 minuta i 59 sekund, Riis 2 minuty i 6 sekund, Olano 3 minuty i 29 sekund. Najlepszą miarą tempa czołówki w końcówce etapu jest fakt, że Jalabert, który uciekał przez pierwszą połowę etapu, traci ostatecznie 23 minuty i 9 sekund do zwycięzcy tego odcinka, zajmując 63. miejsce. W klasyfikacji po piętnastu etapach Pantani wraca na 3. miejsce, tracąc teraz 10 minut i 13 sekund do Ullricha oraz 3 minuty i 51 sekund do Virenque, a zyskując 1 minutę i 42 sekundy do Riisa. Pozostali kolarze wydają się być już bez szans na końcowe podium. Pantani na mecie mówi, że po wczorajszych problemach z oddychaniem, w pierwszej fazie również tego etapu w dalszym ciągu nie czuł się najlepiej i trzy pierwsze góry przejechał w tempie czołowej grupy, ale na Joux-Plane problemy znikły i poczuł się bardzo mocny.
Szesnasty etap w większej części rozgrywany jest w Szwajcarii, i stanowi on zjazd z Alp. Góry usytuowano na początku, z potężnym podjazdem La Croix (1778 m n.p.m.) na czele, ostatnie 66 km to zjazd. Teoretycznie nic nie powinno się tu wydarzyć, a jednak... Ekipa Mercatone Uno rozkręca na La Croix takie tempo, że peleton dzieli się na trzy części - w czołowej znajduje się tylko 23 zawodników, w drugiej 17 zawodników z Bjarne Riisem (6 minut i 12 sekund straty na mecie) oraz ponad 100-osobowe grupetto (22 minuty straty). Pantani po etapie informuje, że wieczorem poprzedniego dnia ustalono taką właśnie taktykę, mającą na celu pozbawienie Riisa szans na kontratak w jeździe indywidualnej na czas, i podziękował ekipie za mistrzowskie wykonanie założeń. W klasyfikacji, poza spadkiem Riisa aż na 7. pozycję, nie zaszły inne zmiany. Marco blisko drugiego w karierze podium w Tour de France!
Także osiemnasty etap w Wogezach, mimo dwóch trudnych podjazdów Grand Ballon i Ballon d Alsace oraz dwóch jeszcze innych, nie wprowadza żadnych zmian w klasyfikacji. A na dziewiętnastym odcinku Mercatone Uno czuje się na tyle pewnie, że oddelegowuje jednego z członków ekipy Mario Traversoniego do udziału w ucieczce, i Traversoni etap ten nawet wygrywa.
Dwudziesty etap to jazda indywidualna na czas na dystansie 63 kilometrów, która powinna być formalnością. Tymczasem okazuje się, że Pantani ma jednak groźnego rywala do podium. Abraham Olano zdecydowanie wygrywa tę próbę, aż o 45 sekund z 2. Janem Ullrichem, i gdyby Pantani pojechał w swoim dawnym stylu - kiedy tracił do najlepszych 7 i więcej minut - straciłby miejsce na podium. A tak Marco zachowuje wystarczający zapas ze swojej przewagi, zajmuje 16. miejsce i traci tylko 4 minuty i 35 sekund do Olano, 3 minuty i 50 sekund do Ullricha oraz 1 minutę i 3 sekundy do Virenque. Zrezygnowany Bjarne Riis, dobry skądinąd czasowiec, osiąga tymczasem dopiero 93. czas i traci aż 9 minut i 12 sekund do Olano.
Ostatni etap kończący się na Polach Elizejskich tradycyjnie nic nie zmienia w klasyfikacji generalnej wyścigu, która prezentuje się następująco: 1. Jan Ullrich, 2. Richard Virenque aż 9 minut i 9 sekund, 3. Marco Pantani 14 minut i 3 sekundy, 4. Abraham Olano 15 minut i 55 sekund, 5. Fernando Escartin 20 minut i 32 sekundy, 6. Francesco Casagrande 22 minuty i 47 sekund, 7. Bjarne Riis 26 minut i 34 sekundy, 8. Jose-Maria Jimenez 31 minut i 17 sekund, 9. Laurent Dufaux 31 minut i 55 sekund, 10. Roberto Conti 32 minuty i 26 sekund straty do Niemca. To najcięższy wyścig Tour de France i największe różnice czasowe w całej poprzedniej dekadzie. 8. kolarz traci ponad pół godziny, a 16. Michael Boogerd już ponad 1 godzinę!!! do zwycięzcy.

Marco Pantani potwierdza znakomitą formę w wyścigach rozgrywanych zaraz po Tourze, zajmując 31 lipca 2. miejsce w Lozannie, wygrywając 1 sierpnia Rominger Classic oraz dzień później Criterium Pijnacker. Na tym Pantani wcześnie kończy sezon, w którym osiągnął w końcu bardzo wiele - jak na człowieka, który niedawno cudem uniknął śmierci.

W 1998 r. do nazwy Mercatone Uno dochodzi dodatkowy człon - nazwa producenta rowerów Bianchi. Pantani sezon rozpoczyna startami w Hiszpanii. 22 lutego zajmuje 68. miejsce w wyścigu Trofeo Luis Puig, zaś 1 marca 11. pozycję w Clasica Costa del Almeria.
Wysoką formę prezentuje podczas rozgrywanego w dniach 4-8 marca wyścigu etapowego Vuelta a Murcia. Wygrywa tam najcięższy etap z finiszem na górze Morron de Totana, klasyfikację górską oraz jest 3. w klasyfikacji końcowej, 41 sekund za Alberto Ellim i w tym samym czasie, co 2. Aleksander Winokurow.
Po tym wyścigu robi sobie przerwę, opuszczając i Mediolan-San Remo, i wiosenne klasyki na północy Europy. Dobre przygotowanie do sezonu potwierdza jednak 27-30 kwietnia w Giro del Trentino, gdzie w ogólnej klasyfikacji zajmuje 4. pozycję, z minimalnymi stratami do wyprzedzających go rodaków - 27 sekund do Paolo Savoldellego, 3 sekundy do Dario Frigo oraz 1 sekundę do Francesco Casagrande.

Giro d Italia zostaje rozegrane w dniach od 16 maja do 7 czerwca. Pantani tradycyjnie należy do faworytów, ale komentatorzy zwracają uwagę, że na skutek głównie pecha od wspaniałego wejścia na salony w 1994 r. niczego już nie dokonał.
W prologu na dystansie 6 kilometrów Pantani zajmuje dopiero 76. pozycję, 39 sekund za Alexem Zulle, ale tylko 16 sekund za najgroźniejszym rywalem Pawłem Tonkowem.
Pierwszym etapem górskim, jeszcze nie w wysokich górach, jest odcinek szósty. Odbywa się tu pierwsza selekcja i weryfikacja sił faworytów. Po solowej akcji wygrywa go Alex Zulle, po nim ze stratą 34 sekund przyjeżdża mała grupka z wszystkimi pozostałymi faworytami wyścigu - Pantani zajmuje 4. miejsce. W klasyfikacji generalnej Marco z bardzo odległej pozycji przedziera się na 6. lokatę, tracąc 1 minutę i 2 sekundy do Zulle, 49 sekund do Michele Bartolego, 12 sekund do Luca Leblanca, 6 sekund do Pawła Tonkowa oraz 5 sekund do Paolo Savoldellego.
Następne etapy to popisy seryjnie wygrywającego Mario Cipolliniego.
Kolejny trudny etap to dopiero jedenasty odcinek, kończący się podjazdem San Marino. Wygrywa Andrea Noe, o 7 sekund przed Pantanim, który w końcówce o 3 sekundy ubiega grupkę z wszystkimi pozostałymi faworytami wyścigu, poza Paolo Savoldelli. Ten ostatni przyjeżdża 23. i traci do Pantaniego 31 sekund. Po jedenastu etapach Pantani o 1 sekundę wyprzedza Tonkowa i jest już czwarty, 51 sekund za Zulle, 46 sekund za Bartolim i 1 sekundę za Leblancem.
Etap dwunasty nic nie zmienia w układzie sił między faworytami, jednak wobec udanej ucieczki sporej grupy, w której wzięło udział kilku kolarzy mających stosunkowo niewielkie straty do czołówki, klasyfikacja generalna ulega gruntownej przebudowie. Liderem wyścigu niespodziewanie zostaje zwycięzca tego etapu, Francuz Laurent Roux, 2. jest zwycięzca etapu poprzedniego, Andrea Noe, a 3. dotychczasowy lider Alex Zulle. Marco Pantani spada aż na 10. pozycję i ma 1 minutę i 26 sekund straty do lidera, 1 sekundę więcej traci Tonkow.
Teraz każdy etap coś zmienia, panuje swoisty chaos, jakże odmienny od porządku znanego z Tour de France. Na trzynastym odcinku skutecznie uciekają Michele Bartoli (zwycięzca), Giuseppe Guerini, Paolo Bettini i Andrea Noe, MarcoPantani traci do nich niewiele, bo 16 sekund, natomiast lider Laurent Roux 1 minutę i 11 sekund. W klasyfikacji na czele, w odstępie zaledwie 6 sekund, lokuje się duet ekipy Asics - Andrea Noe i Michele Bartoli, Pantani jest 9., 1 minutę i 20 sekund za Noe, wciąż 1 sekundę przed Tonkowem. Wiadomo jednak, że prawdziwe góry zaprowadzą w końcu ład.
Porządkowanie klasyfikacji rozpoczyna się na czternastym odcinku, pierwszym z kluczowych etapów kończących się ciężkim podjazdem - Piancavallo. Marco Pantani wygrywa pierwszy etap w Giro d Italia od czasu pamiętnego triumfu w Aprica, nie czyni tego jednak w tak przekonującym stylu, jak wówczas, bo i odcinek ten nie jest tak ekstremalnie trudny. 13 sekund za Pantanim przyjeżdża duet Tonkow, Zulle, 28 sekund Giuseppe Guerini, 5., lider Andrea Noe, traci już jednak prawie 2 minuty. W klasyfikacji po czternastu etapach Marco Pantani awansuje już na 2. miejsce, tracąc 22 sekundy do Zulle. Z kolei do Pantaniego 18 sekund traci Paweł Tonkow, 35 sekund Giuseppe Guerini i 43 sekundy Andrea Noe. Wobec faktu, że kolejni zawodnicy tracą już blisko 3 minuty do lidera, prawie pewne jest, że w walce o zwycięstwo w wyścigu liczyć się będzie tylko w/w piątka.
Etap piętnasty stanowi jazdę indywidualną na czas na dystansie 40 kilometrów. Zdecydowanie wygrywa prezentujący od początku wyścigu bardzo dobrą formę Alex Zulle, o 53 sekundy przed specjalistą od czasówek Siergiejem Gonczarem oraz o 1 minutę i 22 sekundy przed Tonkowem. Pantani kończy na 24. pozycji, ze stratą 3 minut i 26 sekund do Zulle oraz 2 minut i 4 sekund do Tonkowa. W klasyfikacji generalnej Zulle wychodzi na zdecydowane prowadzenie. Pantani spada na 3. miejsce, tracąc 3 minuty i 48 sekund do Szwajcara oraz 1 minutę i 46 sekund do Rosjanina, zachowując za to 33 sekundy przewagi nad Guerinim oraz 46 sekund nad Noe.
Etap tymczasem szesnasty to udana akcja harcowników - z których najwyżej sklasyfikowanym jest Paolo Bettini. Ucieczka przyjeżdża aż o 11 minut i 46 sekund przed grupą liderów, dzięki czemu Bettini awansuje aż na 3. miejsce w klasyfikacji generalnej (przed Pantaniego!). Ale od teraz do Mediolanu w programie wyścigu jest tyle gór, że nawet taką różnicę można z łatwością zniwelować. Wszystkie najcięższe etapy zgrupowane są w ciągu kilku zaledwie dni.
Etap siedemnasty, królewski, okazuje się być jednocześnie jednym z decydujących. Na piekielnie stromym podjeździe Fedaia, kończącym się aż 55 kilometrów przed metą, ma miejsce decydująca akcja. Już w tym momencie nie wytrzymuje tempa lider wyścigu Alex Zulle!!! Na Passo Sella natomiast tempa Gueriniego i Pantaniego nie wytrzymują jedyni, którzy jakoś do tej pory dawali sobie radę - Paweł Tonkow!! i Oscar Camenzind. Etap wygrywa Giuseppe Guerini, z którym Pirat na finiszu nie walczy, zresztą i tak nie miałby większych szans. Obaj uzyskują aż 2 minuty i 4 sekundy przewagi nad Pawłem Tonkowem (4. na mecie), a 4 minuty i 37 sekund nad Alexem Zulle (9. miejsce). Z rozgrywki definitywnie wypada Andrea Noe, tracąc w tym dniu 20 minut i 55 sekund do Gueriniego (43. miejsce). Aż 35 kolarzy nie mieści się w limicie czasu, a prawo do dalszej jazdy zachowuje już tylko 98. Marco Pantani po raz pierwszy w sportowej karierze zakłada różową koszulkę przynależną liderowi Giro d Italia, mając 30 sekund przewagi nad Tonkowem, 31 sekund nad Guerinim oraz 1 minutę i 1 sekundę nad Alexem Zulle. Kolejni kolarze notują już wielominutowe straty.

Offline sportacademy

  • Administrator
  • Sr. Member
  • *****
  • Wiadomości: 468
  • Karma: +7/-3
    • Zobacz profil
Odp: Marco Pantani Szkoda Że Ciebie Tu Nie Ma.
« Odpowiedź #7 dnia: Lipca 02, 2015, 11:39:07 pm »
Etap osiemnasty kończy się morderczym finiszem pod Alpe di Pampeago. Tym razem tempo Pantaniego wytrzymuje dla odmiany tylko Tonkow i w dodatku na finiszu ogrywa Włocha. 4. Alex Zulle traci już 58 sekund, a 5. Giuseppe Guerini 1 minutę i 7 sekund. W klasyfikacji ogólnej przewaga Pantaniego nad Tonkowem zmniejsza się do 27 sekund, wydaje się jednak, że nie są już dla niego rywalami pozostali górale - Giuseppe Guerini ma już 1 minutę i 47 sekund straty, zaś Alex Zulle 2 minuty i 8 sekund.
Tymczasem dziewiętnasty etap kończy się jeszcze cięższym podjazdem od poprzednich, ekstremalnym Pian di Montecampione. Wielki kryzys już wcześniej dopada Alexa Zulle, który traci siły na Colletto di Cadino 60 kilometrów przed metą. W punkcie kulminacyjnym tego z pozoru niegroźnego podjazdu traci on już 7 minut i 30 sekund do grupy lidera. Podjazd finałowy liczy prawie 20 km, jednak Pantani, wbrew wszelkim kanonom, atakuje już na początku góry, błyskawicznie rozbijając czołówkę. To jeden z jego najwspanialszych dni w karierze, ale i jedyny godny rywal Tonkow jedzie znakomicie. Tylko on, choć z trudem, utrzymuje koła Włochowi. Pantani co chwila zmienia rytm, to przyspiesza, to zwalnia, atakuje kilkakrotnie, jednak Rosjanin jest niesłychanie silny i nie wstaje nawet z siodełka. Poddaje się dopiero 2 kilometry i 800 metrów przed metą. Pantani odjeżdża mu, jakby jechał na motorze, moment ten można zobaczyć na jednej z poświęconych mu stron internetowych (nie napiszę, której, bo przez to mógłby mi nie przejść cały tekst). Szybko okazało się, ile wysiłku kosztuje Tonkowa uporczywe utrzymywanie się za plecami Pantaniego. Na mecie ma aż 57 sekund straty! 3. Guerini traci już 3 minuty i 16 sekund, kolejni kolarze ponad 4 minuty, większość kilkadziesiąt minut. Alex Zulle przyjeżdża w grupetto, które obejmuje ponad 40 kolarzy (czyli niemal połowę stawki), ze stratą ponad pół godziny. W klasyfikacji generalnej Marco Pantani wyrabia sobie przewagę 1 minuty i 28 sekund przewagi nad lepszym od niego czasowcem Pawłem Tonkowem, i deklasuje o 5 minut i 11 sekund Gueriniego, a o 11 minut i 32 sekundy 4. Oscara Camenzinda.
Ku zaskoczeniu wszystkich, na 34 kilometrach jazdy indywidualnej na czas Pantani wygrywa z Pawłem Tonkowem o 5 sekund, zajmując znakomite 3. miejsce, 30 sekund za specjalistą Siergiejem Gonczarem! A że etap dwudziesty pierwszy do Mediolanu wszyscy pokonują tradycyjnie w tym samym czasie, klasyfikacja końcowa Giro d Italia 1998 prezentuje się następująco: 1. Marco Pantani, 2. Paweł Tonkow 1 minuta i 33 sekundy, 3. Giuseppe Guerini 6 minut i 51 sekund, 4. Oscar Camenzind 12 minut i 16 sekund, 5. Daniel Clavero 18 minut i 4 sekundy straty do Pantaniego. Brylujący w pierwszych dwóch tygodniach wyścigu Alex Zulle kończy na miejscu 14., tracąc aż 33 minuty i 26 sekund - z czego pół godziny w trakcie dziewiętnastego etapu do Montecampione. Ponadto Pantani dołącza do ekskluzywnego grona kolarzy, którzy w jednej edycji wygrywają nie tylko klasyfikację ogólną, ale także, niejako przy okazji, klasyfikację górską Giro d Italia.

Dwa dni po wygranym Giro Pantani zwycięża jeszcze w kryterium Bologna-Fiera. Później głównie odpoczywa, regenerując siły na Tour de France.

Najważniejszy wyścig wieloetapowy świata w 1998 r. rozegrany zostaje w dniach 11 lipca - 2 sierpnia, a zatem nieco później niż zwykle. Przyczyną jest rozgrywanie we Francji na początku lipca ostatnich meczów turnieju finałowego Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Dzięki temu Pantani ma więcej czasu na regenerację sił.
Ściganie się poprzedza wielomiesięczne śledztwo prowadzone w stosunku do ekip podejrzanych o stosowanie zorganizowanych praktyk dopingowych. Głównym podejrzanym jest drużyna Richarda Virenque Festina, ale nie jedynym - już w marcu w samochodzie klubowym TVM w wyniku rewizji znaleziono środki dopingujące. W czwartek, na 3 dni przed prologiem, po przeszukaniu biur Festiny w Lyonie zostaje aresztowany lekarz ekipy Willy Voet - znaleziono u niego 400 ampułek zawierających EPO. Pojawia się informacja, że zaraz po powrocie wyścigu do Europy, a więc po trzecim etapie, zostaną przesłuchani przez francuskich policjantów wszyscy kolarze Festiny. Nie mogło to pozostać bez wpływu na postawę tej ekipy w wyścigu, a trzeba nadmienić, że była to bardzo silna drużyna, jeszcze mocniejsza niż przed rokiem, z aż trzema kandydatami do podium: Richard Virenque, Alex Zulle i Laurent Dufaux.
Zgodnie z tym, co napisano wyżej, prolog zostaje rozegrany poza kontynentem europejskim, w Dublinie. Na dystansie 5600 m najlepszy czas uzyskuje Christopher Boardman, 4. Bobby Julich i 5. Ullrich tracą po 5 sekund. Marco Pantani notuje falstart, zajmując dopiero 181. miejsce i notując aż 48 sekund straty do Brytyjczyka - niemal po 9 sekund na każdym kilometrze - i wyprzedza tylko 8 zawodników.
Przed piątym etapem Międzynarodowa Unia Kolarska, w związku z pojawianiem się kolejnych obciążających wątków w śledztwie, wyklucza z wyścigu menedżera Festiny Bruno Roussela i kolejnego lekarza tej ekipy Erica Rijckaerta.
Tymczasem kolejne płaskie i pagórkowate etapy kończą się finiszem całego peletonu. A że zawsze w końcówce znajdowali się jacyś maruderzy, a Pantani jedzie w tej edycji wyścigu czujniej niż w roku 1997 - no i nie ma tych ciągłych kraks na ostatnich kilometrach - po sześciu etapach trochę przesuwa się w klasyfikacji, na 137. miejsce.
Przed siódmym etapem, jazdą indywidualną na czas na dystansie 58 kilometrów, nie mogąc znieść atmosfery pogłębiających się podejrzeń, wycofuje się w końcu z kontynuowania wyścigu cała ekipa Festiny, w zdecydowanej większości znakomici kolarze: Alex Zulle, Richard Virenque, Laurent Brochard, Laurent Dufaux, Pascal Herve, Armin Meier, Christophe Moreau, Didier Rous oraz Neil Stephens. Ponadto przed tym etapem poddano testowi krwi na obecność EPO dokładnie 53 zawodników z sześciu zespołów. U nikogo nie stwierdzono podwyższonego poziomu hematokrytu i dopuszczono wszystkich do jazdy.
Pierwszy odcinek prawdy pada łupem Jana Ullricha, który nie uzyskuje jednak tak olbrzymiej przewagi jak w ubiegłorocznych tego typu próbach. Kolejne miejsca zajmują na tym etapie Amerykanie, 2. jest Tyler Hamilton 1 minuta i 10 sekund, 3. Bobby Julich 1 minuta i 18 sekund straty do Ullricha. Pantani jedzie przyzwoicie, choć nie rewelacyjnie, notuje jednak znaczny postęp w porównaniu z prologiem - jest 33., traci 4 minuty i 21 sekund do Ullricha. A po siedmiu etapach jest 43., tracąc do już lidera Jana Ullricha 5 minut i 4 sekundy, a do 3. Bobby Julicha 3 minuty i 46 sekund.
Przed ósmym etapem ponownie przeprowadzono badania na obecność EPO, tym razem u 55 kolarzy, i znów u wszystkich kontrola dała wynik negatywny. A na trasie tego odcinka fani Festiny blokują jazdę kolarzy oraz rozwieszają wzdłuż drogi transparenty, w ten sposób wyrażając swoją dezaprobatę wobec działań podejmowanych wobec kolarzy przez francuski wymiar sprawiedliwości. Korzystając z powstałego zamieszania udaną ucieczkę podejmuje szóstka kolarzy, która na mecie osiąga prawie 8 minut przewagi nad peletonem. W wyniku tego okazuje się, że Janowi Ullrichowi nie za długo przyszło cieszyć się z koszulki lidera Tour de France. Spada on aż na 5. pozycję i przed nim znajduje się teraz czterech harcowników, w tym egzotyczny Fin Joona Laukka - a tymczasowym raczej liderem zostaje Francuz Laurent Desbiens.
Dziewiąty etap kończy się w miejscowości Pau, zwanej Wrotami Pirenejów, a to oznacza koniec zabawy. Przed górami Pantani ma 5 minut i 4 sekundy straty do Jana Ullricha (przed rokiem było to mniej, 4 minuty i 21 sekund, ale wtedy nie było jeszcze czasówki), porównanie z dawnymi przewagami Induraina wypada jednak dla Niemca bardzo blado.
Dziesiąty etap zapowiada się pasjonująco, zawiera bowiem podjazdy Aubisque, Soulor, Tourmalet, Aspin i Peyresourde. Już na Aubisque atakują Alberto Elli, Cedric Vasseur i Rodolfo Massi. Na zjeździe z Col du Tourmalet upada Francesco Casagrande i wycofuje się z wyścigu. Na Col d Aspin, wobec malejącej przewagi nad grupą Ullricha, Rodolfo Massi zostawia dwójkę towarzyszy. Na Peyresourde w padającym rzęsiście deszczu kontratakuje Marco Pantani, jednak czyni to zbyt późno aby wygrać etap. Wygrywa Massi, 2. Pantani traci 36 sekund, za nim po 20 sekundach przyjeżdża 10-osobowa grupa z Ullrichem i Julichem. W klasyfikacji generalnej na pozycję lidera wraca Jan Ullrich, który ma 1 minutę i 18 sekund (cały kapitał z jazdy indywidualnej na czas) przewagi nad pilnującym go 2. Bobby Julichem. Pantani awansuje na 11. pozycję, tracąc 4 minuty i 41 sekund do lidera.
Jedenasty etap wiedzie przez przełęcze Mente, Portet d Aspet, La Core, Port i finałowy podjazd Plateau de Beille. Na Portet d Aspet w 1995 r. śmierć poniósł aktualny mistrz olimpijski Fabio Casartelli, zaś na Port w 1929 r. ówczesny lider Tour de France Victor Fontan. Zaraz na początku finałowego 16-kilometrowego podjazdu atakuje Pantani i tym razem jest w stanie uzyskać sporą przewagę nad Ullrichem. Ten jeszcze na początku podjazdu pod płaskowyż ma do pomocy Georga Totschniga (3. na tej górze po sześciu latach) i Bjarne Riisa, ale Austriak nie wytrzymuje zbyt długo, a starzejący się Riis też odpada gdzieś w połowie góry. Na 3 kilometry przed metą Pantani dopada prowadzącego samotnie od La Core Rolanda Meiera. Grupa Ullricha, pracującego teraz już osobiście, szybko topnieje - ostatecznie do sześciu kolarzy. Tradycyjnie tempo Niemca wytrzymuje także Julich. Tuż przed metą niespodziewanie słabnie sam Ullrich, ale zdąża stracić do Julicha tylko 7 sekund. Także 7 sekund, ale przewagi, pozostaje Meierowi nad grupą Julicha. Jan Ullrich traci na tym odcinku do Marco Pantaniego aż 1 minutę i 40 sekund. Klasyfikacja generalna zaczyna się powoli układać. Jan Ullrich ma 1 minutę i 11 sekund przewagi nad Bobby Julichem oraz po 3 minuty i 1 sekundzie nad Laurentem Jalabertem i już 4. Marco Pantanim. Droga do trzeciego w karierze podium stoi przed Marco otworem. Znamienne, co mówi po tej pięknej wiktorii Pantani. Otóż stwierdza, że jego celem przed wyścigiem było wygranie tego etapu, bo Plateau de Beille stanowi najładniejszy finisz w tegorocznym Tour de France. Dodaje, że chciałby jeszcze wygrać w ostatnim tygodniu w Les Deux Alpes, bo profil tego etapu też mu się podoba, natomiast na pytanie o możliwość wygrania całego wyścigu, odpowiada, że stracił zbyt wiele energii na wygranie Giro, zatem nie nastawia się na walkę z wypoczętym Ullrichem! Chyba to dyplomacja, bo skromnością Marco nigdy nie grzeszył.
Dwunasty odcinek rozpoczyna się od strajku kolarzy, protestujących przeciwko metodom stosowanym przez francuskie służby prowadzące śledztwo. Pierwsze 16 kilometrów przejechano w związku z tym w 2 godziny. Później walczono jednak na całego, średnia prędkość reszty etapu przekroczyła 48 km/h. Pomógł wiatr, no i teren - zjazd z Pirenejów.
Trzynasty etap rozgrywa się w Alpach Prowansalskich, jednak kolumna wyścigu tym razem niestety omija Mont Ventoux. A etap czternasty kończy się w Grenoble, co oznacza, podobnie jak w przypadku Pau, początek gór od następnego dnia.
Piętnasty etap, pierwszy z alpejskich, z Croix de Fer, Telegraphe, Galibier (2646 m n.p.m.) i finiszem w Les Deux Alpes, zapowiada się bardzo ciekawie, na jego starcie nikt jednak nie zdaje sobie jeszcze sprawy, jak wielkie odegra znaczenie w rzeczywistości. To kulminacyjny moment w karierze Marco Pantaniego. Na Croix de Fer atakują Rodolfo Massi (ponownie), Christophe Rinero i Fernando Escartin. Na szczycie Telegraphe trójka odważnych ma jeszcze 2 minuty i 30 sekund przewagi nad grupą ok. 10 kolarzy z Ullrichem, Julichem i Pantanim. Powyżej 2000 m n.p.m. pogoda robi się wręcz fatalna. Mocno pada i wieje, jest zimno. W tych warunkach, 4 kilometry przed szczytem bardzo mocno atakuje Marco Pantani! Nikt nie jest w stanie utrzymać się za jego kołem, próbuje jedynie Luc Leblanc, ale nie daje rady. Pantani niweluje 2-minutową stratę do uciekających jeszcze przed szczytem! Cały czas nadając mordercze tempo przed premią górską zostawia towarzyszy ucieczki na kolejne 30 sekund. W punkcie kulminacyjnym Galibier jego przewaga nad grupą Ullricha wynosi już 2 minuty i 29 sekund! Osiągnięta w 4 kilometry! Pantani daje się doścignąć trójce górali i skład ten, mocno ryzykując na długim zjeździe, na początku finałowego podjazdu osiąga 4 minuty przewagi nad grupą lidera. Pantani jest już wirtualnym liderem Tour de France!, pierwszy raz w karierze. I wtedy pewnie zaczyna poważniej myśleć o wygraniu tego wyścigu. Na finałowym podjeździe nie zwalnia i szybko gubi kompanów. 4,5 kilometra przed metą Bobby Julich atakuje pozycję Jana Ullricha i łatwo zostawia go z tyłu, bo ten ostatni z każdym kilometrem jedzie wolniej. Z całych sił ciągnie Niemca Bjarne Riis, a później także Udo Bolts, który przeskakuje z dalszej grupki. Cały czas pada i jest zimno. Trójkę zawodników Telekomu co chwila wyprzedza ktoś jadący wcześniej z tyłu, w końcu dobierają się do nich nawet kolarze nie będący wielkimi specjalistami od górskich wspinaczek. Riis co chwila nerwowo się ogląda, próbuje zmotywować Niemca do podjęcia większego wysiłku. Ale ten jedzie w granicach swoich możliwości, niezbyt wielkich tego dnia. Kolejność na mecie: 1. Marco Pantani, 2. Rodolfo Massi 1 minuta i 54 sekundy, 3. Fernando Escartin 1 minuta i 59 sekund, 4. Christophe Rinero 2 minuty i 57 sekund, 5. Bobby Julich 5 minut i 43 sekundy,... 10. Dariusz Baranowski 6 minut i 40 sekund, 25. Jan Ullrich 8 minut i 57 sekund!!! straty do Pantaniego. Klasyfikacja generalna wyścigu zmienia się diametralnie. Po raz pierwszy Pantani zostaje liderem Tour de France. Na 2. miejscu pozostaje Bobby Julich, tracący 3 minuty i 53 sekundy, na 3. pozycję awansuje Fernando Escartin, 4 minuty i 14 sekund za liderem, a dopiero 4. jest Jan Ullrich tracący aż 5 minut i 56 sekund do Pantaniego.
Szesnasty etap to kolejne góry, Porte, Cucheron, Granier, Grand Cucheron i na deser, choć nie na finiszu, najcięższy podjazd w Tour de France 1998, La Madeleine. Pogoda tym razem idealna, świeci słoneczko i panuje ciepełko. Już na Porte atakują Stephane Heulot, Andriej Tietieriuk i Rolf Aldag. U odnóża Madeleine mają jeszcze około 6 minut przewagi nad grupą czołową. Ale wtedy zaczynają się schody. Najpierw odpada Tietieriuk, następnie Aldag, a Heulot, choć jedzie najszybciej z nich, też wygląda źle. W 2/3 długości Madeleine (6,5 kilometra przed szczytem) atakuje odmieniony Ullrich! Na koło siada mu tylko Pantani, Julich nie daje rady. Cały czas pracuje Niemiec, lider jedzie sobie komfortowo na kole i z łatwością odpiera kolejne przyspieszenia Niemca. Mijają Heulota, ten wygląda przy nich, jakby stał. Kiedy po minięciu górskiej premii i przejechaniu kilku kilometrów zjazdu Ullrich orientuje się, że mimo usilnych starań wyścig jest już przegrany, zaprasza Włocha do współpracy, na co ten przystaje. Razem próbują maksymalizować przewagę nad Julichem, niebezpiecznym nawet dla Pantaniego ze względu na znakomite umiejętności w jeździe indywidualnej na czas (a przy okazji nad Escartinem, który jednak w ITT nie wydaje się groźny). Pantani i Ullrich przyjeżdżają razem na czele, na finiszu wygląda to tak, jakby nawet ze sobą walczyli. Wygrywa Niemiec. 9-osobowa grupa Julicha i Escartina traci 1 minutę i 49 sekund do wspaniałego duetu. W klasyfikacji generalnej Pantani ma 5 minut i 42 sekundy przewagi nad Julichem, 5 minut i 56 sekund nad Ullrichem oraz 6 minut i 3 sekundy nad Escartinem. Gdyby Ullrich był Indurainem, mógłby jeszcze to odrobić w jeździe indywidualnej na czas, ale tak...
Tymczasem w nocy przed ostatnim górskim etapem, do pokoi hotelowych TVM wdziera się policja, wyrzuca z łóżek śpiących kolarzy i przeszukuje ich rzeczy osobiste. Nic nie znajduje.
Siedemnasty etap to zamknięcie Alp, już łatwiejsze podjazdy Chatillon, Pres i Revard. Ale kolarze postanawiają dać odpór stosowanym metodom walki z nielegalnym dopingiem i strajkują. Ruszają zgodnie z planem, ale bardzo wolno. Przez 1 godzinę i 20 minut jadą do pierwszego lotnego finiszu na 32 kilometrze i tam się zatrzymują. Przybyły Jean-Luc Leblanc zapewnia kolarzy, że śledztwo będzie kontynuowane, ale nie w tym trybie co zeszłej nocy, kiedy także jego zdaniem doszło do skandalu. Kolarze jeszcze trochę deliberują, postanawiają zdjąć numery startowe i bez nich przejechać linię mety. Kontynuują jazdę, bardzo wolną jednak i cały czas rozmawiając ze sobą zastanawiają się, czy aby nie zejść z trasy. Ale czynią to już bez Laurenta Jalaberta oraz całej ekipy ONCE, którzy postanawiają nie uczestniczyć w ostatnich etapach tego wyścigu. Jak zawsze kontrowersyjny szef wycofanej właśnie ekipy Manolo Sanz twierdzi: Tour zakończył się. W czasie, kiedy kolarze są na trasie, policja przeszukuje pokoje ekip Casino, Polti, Vitalicio Seguros i ONCE. Policja zapowiada, że śledztwo nie ominie i pozostałych ekip. Na premii Chatillon, po powzięciu o tym wiadomości, peleton ponownie się zatrzymuje i kontynuuje rozmowy z dyrektoriatem Touru. Przewodniczący związku kolarzy Bjarne Riis zapowiada, że jeżeli policja w dalszym ciągu stosować będzie metody, jakie zastosowała wobec TVM, żaden z kolarzy nie przystąpi do ostatnich etapów. Leblanc zapewnia, że nie ma na to wpływu, bo doping stanowi naruszenie prawa powszechnie obowiązującego, ścigane z urzędu, ale jeżeli rzeczywiście dojdzie do powtórzenia nocnych incydentów, kolarze będą mogli zrobić, co zechcą. Zawodnicy ruszają zatem w dalszą drogę, ale na punkcie żywienia wycofują się kolejne grupy - Riso Scotti i Banesto.
W końcu uszczuplony peleton przekracza linię mety. Na czele jedzie cała ekipa TVM z rękami w górze. Jury postanawia anulować wyniki etapu, a do startu do następnego etapu dopuścić wszystkich 116 kolarzy, którzy przekroczyli linię mety - a zatem bez Laurenta Jalaberta oraz ekip ONCE, Banesto i Riso Scotti.
Ale oni i tak by nie wytartowali. Do osiemnastego etapu nie przystępują także dwie inne ekipy - Kelme i Vitalizio Seguros, a także pojedynczy kolarze z innych drużyn - m. in. świetni górale Rodolfo Massi z Casino i Luc Leblanc z Polti. Wszyscy są szczęśliwi, że na razie mają spokój z francuskim wymiarem sprawiedliwości, bo kolumna wyścigu wjeżdża do Szwajcarii. Na znak protestu 10 metrów po przekroczeniu granicy szwajcarskiej wycofuje się z wyścigu Jeroen Blijlevens z TVM. Etap kończy zaledwie 101 kolarzy. Nie ma wśród nich 4. Fernando Escartina z Kelme, 7. Rodolfo Massiego z Casino, 12. Angela Casero z Vitalizio Seguros czy 13. po szesnastu etapach Manuela Beltrana z Banesto. W tym fakcie właśnie tkwi tajemnica awansu Dariusza Baranowskiego z 18. na 14. miejsce.
A przed następnym etapem niespodziewanie wyjaśnia się tajemnica nagłego wycofania Rodolfo Massiego. Otóż w jego rzeczach osobistych policja w trakcie trwania siedemnastego etapu znalazła środki dopingujące z grupy kortykoidów. Kolarz zostaje zatrzymany.
Przed dziewiętnastym etapem stało się to, na co zanosiło się od kilku dni. Nie startuje do niego cała ekipa TVM, nie chcąc wracać do Francji.
Wracając do zapomnianej już trochę strony sportowej wyścigu, przed 53-kilometrową jazdą indywidualną na czas po płaskim terenie, Pantani pozostaje wciąż niezagrożony na pozycji lidera, zaś Julich wyprzedza nieznacznie Jana Ullricha.
Etap jazdy indywidualnej na czas przynosi spodziewany triumf Jana Ullricha. Dobrze jedzie też walczący z nim w klasyfikacji generalnej Julich, zajmując 2. miejsce ze stratą 1 minuty i 1 sekundy. Bardzo dobrze zaś Pantani, który osiąga 3. czas!, o 2 minuty i 35 sekund gorszy od wyniku Niemca. 4. niespodziewanie kończy Dariusz Baranowski, 36 sekund za Pantanim. Wielki to sukces Pantaniego, ale czy aby w tej atmosferze wszyscy naprawdę się ścigali?

Offline sportacademy

  • Administrator
  • Sr. Member
  • *****
  • Wiadomości: 468
  • Karma: +7/-3
    • Zobacz profil
Odp: Marco Pantani Szkoda Że Ciebie Tu Nie Ma.
« Odpowiedź #8 dnia: Lipca 02, 2015, 11:39:37 pm »
Ostatni etap do Paryża nic nie zmienia. Pantani na mecie powtarza, że był bardzo zmęczony wygraniem Giro i wcale nie przyjechał wygrać wyścigu, miał w zamiarach wygrać jeden lub dwa spośród górskich etapów. Mówi też, że wygrał najbardziej czysty Tour w historii, w którym tylko absolutnie czyści kolarze ukończyli wyścig. Czy w kontekście wydarzeń z 1999 r. nie brzmi to co najmniej dwuznacznie? I przy okazji, czy to bezkompromisowe stwierdzenie nie narobiło mu zaciekłych wrogów wśród kolarzy, którzy nie z własnej woli musieli się wycofać...
Marco Pantani okazuje się pierwszym Włochem od 33 lat, który wygrywa Tour de France - po Felice Gimondim. Zostaje też siódmym kolarzem w historii, który wygrał w jednym roku i Tour i Giro; przed nim uczynili to: Fausto Coppi 2 razy, Jacques Anquetail 1 raz, Eddy Merckx 3 razy, Bernard Hinault 2 razy, Stephen Roche 1 raz i Miguel Indurain 2 razy.
Klasyfikacja generalna końcowa: 1. Marco Pantani, 2. Jan Ullrich strata 3 minuty i 21 sekund, 3. Bobby Julich strata 4 minuty i 8 sekund, 4. Christophe Rinero strata 9 minut i 16 sekund, 5. Michael Boogerd strata 11 minut i 26 sekund, 6. Jean-Cyril Robin strata 14 minut i 57 sekund. Ponadto Pantani zajmuje przy okazji 2. miejsce w klasyfikacji górskiej, za Christophe Rinero.
Wyścig kończy zaledwie 96 kolarzy spośród 189, którzy wystartowali w Dublinie.

Po Tour de France Pantani startuje jeszcze sporo w podrzędniejszych wyścigach i kryteriach, osiągając szereg znakomitych rezultatów. 4 sierpnia wygrywa oba podetapy i oczywiście klasyfikację generalną Podwójnych Wrot Lozanny, 9 sierpnia wygrywa kryterium Charlottenlund, dzień później jest drugi w kryterium Roosendaal, a w kolejnym dniu w Surhuisterveen. 24 i 25 sierpnia wygrywa dwa kolejne kryteria - Chateaulin i L Aquila. 13 września jest 9. w Baden-Baden, tydzień później wygrywa w kryterium w Luksemburgu, a za kolejny tydzień Rominger Classic. Znakomity i bardzo długi sezon wieńczy zwycięstwem w kryterium w Walencji 22 października.

Marco Pantani ma wówczas u swoich stóp cały świat. Staje się najpopularniejszym sportowcem we Włoszech. Cieszy się takim uznaniem, że firma Ferrari zaprasza go jako honorowego gościa na prezentację swojego najnowszego modelu samochodu. Uważa się wówczas, że w takim towarzystwie medialny obraz Michaela Schumachera może jedynie zyskać.


III. LŚNIJ DALEJ, SZALONY GÓRALU!

Sezon kolarski 1999 Pantani rozpoczyna startem 18 lutego w Clasica del Almeria, gdzie zajmuje 8. miejsce. W marcu imponuje już formą. Jedzie w dniach 3-7 marca w Vuelta a Murcia, gdzie jeszcze w przeszłości nie udało mu się zwyciężyć. Tym razem wygrywa samotnie ze sporą przewagą etap do Aledo i jest 4. na drugim górskim odcinku do Santa Casa Christo. W efekcie zdecydowanego zwycięstwa na Aledo wygrywa dość pewnie cały wyścig, 24 sekundy przed Javierem-Pascualem Rodriguezem i 41 sekund przed Beatem Zbergiem. Ponadto jest najlepszy w klasyfikacji górskiej.
20 marca, po rocznej przerwie, Pantani jedzie na Mediolan-San Remo. Zgodnie z przewidywaniami zajmuje bardzo odległą (62.) pozycję, ale nie traci nic do zwycięzcy Andrieja Czmila, czyli przyjeżdża w peletonie - który nota bene niemal zamyka, kolejni zawodnicy notują już stratę.
Od 22 do 26 marca rozgrywa się Tydzień Kataloński, w którym Marco Pantani wygrywa 2. etap, kończący się podjazdem Castello d Empuries, a następnie wycofuje się z udziału w ostatnich etapach, by w spokoju przygotowywać się do kolejnych wyścigów.
W okresie 5-9 kwietnia uczestniczy w stałym elemencie swoich przygotowań do Dużego Giro, wyścigu Dookoła Kraju Basków. Nie wypada ani źle ani rewelacyjnie, ale wbrew oczekiwaniom tylko przyzwoicie, kończąc na 8. miejscu w klasyfikacji generalnej, tracąc 1 minutę i 29 sekund do zwycięskiego Laurenta Jalaberta, ale już do 2. Wladimira Bellego tylko 38 sekund.
Przed samym wyścigiem Dookoła Włoch forma na szczęście zwyżkuje. 26-29 kwietnia w Giro del Trentino jest 3., ale nie traci prawie nic do poprzedzających go zawodników, bo tylko o 9 sekund szybciej przejeżdża wyścig Paolo Savoldelli, zaś 2. Gilberto Simoni notuje ten sam czas.
2 maja Marco zajmuje 17. miejsce w Giro di Toscana. Przez ostatnie dwa tygodnie przed docelową imprezą odpoczywa.

Giro d Italia rozgrywa się w okresie od 15 maja do 6 czerwca. Zaczyna się dość nietypowo, bo nie ma prologu, a pierwszego lidera wyłania etap ze startu wspólnego. Dzięki temu Marco Pantani zajmuje swoje najlepsze w historii miejsce w wielkim tourze na pierwszej próbie (24.) - bo krótkie prologi nigdy nie były jego specjalnością, łagodnie rzecz ujmując.
Podjazdem Monte Sirino kończy się piąty etap. Wygrywa Kolumbijczyk Jose-Jaime Gonzalez-Pico, 4. Marco Pantani traci tylko 6 sekund, tyle samo co Ivan Gotti, Paolo Savoldelli i Laurent Jalabert, Gilberto Simoni o 3 sekundy więcej. W klasyfikacji po pięciu etapach Pantani jest 5., tracąc, podobnie jak Savoldelli i Gotti, 16 sekund do lidera Laurenta Jalaberta. Simoni jest 3 sekundy za nimi.
Na etapie szóstym, z czołowych górali bardzo dużo - prawie 3 minuty - traci Roberto Heras i w klasyfikacji generalnej Hiszpan jest dopiero 47., 3 minuty i 17 sekund za Jalabertem. A na siódmym etapie peleton dzieli się w końcówce i wszyscy faworyci, poza Savoldellim, tracą do Jalaberta kolejne 6 sekund. Ale w perspektywie gór wszystkie te straty, może poza mankiem Roberto Herasa, nic nie znaczą.
Ósmy etap kończy się pierwszym ciężkim finiszem górskim w Gran Sasso d Italia (2130 m n.p.m.). Jeszcze 3 km przed metą wszyscy najlepsi jadą razem, wtedy jednak następuje piorunujący atak Pantaniego. Nie do odparcia! Za liderem Mercatone Uno przyjeżdża duet Banesto: Jose-Maria Jimenez (23 sekundy straty) i powracający w wielkim stylu jeden z negatywnych bohaterów afery Festiny, Alex Zulle (3 sekundy za Chabą). Dobrą aktualnie formę prezentuje jeszcze Ivan Gotti, kończący 7 sekund za Zulle. Pozostali faworyci tracą na tych 3 kilometrach do Pantaniego o wiele więcej, i tak lider Jalabert 1 minutę i 5 sekund, Roberto Heras z Gilberto Simonim 1 minutę i 25 sekund. Wyniki te oznaczają, że Marco Pantani bardzo wcześnie zostaje liderem Giro. Tracą do niego po ośmiu etapach: 2. Jose-Maria Jimenez 38 sekund, 3. Ivan Gotti 45 sekund, 4. Dario Frigo 54 sekundy, 5. Laurent Jalabert 55. 11. jest Paolo Savoldelli 1 minuta i 31 sekund, 14. Gilberto Simoni 1 minuta i 40 sekund, a dopiero 31. Roberto Heras aż 4 minuty i 38 sekund straty do Marco.
Na kolejnym, dziewiątym etapie, jeździe indywidualnej na czas na dystansie 31 kilometrów, Pantani potwierdza, że po ciężkiej kontuzji bardzo się poprawił w tym elemencie kolarskiego rzemiosła. Na 25. kilometrze prześciga nawet startującego dwie minuty wcześniej Jimeneza, a w klasyfikacji przegrywa jedynie z dwoma specjalistami od ITT: Laurentem Jalabertem o 55 sekund i Siergiejem Gonczarem, o 30 sekund, wygrywa zaś z Dario Frigo o 4 sekundy, Ivanem Gottim o 28 sekund, Paolo Savoldellim o 1 minutę i 13 sekund, Roberto Herasem o 1 minutę i 23 sekundy oraz z Gilberto Simonim o 1 minutę i 32 sekundy. Zwycięstwo w wyścigu wydaje się pewne, skoro żaden z górali nie jest w stanie dotrzymać mu kroku nawet w jeździe indywidualnej na czas. Jednak w klasyfikacji generalnej chwilowo traci maglia rosa na rzecz Jalaberta, który wyprzedza go o... setne części sekundy (sytuacja jak z Herasem i Casero rok później na Dużej Vuelcie). 3. Dario Frigo jest już 58 sekund za tym duetem, Gotti 1 minutę i 13 sekund, Savoldelli 2 minuty i 44 sekundy, a Simoni 3 minuty i 2 sekundy.
Na jedenastym etapie Jalabert zyskuje 4 sekundy bonifikaty, dzięki czemu jego przewaga może być wreszcie liczona w sekundach, poza tym już do gór sytuacja nie ulega zmianie.
W drugiej połowie trasy trzynastego etapu kolarze mają do pokonania jeden z najcięższych europejskich podjazdów, Colle delle Fauniera. Już na wysokości 1750 m n.p.m. następuje atak na pozycję lidera. Akcję inicjuje Savoldelli z Jimenezem, ale im pokaźniejsze wysokości bezwzględne, tym większe role zaczynają odgrywać najlepsi miejscowi górale. Najpierw kontratakuje bardzo mocno Ivan Gotti, ale nie urywa z koła Pantaniego, który pod koniec zaczyna mu odjeżdżać. Na szczyt 2511 m n.p.m. czołowi kolarze wjeżdżają pojedynczo, prowadzi oczywiście najmocniejszy wówczas góral świata Marco Pantani (abstrahując od tracącej szybko przewagę ucieczki harcowników, Faunierę w rzeczywistości jako pierwszy pokonuje Gabriele Missaglia), 30 sekund za Pantanim jedzie Ivan Gotti, dalej Hiszpan Daniel Clavero. Aż 2 minuty traci Paolo Savoldelli, a 16 sekund więcej lider wyścigu Laurent Jalabert. Jose-Maria Jimenez tymczasem, aktywny w połowie podjazdu, na ostatnich kilometrach słabnie tak przeraźliwie, że na premii traci już ponad 10 minut. Zjazd jest bardzo niebezpieczny, długi i stromy. Pantani, świadomy swojej potencjalnej przewagi na kolejnych etapach, kończących się pod górę, nie podejmuje ryzyka - szybko daje się doścignąć Gottiemu, a później Clavero. Strasznie szybko tymczasem zjeżdża po krętej, stromej i śliskiej drodze Paolo Savoldelli. W połowie zjazdu jest już w grupce Pantaniego, ale ponieważ ich tempo mu nie odpowiada, nie oglądając się pomyka dalej. Dużo łatwiejszy podjazd Madonna del Coletto ok. 20 kilometrów przed metą nie stanowi już większego problemu, różnice utrzymują się. Na mecie Savoldelli ma aż 1 minutę i 47 sekund przewagi nad Pantanim, Clavero i Gottim, w kolejnej grupce ze stratą 3 minut i 28 sekund do Savoldellego kończą m. in. Heras, Simoni i Jalabert. Wszelkie szanse grzebią Zulle i Jimenez, którzy przyjeżdżają w siódmej dziesiątce kolarzy, ze stratą 20 minut i 24 sekund do zwycięzcy. Odtąd Paolo Savoldelli, zwany Sokołem, który na 25-kilometrowym zjeździe zarabia nad Pantanim blisko 4 minuty, zyskuje miano najlepszego zjazdowca w światowym peletonie (potwierdzi te predyspozycje jeszcze nie raz, choćby w 2002 r.). W klasyfikacji generalnej nowy lider Marco Pantani ma przewagę: 53 sekund nad Paolo Savoldellim, 1 minuty i 21 sekund nad Ivanem Gottim, 1 minuty i 22 sekund nad Danielem Clavero oraz 1 minuty i 45 sekund nad Laurentem Jalabertem. Inni górale zajmują bardziej odległe pozycje: Gilberto Simoni jest 8. i traci 5 minut i 1 sekundę, zaś 17. Roberto Heras równe 8 minut.
Nazajutrz Pantani urządza kolejną demonstrację siły na finałowym podjeździe Oropa (niezbyt wysoko, tylko 1144 m n.p.m., za to w końcówce bardzo stromo) - tym samym, na którym w 1993 r. Piotr Ugriumow o mało co nie zmógł samego Induraina (co udało się Pantaniemu dopiero rok później na Santa Cristina). 10,5 kilometra przed metą Pantani ma defekt (awaria przerzutki) i traci do czołowej grupy 30 sekund. Kiedyś jeden z naszych forumowiczów zinterpretował tę sytuację jako zatrzymanie się w celu poprawienia bandany i przepuszczenie rywali do przodu. Nie, Pantani rzeczywiście ma problemy warsztatowe. Ale wbrew zasadzie, że nie atakuje się lidera, gdy ten ma kłopoty techniczne, grupa czołowa nie zamierza zwalniać i poszczególni jej członkowie wyrywają na podjeździe do przodu co sił w nogach. Marco jednak nic sobie z tego nie robi, zbliża się niczym ekspres. Z przodu atakują jeszcze Roberto Heras, później Nicola Miceli i Laurent Jalabert. Niespełna 3 kilometry przed metą Pantani dopada ostatnich uciekających - Micelego i Jalaberta. Miceli opowiada później: próbowałem za nim podążyć, ale czułem się, jakbym próbował uchwycić skrzydła orła. Na mecie Pantani jest zdecydowanie pierwszy, 21 sekund przed Jalabertem, 35 sekund przed Simonim, 38 sekund przed Gottim i Clavero, 49 sekund przed Savoldellim oraz 1 minutę i 8 sekund przed Herasem. Po czternastu zaś etapach ma już 1 minutę i 54 sekundy nad 2. Savoldellim, 2 minuty i 10 sekund nad 3. Jalabertem oraz 2 minuty i 11 sekund przewagi nad 4. Gottim.
Szesnasty etap kończy się króciuteńkim 1-kilometrowym podjazdem Lumezzane. Po raz trzeci w tym wyścigu etap wygrywa Jalabert, który na finiszu pokonuje Pantaniego i Simoniego. Heras i Savoldelli tracą po 4 sekundy, a Gotti niespodziewanie aż 14 sekund.
Jazdę indywidualną na czas zaplanowano na osiemnastym etapie. I na dystansie 45 kilometrów Marco Pantani znów nie zawodzi, zajmuje bardzo wysoką 7. lokatę, tracąc 1 minutę i 38 sekund do zwycięskiego Siergieja Gonczara, 1 minutę i 21 sekund do Paolo Savoldellego i 57 sekund do Laurenta Jalaberta, a zyskując 39 sekund do Ivana Gottiego oraz 1 minutę i 34 sekundy do Gilberto Simoniego.
Mimo tylu wspaniałych występów w górach, przewaga Marco Pantaniego w klasyfikacji generalnej na kilka dni przed zakończeniem wyścigu pozostaje wciąż nikła. 2. Savoldelli ma tylko 44 sekundy straty, a 3. Jalabert 1 minutę i 9 sekund, dopiero 4. groźny góral Gotti traci sporo, bo 3 minuty i 12 sekund. Ale pozostają najcięższe górskie etapy, w których nikt chyba nie ma prawa go urwać, zatem drugi kolejny triumf w Giro d Italia wydaje się być przesądzony.
Odcinek dziewiętnasty to w końcówce dwa niesłychanie wymagające podjazdy: najpierw ekstremalnie trudny i bardzo długi podjazd Passo Manghen, a jako podjazd finałowy ciut łatwiejszy, tylko 7-kilometrowy, ale za to niesamowicie stromy na niemal całej długości Alpe di Pampeago. W wyniku dużego tempa Mercatone Uno na przełęczy Passo Manghen, w grupie czołowej utrzymuje się tylko 12 kolarzy. Na bardzo długim i początkowo bardzo stromym zjeździe Paolo Savoldelli powtarza scenariusz z Colle Fauniera - ale to nie jest dogodny moment do ataku. Przed kolarzami jeszcze wypłaszczenie i kolejna ciężka góra. Tempo ekipy lidera na płaskim terenie sprawia, że mimo jak zwykle bardzo odważnego zjazdu, przewaga, jaką uzyskuje wcześniej Savoldelli u podnóża finałowego podjazdu Alpe di Pampeago zmniejsza się do zaledwie 18 sekund, czyli w praktyce etap rozpoczyna się od nowa. Na początku podjazdu na czoło wychodzi najważniejszy pomocnik Pantaniego, znakomity góral Enrico Zaina. Tempo gwałtownie wzrasta, Savoldelli natychmiast zostaje wchłonięty, a grupka szybko topnieje. Atakuje Roberto Heras, ale nie uzyskuje znaczącej przewagi - podjazd jest tak stromy, że pozostaje cały czas w zasięgu wzroku goniących. Wzmacnia tempo sam Pantani, i natychmiast odpadają znani Francuzi Laurent Jalabert i Richard Virenque. Chwilę potem, 4,5 km przed metą, Pantani odrywa się samotnie od czołowej grupy. Mija prowadzącego Hiszpana. Do Roberto Herasa dochodzą Ivan Gotti i Gilberto Simoni, ale tempa Pantaniego nie są w stanie utrzymać. Marco Pantani cały czas zwiększa przewagę. Podjazd staje się jeszcze trudniejszy, na ostatnich 4 kilometrach nachylenie nie spada już w żadnym punkcie poniżej 10%, a momentami przekracza 15%. W końcówce jeszcze Gilberto Simoni odrywa się od pozostałej dwójki kolarzy goniących mistrza. Różnice do mety już tylko się powiększają. Kolejność na Alpe di Pampeago: 1. Pantani, 2. Simoni 1 minuta i 7 sekund, 3. Heras 1 minuta i 27 sekund, 4. Gotti 1 minuta i 29 sekund,... 8. Savoldelli 2 minuty i 46 sekund,... 11. Clavero 2 minuty i 59 sekund,... 15. Zaina 3 minuty i 30 sekund, 16. Jalabert 4 minuty i 3 sekundy straty do Pantaniego. To decydujący cios, przewaga Pantaniego nad rywalami w klasyfikacji ogólnej staje się przygniatająca. Paolo Savoldelli ma 3 minuty i 42 sekundy, Ivan Gotti 4 minuty i 53 sekundy, Laurent Jalabert 5 minut i 24 sekundy, Daniel Clavero 7 minut i 58 sekund, zaś Gilberto Simoni 8 minut i 33 sekundy straty do Pirata, pewnie zmierzającego po drugi w karierze triumf w Giro d Italia. Dwudziesty etap także kończy się podjazdem, jednak 12-kilometrowy Madonna di Campiglio nie prezentuje się bardzo groźnie, zwłaszcza w kontekście jego porównania zarówno z etapem poprzednim, jak i następnym, prawdziwie królewskim. Zapowiada się na etap remisowy przed Gavia i Mortirolo, ale Pantani chce chyba jeszcze coś udowodnić. 5,5 km przed metą atakuje samotnie i po raz kolejny nikt nie dysponuje fizycznymi możliwościami, by za nim podążyć. Jednak tempo siłą rzeczy wzrasta i wbrew zapowiedziom trzeba i dziś się ścigać. Grupa dzieli się, jednak nie jest to na tyle ciężki podjazd, aby kolarze jechali pojedynczo. Niemniej Pantani osiąga w tych okolicznościach dużą przewagę nad drugą, 6-osobową grupką, w której jadą Jalabert, Simoni, Gotti i Heras - 1 minutę i 7 sekund (zatem dokładnie tyle samo, co poprzedniego dnia nad Simonim). Clavero traci dodatkowe 34 sekundy, zaś słabnący z dnia na dzień Savoldelli jeszcze 3 sekundy. Po dwudziestu etapach Marco Pantani ma aż 5 minut i 38 sekund przewagi nad Paolo Savoldellim oraz 6 minut i 12 sekund nad Ivanem Gottim. Pantani prowadzi także w dwóch pozostałych klasyfikacjach: górskiej, mając dokładnie dwa razy tyle punktów co drugi w tej klasyfikacji kolarz, oraz punktowej.
Przed Pantanim etap, na który czeka od początku wyścigu: najcięższy, jaki można sobie wyobrazić, przez Passo Tonale, Passo di Gavia od Ponte di Legno, Passo del Mortirolo od Mazzo i Valico di Santa Cristina. Na podobnym odcinku w 1994 r., kiedy nie był przecież w aż tak piorunującej formie, na Mortirolo znokautował rywali. Od tego czasu nie przejeżdżał tego podjazdu w wyścigach, w 1996 r. leczył kontuzję, zaś w 1997 r. wycofał się wcześniej po upadku.
Po etapie do Madonna di Campiglio w jednym z wywiadów mówi, cyt.: Mortirolo to najpiękniejsza i zarazem najtrudniejsza góra, jaką znam, droga jest bardzo wąska i bardzo stroma. Będzie bardzo dużo kibiców, którzy będą wszystko widzieć jak na dłoni. Nie mogę ich zawieźć.
Pantani jest też pytany o udział w Tour de France, oczywiście z pozycji zwycięzcy Giro, w co nikt nie śmie wątpić. Zapytany o powtórzenie ubiegłorocznego dubletu mówi, cyt.: Jeżeli sponsor ekipy da mi wolną rękę, wolałby nie startować. To niesłychanie ciężki wyścig, a ja w tej chwili jestem bardzo zmęczony. Ale nie chcę teraz o tym mówić, na razie myślę o wygraniu Giro d Italia.
To oczywiście przejaw kurtuazji. Na pewno ma w planach powalczyć o wygranie wyścigu z przewagą ponad 10 minut! Byłby to niesamowity wyczyn, w czasach współczesnych bez precedensu, ale biorąc pod uwagę okoliczności - super-forma lidera oraz bardzo sprzyjające ukształtowanie trasy dwudziestego pierwszego etapu, okazja ku temu jest całkiem realna.
Rankiem przed dwudziestym pierwszym etapem podano krótki komunikat zawierający informację sensacyjną niczym grom z jasnego nieba - o wykluczeniu Pantaniego z udziału w wyścigu ze względu na 52-procentowy poziom hematokrytu we krwi. Badanie hematokrytu według ówczesnych metod miało sugerować (nie udowadniać) stosowanie EPO.

Offline sportacademy

  • Administrator
  • Sr. Member
  • *****
  • Wiadomości: 468
  • Karma: +7/-3
    • Zobacz profil
Odp: Marco Pantani Szkoda Że Ciebie Tu Nie Ma.
« Odpowiedź #9 dnia: Lipca 02, 2015, 11:40:05 pm »
Erytropoetyna, w skrócie nazywana EPO, to hormon wytwarzany przez ludzkie nerki, powodujący wytwarzanie erytrocytów w szpiku kostnym - którego niedobór jest przyczyną niedokrwistości w chorobach nerek. Przyjmowanie syntetycznej erytropoetyny to powszechnie znana metoda na sztuczną poprawę zdolności krwi do przenoszenia tlenu, czyli hematokrytu, który u zdrowego człowieka utrzymuje się w normie do 50,0%. Nadużywanie erytropoetyny może spowodować zagęszczenie i zwiększenie lepkości krwi, co może doprowadzić do zakrzepów w naczyniach krwionośnych, zawałów serca i mózgu oraz śmierć. Dlatego zawodnicy, u których wskaźnik poziomu hematokrytu wydatnie przekracza normę, są wykluczani z zawodów, ale ze względu właśnie na ich zdrowie, nie za stosowanie niedozwolonych środków dopingujących, ponieważ wspomaganie się EPO jest niemożliwe do udowodnienia z dwóch względów - po pierwsze, hematokryt jest hormonem, który naturalnie znajduje się w organizmie człowieka, po drugie, przekroczenie 50-procentowego poziomu hematokrytu nie jest żadnym dowodem obciążającym, ponieważ u astmatyków często jest on wyższy (pewnie dlatego tak nieprawdopodobny odsetek kolarzy rzekomo cierpi na tę rzadką w kwiecie wieku przypadłość, jak choćby Damiano Cunego).
W wyniku przeprowadzonej kontroli okazało się, że tylko jeden z kolarzy podlega wykluczeniu z wyścigu, za to jest nim sam lider. Na starcie do dwudziestego pierwszego, królewskiego etapu nie staje jednak dodatkowo nikt z ekipy Mercatone Uno-Bianchi, dla której jest to prawdziwy szok. Natomiast Paolo Savoldelli, nowy lider Giro d Italia, stanowczo odmawia założenia różowej koszulki, tym samym na trasie nie ma maglia rosa. Ludzie planujący sobie ten wyjątkowy dzień od początku wyścigu, rozstawieni od środka nocy wzdłuż morderczych podjazdów czekają głównie na Marco Pantaniego.
Chociaż rywalizacja sportowa zostaje odsunięta głęboko w cień przez aspekty pozasportowe, to jednak zgodnie z oczekiwaniami etap ma fascynujący przebieg. Na Passo del Mortirolo wcześnie atakuje Ivan Gotti, pociągając za sobą tylko innych wyśmienitych górali Roberto Herasa i Gilberto Simoniego. Gotti pracuje przez cały podjazd i na premii górskiej zasłużenie jest pierwszy. Laurent Jalabert jadący wraz z liderem Paolo Savoldellim i jeszcze kilkoma kolarzami, ma na Mortirolo już 2 minuty i 15 sekund straty do grupki Gottiego, wirtualnego lidera i prawdopodobnego zwycięzcę wyścigu. Jalabert pracuje cały czas, nie otrzymując wsparcia ze strony Paolo Savoldellego, najbardziej przecież chyba zainteresowanego doścignięciem Gottiego i Simoniego. W związku z tym przed ostatnim podjazdem były raczej lider traci do wicelidera Gottiego już 3 minuty bez jednej sekundy. Na ostatnim podjeździe atakuje w końcu z drugiej grupy Savoldelli, ale ma na celu chyba tylko 2. pozycję, którą dzięki tej akcji udaje mu się ostatecznie uratować. Na mecie traci 4 minuty i 5 sekund do najlepszej trójki, ale zyskuje 40 sekund nad Jalabertem. Różnice podobnie jak w 1994 r. są olbrzymie. 3/4 peletonu przyjeżdża w grupetto. 11. w Aprica kolarz traci blisko 10 minut do zwycięzcy. Tym zaś herosem okazuje się Roberto Heras, który na finiszu ogrywa Simoniego. Jednak większym bohaterem jest najwięcej pracujący w tym dniu Ivan Gotti, nowy lider, który na finiszu nawet nie próbuje walczyć o zwycięstwo etapowe.
Można jednak zadać sobie pytanie, od ilu minut w momencie przekraczania linii mety przez Herasa cieszyłby się już Pantani z etapowego triumfu (trzech, a może pięciu?) - gdyby nie zatroszczono się o niego i mimo przeciwwskazań zdrowotnych dopuszczono jednak do jazdy. A tak w Mediolanie nie ma 10 minut przewagi Pantaniego, jest za to ostateczna kolejność: 1. Gotti, 2. Savoldelli, 3. Simoni, 4. Jalabert, 5. Heras.
Co ma do powiedzenia na ten temat sam Pantani? Tak jak cały świat uważa, że jego wykluczenie w przeddzień zakończenia wyścigu to katastrofa dla Giro d Italia. A ponieważ to jeden z najważniejszych wyścigów świata, konsekwencje poniesie całe kolarstwo.
Dyrektor Międzynarodowej Unii Kolarskiej Hein Verbruggen i dyrektor wyścigu Carmine Castellano mówią na to, że zasady są równe dla wszystkich. W trakcie całego wyścigu zbadano piętnastu kolarzy na poziom hematokrytu i wynik jeszcze tylko jednego z nich oscylował w pobliżu 50%, pozostali zaś mieli ten wskaźnik znacznie niższy. Verbruggen dodaje, że zdaje sobie sprawę z tego, iż w kilku innych dyscyplinach za poziom fizjologiczny uznaje się stan do 52%, a np. w narciarstwie do 53%. W imieniu UCI wyjaśnia, że kierowana przez niego organizacja, ustalając zasady, zasięgała w tej sprawie opinii wielu lekarzy, którzy zgodnie orzekli, że 50% jest granicą jak najbardziej prawidłową i żadnego kolarza z pewnością nie skrzywdzi. Konkluduje, że wobec tego wszyscy powinni zaakceptować decyzję podjętą w sprawie Pantaniego, gdyż prawo jest od tego, aby je stosować. Tyle Hein Verbruggen. Trudno się nie zgodzić z tym rozumowaniem, ja jednak swój nieco odmienny punkt widzenia przedstawię w ostatnim fragmencie niniejszego opracowania.

Wykluczenie z wyścigu Giro d Italia ma dla Pantaniego skutki zdecydowanie dalekosiężne. Jak nadmieniałem wyżej, z tej racji, iż zbyt wysoki poziom hematokrytu (niefizjologiczny) stanowi nie dowód, a jedynie sugestię stosowania dopingu, nie skutkuje on dyskwalifikacją, ale zawieszeniem na okres 14 dni licencji kolarskiej (czyli zakazem startów w wyścigach) z tzw. względów zdrowotnych. Tym samym Pantani może startować choćby w Tour de France 1999. Jednak dla Pantaniego sezon już się kończy. Choć kilka godzin przed sądną chwilą mówił, że jest bardzo zmęczony i wolałby w Tourze już nie startować, fizyczne zmęczenie jest nieporównywalne z jego bardzo złym stanem psychicznym, uniemożliwiającym jakiekolwiek starty. Na cały miesiąc w ogóle zamyka się w swoim domu. I wtedy jeszcze na dodatek, 26 czerwca, umiera jego drugi mentor (pierwszym był dziadek Sotero), szef Mercatone Uno Luciano Pezzi.
Marco nie może sobie z tym wszystkim poradzić. WTEDY WŁAŚNIE ZACZYNA BRAĆ NARKOTYKI. Bierze udział w licznych procesach (w szczytowym okresie w 2002 r. jego sprawami dopingowymi zajmuje się jednocześnie aż 7 organów sądowych i administracyjnych), w żadnym nie przyznaje się do winy. Sezon, mimo króciutkiej karencji, jest dla niego skończony. Nie jedzie oczywiście w Tour de France choć Mercatone Uno jeszcze otrzymuje zaproszenie na ten wyścig (rezerwowy lider ekipy Stefano Garzelli zajmuje w wyścigu dopiero 32. pozycję, z ponad godzinną stratą do Lance Armstronga). Wraz ze staczaniem się Pantaniego w przepaść niebytu kończy się era kolarstwa romantycznego.

Marco budzi się z letargu bardzo długo. Między Giro d Italia 1999 a 2000 praktycznie nie bierze udziału w profesjonalnych wyścigach (przerwa porównywalna z tą z roku 1996). Właściwie jedynym odnotowanym wynikiem jego aktywności wiosną 2000 r. jest 45. pozycja w dniu 22 lutego na pierwszym etapie Vuelta a Valencia - z kolejnych odcinków w tej pięcioetapówce wycofuje się.

Aż do ostatniego tygodnia przed rozgrywanym w okresie od 13 maja do 4 czerwca Giro d Italia nie jest wiadomo, czy nie wystartuje i w tym wyścigu. W ostatniej chwili Mercatone Uno zgłasza jego udział, otrzymuje numer kończący się dziewiątką, a więc nawet nie ustalony w sposób alfabetyczny. Z cyfrą 1 na końcu numeru startowego w Mercatone Uno jedzie Stefano Garzelli. Pantani siłą rzeczy nie jest wymieniany wśród faworytów. W przeddzień wyścigu nie zostaje zaproszony przez organizatorów na prezentację wyścigu, co staje się udziałem innych potencjalnych bohaterów Dużego Giro. Ubiegłoroczny zwycięzca Ivan Gotti, zapytany na tejże prezentacji o swoich najgroźniejszych rywali, nie wymienia nazwiska Pantaniego, wskazując na Tonkowa, Simoniego, Frigo i Savoldellego.
Na tydzień przed wyścigiem Marco Pantani zostaje przyjęty na prywatnej audiencji przez papieża Jana Pawła II. Nie przypadkowo właśnie teraz, prolog o długości 4.600 metrów rozgrywany jest bowiem właśnie w Watykanie. Najlepszy czas uzyskują Jan Hruska i Paolo Savoldelli, Marco Pantani starym zwyczajem ze stratą 40 sekund do tego duetu kończy próbę na 174.! pozycji, na 179 startujących kolarzy.
Tymczasem pierwszy górski, a przynajmniej kończący się skromnym raczej podjazdem Monte Taburno drugi etap Pantani kończy na wysokiej 19. pozycji, w grupie najlepszych.
Kolejne góry to etap dopiero ósmy, z podjazdami Bocca Trabaria, Valico di Spino, Passo di Consuma, zwieńczone 15 kilometrów przed metą Monte Acuto. Pantani wytrzymuje tempo grupy czołowej i przyjeżdża w pierwszym peletonie. W klasyfikacji generalnej jest już 39. ze stratą 1 minuty i 40 sekund do lidera Jose-Enrique Gutierreza; Stefano Garzelli jest na razie 22. Jak na powrót po tak długiej przerwie nie wygląda to najgorzej, ale pamiętać trzeba, że generalny sprawdzian przyjdzie dopiero w prawdziwych górach.
A na miano takiego z pewnością zasługuje odcinek dziewiąty, z podjazdami: Prunetta, na 30 kilometrów przed metą jeden z najtrudniejszych włoskich podjazdów, bardzo strome i tak samo słynne San Pellegrino in Alpe, finisz górski Abetone. Na infernalnym San Pellegrino in Alpe okazuje się, że choć nominalnym liderem Mercatone Uno jest Stefano Garzelli, kierownictwo ekipy nie ma do niego pełnego zaufania, nie rezygnując z przynajmniej potencjalnie najsilniejszego Pantaniego. Choć Marco strasznie męczy się na końcu grupy czołowej, niemal cała ekipa próbuje go podciągać, nie wyłączając Garzellego. Na początku San Pellegrino in Alpe mocne tempo nadaje Filippo Casagrande z Vini Caldirola, później podkręca je jeszcze stary przyjaciel Pantaniego Roberto Conti, również z Vini Caldirola. Szybko tworzy się liczne grupetto, ale bez Pantaniego, który dzielnie się trzyma, choć tylko końcówki grupy czołowej. W połowie góry tempo podkręca jednak najpierw Hernan Buenahora, a później sam Francesco Casagrande. Wówczas niestety Marco Pantani zostaje z tyłu. Cała czołówka przez chwilę ogląda się z niedowierzaniem, tak żywe jest jeszcze wspomnienie wielkiego Pantaniego. W kilkunastoosobowej czołówce z drużyny Mercatone Uno jedzie już tylko Garzelli. Pantani szybko traci 55 sekund, a kiedy mocne przodownictwo obejmuje sam Ivan Gotti, jego strata rośnie do 2 minut. Na 1000 metrów przed górską premią kontratakuje przyczajony po wcześniejszych popisach Francesco Casagrande i odjeżdża samotnie czołówce. Kłopoty ma niedawno żwawy Gotti. Na San Pellegrino in Alpe Casagrande ma 20 sekund przewagi nad Danilo di Lucą, Stefano Garzellim i Dario Frigo, podczas, gdy Pantani już 4,5 minuty. 10 kilometrów przed metą, na ostatnim podjeździe Abetone, Marco traci do samotnego Casagrande ponad 5 minut. Podjazd nie jest tak straszny jak poprzedni, zatem i przewaga nie rośnie już tak szybko. Na mecie Pantani jest 26., tracąc 6 minut i 54 sekundy do Francesco Casagrande, nowego lidera wyścigu. Stefano Garzelli kończy 2., ale traci aż 1 minutę i 39 sekund do zwycięzcy, zatem ostatni podjazd przejeżdża w tempie porównywalnym do Pantaniego. W klasyfikacji ogólnej Pantani mimo wyraźnych oznak słabości spowodowanej przerwą w treningach awansuje na 30. miejsce, z 7 minutami i 29 sekundami straty do Casagrande (trzy pozycje wyżej jest Dariusz Baranowski). Lider Mercatone Uno Stefano Garzelli jest aktualnie 4., z 1 minutą i 39 sekundami straty do lidera.
Etap jedenasty stanowi 42-kilometrową jazdę indywidualną na czas. Wygrywa Kolumbijczyk Victor-Hugo Pena, Pantani jedzie bardzo słabo, słabiej nawet niż w początkach kariery, zajmuje 111. miejsce ze stratą 6 minut i 46 sekund. Dość wysoko jest Garzelli (9. miejsce), ale z dużą stratą - 2 minut i 15 sekund; dużo więcej traci jednak lider Francesco Casagrande - 3 minuty i 32 sekundy. W klasyfikacji po jedenastu etapach oznacza to spadek Garzellego na 6. pozycję, ale wobec mocnego ścieśnienia w czołówce traci on teraz do lidera, którym pozostaje w dalszym ciągu Casagrande, zaledwie 22 sekundy. Marco Pantani obsuwa się na 35. miejsce, ze stratą nie do odrobienia - 10 minut i 43 sekund do lidera.
Etap dwunasty z podjazdem Valico le Laste 15 kilometrów przed metą Marco Pantani kończy w grupie lidera. O wiele cięższy jest etap trzynasty, rozgrywany w sercu Dolomitów: z Passo Falzarego, niesamowicie stromą słynną Passo Fedaia (Marmoladą) oraz Passo Sella. Na Marmoladzie cały czas ostre tempo nadaje osobiście Francesco Casagrande. Już na początku tego podjazdu Marco Pantani nie wytrzymuje prędkości podyktowanej przez lidera wyścigu, zostając za dość liczną jeszcze grupą górali. Pod koniec podjazdu nawet kolarze będący w takiej formie jak Stefano Garzelli i Ivan Gotti mają duże trudności z jazdą w grupie Casagrande i Simoniego. Ten ostatni na Passo Sella przejmuje pałeczkę prowadzącego i wraz z Hiszpanem Jose-Luisem Rubierą odrywa się do zmęczonego już Casagrande. Pantani przyjeżdża na metę bardzo daleko, aż na 64. miejscu. Traci 17 minut i 32 sekundy do duetu Rubiera - Simoni, a o 31 sekund mniej do kolejnego duetu Garzelli - Casagrande. W klasyfikacji generalnej notuje kolejny spadek na miejsce 42., 27 minut i 44 sekundy za liderem. Garzelli wychodzi na pozycję 2., i jest zaledwie 18 sekund wolniejszy od Casagrande.
Kolejny ciężki etap to odcinek czternasty z Passo di Mendola, Passo del Tonale i 25 kilometrów przed metą Passo di Gavia. Na Gavii najaktywniejsi są najmocniejsi obecnie górale w peletonie Gilberto Simoni i Francesco Casagrande. Pantani odpada już w połowie góry, by na przełęczy (ponad 2600 m n.p.m.) tracić aż 16 minut do Simoniego i Casagrande, którzy 1 kilometr przed szczytem odrywają się od reszty stawki. Na mecie Garzelli traci do w/w duetu niewiele, bo 11 sekund. Pantani notuje wynik bardzo zbliżony do tego z poprzedniego etapu, 62. miejsce, strata 20 minut i 39 sekund do najlepszych. Po czternastu etapach osuwa się na miejsce 47., strata 48 minut i 27 sekund do Casagrande.
Kilka kolejnych etapów przebiega spokojnie. Na osiemnastym odcinku kolarze wjeżdżają w Alpy Zachodnie, czekają na nich podjazdy Colle di Melogno, Colle di Giovetti i finałowy, najtrudniejszy z nich, Pratonevoso. Pantani trzyma się dzielnie w czołowej grupie jeszcze 11 kilometrów przed metą, wtedy jednak na czele zaczyna bardzo mocno pracować pomocnik Gilberto Simoniego - Gabriele Missaglia - i Marco w końcu odpada. I rzeczywiście, w dalszej części finałowego podjazdu to Simoni wraz z Pawłem Tonkowem wydają się mieć najwięcej sił. Gilberto nie udaje się jednak zgubić najgroźniejszych rywali. Na czele kończy etap najmocniejsza trójka wyścigu, Garzelli, Simoni i Casagrande. Trochę świeższy niż w poprzednich dniach Pantani w końcówce jednak mocno zwalnia i kończy na 34. miejscu, tracąc aż 7 minut i 32 sekundy. W klasyfikacji generalnej jego strata do wciąż prowadzącego Casagrande rośnie do aż 56 minut i 3 sekund, jednak po kilku dniach regresu notuje wreszcie awans, na miejsce 41., wciąż jednak mocno odbiegające od jego oczekiwań, popartych choćby wspomnieniami.
Niemal na zakończenie wyścigu przychodzi jednak ten wielki dzień Marco Pantaniego, na który czekało bardzo wielu jego kibiców. Zbiega się on z wjazdem kolumny wyścigu do sąsiedniego kraju, w którym Pantani przed niespełna dwoma laty odniósł swój ostatni wielki sukces. Królewski etap dziewiętnasty do francuskiego Briancon prowadzi przez bardzo długi i przez ostatnie 10 kilometrów ekstremalnie stromy Colle dell Agnello (Cima Coppi, 2748 m n.p.m.!!!) oraz słynną z Tour de France, niewiele łatwiejszą Col d Izoard. Etap ten zasługuje na szerszy opis, bowiem na nim powraca stary dobry Pantani. Na niebotycznej przełęczy Agnello 60 kilometrów przed metą Chepe Gonzalez prowadzi samotnie, 1,5 minuty za nim jadą Paolo Lanfranchi z Gilberto Simonim, 30 sekund dalej mocna grupa z Francesco Casagrande, Stefano Garzellim, Leonardo Piepolim, Hernanem Buenahorą i Pawłem Tonkowem. Do tej ostatniej grupy samotny Marco Pantani ma 25 sekund, jednak różnica nie rośnie mimo współpracujących z przodu znakomitych nazwisk - tak, jakby przyciągała go granica francuska przebiegająca dokładnie przez przełęcz. Jeszcze przed górską premią Lanfranchi postanawia czekać na swojego lidera Mapei, Pawła Tonkowa. Zmagający się teraz samotnie Gilberto Simoni nie utrzymuje nikłej przewagi i wkrótce dwójka zostaje doścignięta przez grupę lidera. Od czołówki odpada 4. w klasyfikacji generalnej Wladimir Belli. Przechodzi go z łatwością także Pantani. Tempo nadaje teraz najważniejszy gregario lidera, Roberto Conti. Na szczycie Pantani jest już bardzo blisko, a na zjeździe, wraz Piepolim, który odpadł tuż przed przełęczą, dochodzi czołówkę. Grupa liczy teraz 12 kolarzy: aż trzech z Mapei (Tonkow, Lanfranchi, Noe), po dwóch z Vini Caldirola (Casagrande, Conti) i z Mercatone Uno (Garzelli, Pantani) oraz pojedynczy kolarze Simoni (Lampre), Piepoli (Banesto), Buenahora (Selle Italia), Pena (Vitalicio Seguros) i Rubiera (Kelme). Na czele wciąż jedzie samotny Gonzalez. Na bardzo długim zjeździe atakują Victor-Hugo Pena, Jose-Luis Rubiera oraz znów Paolo Lanfranchi, i przed początkiem podjazdu Izoard doganiają prowadzącego Kolumbijczyka. Walczącemu Wladimirowi Bellemu nie udaje się dojść do czołówki i u podnóża Izoard traci do grupy lidera 1 minutę i 8 sekund. Jest już przegrany. Tymczasem z przodu tempo znów dyktuje Roberto Conti. 30 kilometrów przed metą czwórka ma 46 sekund przewagi nad grupą maglia rosa, i atakuje w niej znowu Gonzalez. W drugiej grupie wyrywa do przodu bardzo mocny w tym dniu Simoni, skutecznie kontruje go jednak Pantani!!, za nim dociągają tylko Casagrande, Garzelli i Tonkow. Pantani poprawia!!, tempo wytrzymuje tylko Simoni. Pantani zmuszony jest odpuścić, by poczekać za Garzellim. Simoni zostaje sam. Pogoń Pantaniego, na którego kole wiezie się wykrzywiony grymasem wysiłku Garzelli i korzystający z okazji również nie wyglądający najlepiej Casagrande, a także Tonkow, wygląda na bardzo efektywną. Tempo tej czwórki jest na tyle mocne, że połyka ona i zostawia z tyłu grupkę Lanfranchiego. Tymczasem Simoni dogania Gonzaleza. Po chwili dociągają do nich cały czas pracujący Pantani, z Garzellim i Casagrande na kole, za to bez Tonkowa. Zostaje też Gonzalez. Znowu atakuje Pantani!!, za nim rusza jednak tylko Simoni, Garzelli nie daje rady. Pantani znów odpuszcza i dociąga po raz kolejny Garzellego i Casagrande do Simoniego. Lider Francesco Casagrande przez cały podjazd jedzie pasywnie. Na szczycie, 20 kilometrów przed metą, razem na czele wyścigu znajdują się trzej zdecydowanie najmocniejsi kolarze wyścigu, jadący wraz ze sprawiającym najlepsze wrażenie w tym dniu Pantanim. Na zjeździe dołączają do nich jeszcze Pawłowie Lanfranchi i Tonkow. 12 kilometrów przed metą atakuje bardzo aktywny tego dnia Lanfranchi, nikt nie goni za pomocnikiem Tonkowa. 8 kilometrów przed metą w Briancon ma 20 sekund, a 3 kilometry dalej już 40 sekund przewagi nad grupą liderów. Na czele raczej niemrawej pogoni duet Mercatone Uno. Ostatnie 1300 m to podjazd, na którym Pantani skutecznie gubi pogoń. Nikt za nim nie jedzie, wreszcie nie musi zatem czekać na Garzellego. Kończy etap 50 sekund za Paolo Lanfranchim, ubiegając o 10 sekund Simoniego, Casagrande i Garzellego oraz o 16 sekund Tonkowa. W klasyfikacji generalnej notuje wreszcie znaczący awans na 28. miejsce, zmniejszając stratę do lidera do 55 minut i 48 sekund. Garzelli zachowuje 2. miejsce (25 sekund straty do Casagrande), 3. jest Simoni (24 sekundy za liderem Mercatone Uno).

Offline sportacademy

  • Administrator
  • Sr. Member
  • *****
  • Wiadomości: 468
  • Karma: +7/-3
    • Zobacz profil
Odp: Marco Pantani Szkoda Że Ciebie Tu Nie Ma.
« Odpowiedź #10 dnia: Lipca 02, 2015, 11:40:49 pm »
Gilberto Simoni, który w końcówce wyścigu wydaje się najmocniejszy z trójki liderów, dzięki zawziętości Pantaniego na Izoard nie jest w stanie wyrobić sobie przewagi na ostatnim górskim etapie. Patrząc na dalszy przebieg wyścigów z udziałem obu tych zawodników wydaje mi się, że Simoni nigdy nie zapomniał Pantaniemu tego, że w 2000 r. mimo bardzo dobrej formy, głównie dzięki Piratowi przegrał Giro. Gdyby Garzelli i Casagrande zostali na Izoard zgubieni przez Simoniego, nic nie mogłoby im już pomóc.
Przedostatni etap, górska jazda indywidualna na czas na dystansie 34 kilometrów, z dwoma wymagającymi podjazdami Montgenevre i finiszowym Sestriere, ma zatem zadecydować o wszystkim. I Stefano Garzelli, mimo, iż w górach jest zdecydowanie słabszy w pierwszej fazie wyścigu od Casagrande, a w drugiej od Simoniego, a w żadnej fazie nie jest lepszy od któregokolwiek z nich, dzięki lepszej od nich jeździe we wszystkich czasówkach (nota bene Czech Jan Hruszka znów okazuje się najlepszy, tak, jak w prologu) wygrywa wyścig. Swój duży wkład w ten triumf wnosi Pantani, wspaniale walczący na królewskim etapie z Gilberto Simonim. Marco kończy zaś ten etap na 39. miejscu, 5 minut i 33 sekundy za rewelacyjnym Czechem. Po etapie do Mediolanu jest 28. w klasyfikacji ogólnej, ze stratą 59 minut i 39 sekund do kolegi z zespołu. Dzięki zrywowi w końcówce uniknął kompromitującej tej klasy kolarza godzinnej stracie.
Po tak nierównym Giro d Italia Pantani robi sobie przed Tour de France przerwę, co jest zrozumiałe w kontekście tego, iż między tymi wyścigami jest w 2000 r. tylko niecałe 4 tygodnie przerwy.

Od 1 do 23 lipca po raz ostatni w życiu startuje w kolarskim święcie, Wielkiej Pętli. Jest największą od lat niewiadomą wyścigu, komentatorzy zwracają uwagę na przebieg jego udziału w Giro d Italia, kiedy na początku jechał przeciętnie, by w decydującym ostatnim górskim etapie aż do mety osłaniać lidera swojego zespołu i zwycięzcę całego wyścigu, wyraźnie słabszego od niego w tym dniu Stefano Garzellego. W każdym razie wobec nieobecności młodszego kolegi startuje do Tour de France jako lider Mercatone Uno.
Ciekawostką tej edycji jest brak prologu. Pierwszy etap stanowi jazda indywidualna na czas na płaskim terenie o długości 16,5 kilometra. Pantani notuje słaby start, jest 136. na 177 startujących kolarzy. Traci do zwycięskiego Davida Millara 2 minuty i 16 sekund, do 2. Lance Armstronga 2 sekundy mniej, do 4. Jana Ullricha 2 minuty i 2 sekundy, zaś do 12. Belokiego 1 minutę i 36 sekund.
Na czwartym etapie rozegrano 70-kilometrową jazdę drużynową na czas, po lekko pofałdowanym terenie. Mercatone Uno wypada zdecydowanie słabiej od ekip pozostałych faworytów wyścigu, zajmując 9. miejsce na 20 startujących drużyn, tracąc 3 minuty i 14 sekund do zwycięskiego ONCE, 2 minuty i 48 sekund do 2. US Postal Armstronga, 2 minuty i 8 sekund do 3. Telekomu Ullricha oraz 1 minutę i 18 sekund do 6. Festiny Belokiego.
Po czterech etapach Pantani jest 79. w klasyfikacji ogólnej, tracąc 5 minut i 26 sekund do lidera Laurenta Jalaberta, 5 minut i 2 sekundy do 3. Lance Armstronga, 4 minuty i 19 sekund do 12. Jana Ullricha oraz 2 minuty i 54 sekundy do 25. Joseby Belokiego.
Na piątym odcinku na finiszu w peletonie tworzy się przerwa, Pantani powtarza stare grzechy i traci po 10 sekund zarówno do Armstronga, jak i do Ullricha.
Liderem po dziewięciu etapach, a przed górami, jest biorący udział w udanej ucieczce na jednym z etapów Alberto Elli, Pantani zajmuje dopiero 86. miejsce i traci do faworytów wyścigu tyle, co po jeździe drużynowej na czas + 10 sekund.
Na dziesiątym etapie kolarzy witają Pireneje. Wszystkie ciężkie podjazdy usytuowane są w drugiej połowie odcinka, a są to Marie-Blanque, Aubisque, Soulor i finisz pod Hautacam górującą nad sanktuarium w Lourdes. Na 162!! kilometry przed metą ucieka Jacky Durand, 7 kilometrów dalej dołączają do niego jeszcze Javier Otxoa (niedługo po tym wyścigu zostanie ciężko ranny w po zderzeniu z samochodem, w Atenach 2004 r. wygra igrzyska paraolimpijskie) i Nico Mattan (tak, to ten sam, zwycięzca niedawnego niesławnego Gandawa-Wevelgem). U podnóża pierwszej poważnej góry, bardzo stromej Marie-Blanque, 101 km przed metą, trójka uciekinierów ma już aż 17 minut i 30 sekund przewagi nad ospałym na płaskim terenie peletonem. 4 kilometry przed linią górskiej premii, w wyniku dobrego tempa nadawanego cały czas przez Otxoa, zaczyna odstawać inicjator akcji Durand. Tymczasem wreszcie przyspiesza peleton, czego pierwszym skutkiem jest pozostanie z tyłu m. in. lidera wyścigu Elliego. Na premii Marie-Blanque Otxoa i Mattan mają 4 minuty i 10 sekund przewagi nad Durandem, 14 minut i 30 sekund nad grupą Armstronga i dodatkowo jeszcze całą 1 minutę nad Ellim - który na długim zjeździe jeszcze się spręża i dochodzi do znów spowolnionej bardzo licznej jeszcze grupy czołowej. Na Aubisque żarty się kończą, tempo przejmują chłopcy z US Postal, i Elli na początku podjazdu zostaje za peletonikiem po raz drugi, i definitywnie. Tymczasem gdzieś daleko z przodu Otxoa gubi słabszego górala Mattana. Po 16 kilometrach nieprzerwanego podjazdu, na przełęczy Aubisque Hiszpan ma jeszcze bardzo dużo, bo 11 minut i 35 sekund przewagi nad grupą Pantaniego i Armstronga oraz 22 minuty nad liderem Ellim, który kompletnie się rozkleja. Na bardzo krótkim od tej strony podjeździe Soulor, za przyzwoleniem US Postal, ucieka od Armstronga, Pantaniego i Ullricha grupa innych wytrawnych górali, m. in. z Richardem Virenque, Francisco Mancebo, Santiago Botero, Fernando Escartinem, Roberto Herasem, Jose-Marią Jimenezem i Manuelem Beltranem. U podnóża finałowego podjazdu mają oni 9 minut straty do Otxoi, ale za to 2 minuty przewagi nad grupą Armstronga. Na finałowym podjeździe początkowo nic się nie dzieje, zespoły zbierają siły. Kiedy Otxoa ma 4 kilometry do mety, a Armstrong 8 kilometrów, atakuje bardzo mocno Marco Pantani!!, za nim początkowo rusza tylko Alex Zulle. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że po dwóch latach to znów będzie dzień Pirata! Tymczasem nic z tego, natychmiast samotnie kontratakuje Lance Armstrong, dochodzi i przechodzi najpierw Zulle, a zaraz potem Pantaniego i dyktuje tempo. Tylko 500 metrów Pantani jest w stanie znieść tę nawałnicę, abstrahując nawet od zastosowanego przełożenia, 90 obrotów na minutę na 10% nachyleniu!. Czegoś takiego nie widywał w starych dobrych czasach Miguela Induraina. 6,5 kilometra przed metą bardzo skądinąd mocny tego dnia Pantani zostaje bezpowrotnie zerwany z koła! A Jan Ullrich i Joseba Beloki jadą jeszcze wciąż z tyłu, w do niedawna czołowej grupie. 5 kilometrów przed metą Armstrong dochodzi grupę górali. Otxoa ma wtedy do przejechania tylko 3 kilometry oraz 7 minut i 22 sekundy przewagi. Chyba wystarczy, choć w tym samym czasie, kiedy pokonywał on poprzedni kilometr, Amerykanin uczynił to samo aż z trzema kilometrami. Pantani zwalnia, tę wojnę psychologiczną przegrał. Dochodzą do niego Beloki i Ullrich. 3,5 km przed metą na kole Armstronga, który w końcu musi zwolnić, utrzymują się tylko Virenque, Escartin, Beltran, Botero, Heras i Jimenez; Otxoa jest wówczas 4 minuty i 25 sekund z przodu. Ale Armstrong znowu przyspiesza, 2,5 kilometra przed metą pozostaje z nim już tylko Jimenez, a 500 m dalej Jankes samotnie goni Baska. Pantani sprawia wrażenie, jakby nie zależało mu na czasie. Zostaje daleko za Ullrichem i Belokim, przechodzą go kolejni kolarze. Otxoa ma 1 kilometr do mety oraz 2 minuty i 15 sekund nad szarżującym Armstrongiem. Pojawiają się obawy, że gdyby dalej tracił w tym tempie, ponad 150-kilometrowa akcja mogłaby się nie powieść. Ale na jego szczęście góra w końcówce łagodnieje i Hiszpanowi udaje się utrzymać resztki przewagi. Beloki w końcówce gubi Niemca, a Pantani mija linię mety w tempie spacerowym. Nie ma odpowiedniej motywacji, walka o dalsze pozycje niezbyt go interesuje. Kolejność na mecie: 1. Javier Otxoa, 2. Lance Armstrong 42 sekundy, 3. Jose-Maria Jimenez 1 minuta i 13 sekund, 4. Richard Virenque, 5. Manuel Beltran 1 minuta i 57 sekund, 6. Fernando Escartin, 7. Roberto Heras 2 minuty i 2 sekundy, 8. Christophe Moreau 3 minuty i 5 sekund, 9. Joseba Beloki 3 minuty i 35 sekund, 10. Alex Zulle 3 minuty i 47 sekund, 11. Francisco Mancebo, 13. Jan Ullrich 3 minuty i 55 sekund,... 16. Dariusz Baranowski 4 minuty i 52 sekundy straty do Otxoa. Dopiero 21. Marco Pantani traci 5 minut i 10 sekund do Armstronga, 2 minuty i 17 sekund do Belokiego oraz 1 minutę i 57 sekund do Ullricha, zaś 57. Alberto Elli 25 minut i 35 sekund do Otxoa. W klasyfikacji ogólnej Pantani zajmuje 25. pozycję i traci 10 minut i 34 sekundy do nowego lidera Lance Armstronga. Z wielkich ambicji odegrania w wyścigu większej roli chyba trzeba już zrezygnować, pozostaje polować na wygraną na jakimś górskim etapie, kiedy Armstrong nie będzie już poświęcał szczególnej uwagi nie zagrażającemu mu w niczym kolarzowi.
Pireneje kończą się na tym jednym etapie.
Dwunasty odcinek to klasyk w Alpach Prowansalskich, z finałowym 22-kilometrowym podjazdem Mont Ventoux. 16 kilometrów przed metą rządy w peletonie przejmuje ekipa lidera US Postal. Najpierw ostre tempo dyktuje Tyler Hamilton, następnie Kevin Livingston. Gubią w ten sposób m. in. Jimeneza, Zulle, Escartina, Moreau. 10 kilometrów przed metą na czele nie ma już pomocników US Postal, zostaje tylko sześciu silnych górali: Armstrong, Heras, Botero, Virenque, Beloki i Ullrich. Pantani niby zostaje za tą grupką, ale po chwili wraca, znów odstaje, aby definitywnie wrócić na 6,5 kilometra przed metą. Na granicy lasu, w Chalet-Reynard (1410 m n.p.m.), gdzie na odsłoniętym już terenie zaczyna mocno wiać, atakuje Pantani, gubi jednak tylko Francuza Virenque. Marco podkręca tempo jeszcze trzy razy. 3 kilometry przed szczytem odpada Heras, 500 m dalej na czele zostają już tylko Pantani i Armstrong. Armstrong w końcówce jedzie tym razem pasywnie, ograniczając się do kontrolowania sytuacji. Przed metą mówi do Włocha: zwycięstwo twoje, Pantani nie będący poliglotą rozumie to jako: walczymy o zwycięstwo, i wyrywa do przodu. Armstrong nie kontruje, tylko przyspiesza i przyjeżdża na kole Włocha. Obaj później bardzo różnie interpretują tę sytuację, Pantani mówi, że wygrał, bo był lepszy, Armstrong temu zaprzecza. Spór ten będzie miał swój dalszy ciąg na jednym z kolejnych etapów i stanie się bezpośrednią przyczyną aktu autodestrukcji Pantaniego. Za Pantanim i Armstrongiem przyjeżdżają: 3. Beloki 25 sekund, 4. Ullrich 29 sekund, 5. Botero, 6. Heras 48 sekund, 7. Virenque 1 minuta i 17 sekund starty do zwycięzcy. W klasyfikacji po dwunastu etapach Pantani notuje spory awans, jest 12., tracąc 10 minut i 26 sekund do Lance Armstronga, ale tylko 5 minut i 31 sekund do 2. Jana Ullricha oraz 4 minuty i 34 sekundy do 3. Joseby Belokiego.
Czternasty etap to początek Alp, aż 249 km z podjazdami: Canjuers na rozgrzewkę, a później słynne trzy przełęcze ponad 2000 m n.p.m. słynne z czasów Fausto Coppiego - Allos (2250 m n.p.m.), Vars (2109 m n.p.m.) i 20 kilometrów przed metą najtrudniejsza z nich, Izoard (2361 m n.p.m.).
7 kilometrów przed premią Allos atakuje ośmiu kolarzy z Santiago Botero i Dariuszem Baranowskim. Na premii górskiej w grupie Pantaniego i Armstronga zostaje już tylko ok. 20 kolarzy - ale na zjeździe wszystko znów się łączy, dojeżdża kilkunastu słabszych górali i na czele wyścigu przed podjazdem Vars znajduje się ok. 40-osobowa grupa czołowa. Na początku Vars atak ponawia siódemka kolarzy, z Paolo Savoldellim i znów Dariuszem Baranowskim. Ten atak jest skuteczniejszy, na przełęczy kolarze ci mają aż 3 minuty przewagi nad peletonem - z którego w połowie podjazdu kontratakuje Botero. Na długim zjeździe Kolumbijczyk dołącza do prowadzącej grupki i na czele znów jedzie więc ósemka ścigantów, z Botero i Baranowskim - zupełnie jak na Allos. U podnóża Izoard czołówka ma 5 minut i 15 sekund przewagi nad grupą ok. 35 kolarzy, których prowadzi aż siedmiu (niemal cały zespół!) kolarzy w błękitnych koszulkach US Postal (przepraszam, jeden z nich dysponuje żółtą). Na Izoard atakują bardzo aktywni tego dnia Santiago Botero z Dariuszem Baranowskim! A w drugiej grupie kontratakuje Pantani! Jego wzmocnione tempo początkowo utrzymuje tylko Virenque, ale wkrótce dołącza też Armstrong. Ullricha ciągną aż dwaj koledzy Jens Heppner i Giuseppe Guerini, na końcu drugiej grupki, Ullrich nie wygląda zbyt dobrze. Do Armstronga i Pantaniego dociągają jeszcze Joseba Beloki i Christophe Moreau, a za nimi Roberto Heras, Pascal Herve, i Roberto Conti - brakuje Ullricha! Tymczasem z przodu Polak szybko nie wytrzymuje tempa Kolumbijczyka. Na przełęczy traci do Botero już 2 minuty i 5 sekund, 30 sekund dalej podąża też samotny Paolo Savoldelli, a kolejne 40 sekund za nim grupa Armstrong, Pantaniego i Belokiego. Najlepszy zjazdowiec w tym gronie Savoldelli na długim i stromym zjeździe dochodzi, a później gubi Baranowskiego. Telekom też dociąga Ullricha do poprzedzającej grupy pozostałych faworytów. Polakowi do podium na tym etapie brakuje naprawdę niewiele, wystarczyłoby, gdyby ostatnie 2 km nie stanowiły podjazdu. A tak 700 m przed metą na sporym nachyleniu, bo 8%, Pantani skacze po 3. miejsce, nad Armstrongiem, Herasem, Ullrichem i Belokim zarabia jednak tylko po 5 sekund. Wyniki: 1. Botero, 2. Savoldelli 2 minuty i 30 sekund, 3. Pantani 2 minuty i 46 sekund za Botero,... 7-10. Armstrong, Heras, Ullrich i Beloki 5 sekund, a Baranowski 11 sekund za Pantanim. Przejechanie 249 kilometrów po wysokich górach ze średnią prędkością zwycięzcy zaledwie 31,37 km/h daje mu czas 7 godzin 56 minut i 13 sekund. Po dołożeniu 36 minut i 52 sekund - taką stratę do Botero, stosunkowo niewielką jak na skalę trudności odcinka, notuje ostatnia grupa - uzyskuje się czas przejazdu: 8 godzin 33 minuty i 5 sekund. Organizatorzy chyba zatem trochę przesadzili. Po I wojnie światowej etapy trwały co prawda nawet i po 17 godzin, jednak wtedy po dłuższym etapie przeznaczano jeden dzień na regenerację sił. Aż dziw, że na tej trasie: pas, powiedziało tylko 4 kolarzy. Klasyfikacja generalna na czołowym pozycjach pozostaje bez większych zmian, jednak Pantani awansuje na 10. miejsce. Strata do Armstronga pozostaje niemal ta sama, tylko ładniej wygląda - równe 10 minut. A przed Pantaniego na 9. pozycję wskakuje Botero.
Na trasie piętnastego etapu przewidziano trzy podjazdy, ale za to jakie: Galibier (2645 m n.p.m.), Madeleine (2000 m n.p.m.) oraz finisz Courchevel (2004 m n.p.m.). Oznacza to, że w ciągu dwóch dni kolarzom każe się aż 6 razy wjeżdżać na premie górskie o wysokościach bezwzględnych ponad 2000 m n.p.m. Na początku 22-kilometrowego finałowego podjazdu na czele znajduje się grupka znakomitych górali z niespożytym Santiago Botero oraz Jose-Marią Jimenezem - która w wyniku akcji na Madeleine wyrabia sobie 3 minuty przewagi. Już 13,5 kilometra przed metą z grupy lidera atakuje Pantani. Utrzymują się z nim tylko Armstrong, Heras i Virenque - ale ten ostatni tylko przez chwilę. Za nimi podążają Moreau i Beloki, w kolejnej grupie Jan Ullrich, który zaczyna pewnie drżeć o swoje 2. miejsce. 11 kilometrów przed finiszem Pantani, Armstrong i Heras mają 1 minutę i 20 sekund straty do Botero, Jimeneza i Nardello, zaś 20 sekund przewagi nad Belokim oraz 45 sekund nad Ullrichem. Pracują na zmianę tylko Pantani i Armstrong, Heras nie jest w stanie dać zmiany. 8,5 kilometra przed metą na czele wyścigu pozostaje samotny Jimenez, który gubi najmocniejszych towarzyszy Botero oraz Nardello. 5 kilometrów przed metą Armstrong, Pantani i Heras wyprzedzają przedostatniego z uciekających, Santiago Botero. W tym momencie atakuje Pantani i urywa obu znamienitych konkurentów. Jeden kilometr dalej Marco ma 15 sekund przewagi nad Armstrongiem i Herasem, po upływie kolejnego kilometra już 30 sekund. 2 kilometry przed metą przewaga wynosi 34 sekundy, wówczas dogania prowadzącego Jimeneza, a Heras wreszcie daje zmianę Armstrongowi. Pantani i Jimenez jadą razem przez 1000 metrów, 1 kilometr przed metą z tunelu wyłania się jednak już samotna sylwetka Włocha. Na mecie kolejność jest następująca: 1. Pantani, 2. Jimenez 41 sekund, 3. Heras, 4. Armstrong 50 sekund,... 6. Botero 1 minuta i 9 sekund,... 11. Beloki 2 minuty i 26 sekund,... 15. Ullrich 3 minuty i 21 sekund straty do Pantaniego. Poza Botero inni bohaterowie rozegranego dzień wcześniej maratonu, Savoldelli i Baranowski, kończą w grupetto, 36 minut za Pantanim.
W klasyfikacji po piętnastu etapach sytuacja Pantaniego zaczyna wyglądać całkiem obiecująco. Nie ma co prawda realnych szans na prześcignięcie jadącego bardzo równo Armstronga, jednak po kolejnym górskim etapie jego awans nawet na 2. pozycję wydaje się bardzo prawdopodobny, zważywszy na jego zwyżkującą formę. Marco wychodzi bowiem już na 6. miejsce, tracąc: 9 minut i 3 sekundy do Lance Armstronga, 1 minutę i 37 sekund do Jana Ullricha, 1 minutę i 35 sekund do Joseby Belokiego, 41 sekund do Christophe Moreau oraz 38 sekund do Roberto Herasa.

Offline sportacademy

  • Administrator
  • Sr. Member
  • *****
  • Wiadomości: 468
  • Karma: +7/-3
    • Zobacz profil
Odp: Marco Pantani Szkoda Że Ciebie Tu Nie Ma.
« Odpowiedź #11 dnia: Lipca 02, 2015, 11:41:17 pm »
Profil szesnastego, zarazem ostatniego górskiego etapu, prezentuje się podobnie jak profil 15. etapu z 1997 r., wygranego zdecydowanie przez Pantaniego - 196 kilometrów dystansu, podjazdy Saissies, Aravis, Colombiere, 12 km przed metą Col de Joux-Plane, w końcówce dość ostry zjazd do Morzine. Miejsce Pantaniego na podium wciąż pozostaje realne, nawet w perspektywie ostatniej jazdy indywidualnej na czas, w trakcie której, jak się mówi, pewnie przegra i z Ullrichem, i Belokim, ale jest w stanie pojechać i tę próbę dobrze (co udowodnił choćby w 1998 r.). Tylko na niniejszym etapie trzeba pojechać tak jak dzień wcześniej, a może nawet lepiej. Ale trzeba zapomnieć o bezsensownym sporze o przebieg końcówki na Mont Ventoux, który w wywiadach prasowych wciąż buzuje obu wielkich rywali. Pantani jednak tego nie potrafi, zaś Armstrong przy nim to góra lodu.
Jazda w tym ważnym dniu rozpoczyna się dla Pantaniego bardzo źle, czy to zły znak? 9 kilometrów po starcie dochodzi do małej kolizji. Leżą sami wielcy - Santiago Botero, Marcos Serrano i właśnie Pantani. Stłuczenia są na tyle poważne, że Marco korzysta z pomocy medycznej. W tym czasie peleton jedzie wolno, US Postal na polecenie Armstronga nie dyktuje tempa. Odrabianie trochę czasu zajmuje, z pomocą oddelegowanych pomocników udaje się to dopiero na dwudziestym kilometrze - ale tylko Pantaniemu i Botero, Serrano ze złamaną ręką zostaje odwieziony do szpitala.
Na 44 kilometrze od startu na czoło peletonu wychodzi niemal cała ekipa US Postal - pełna, wydawałoby się, kontrola przebiegu zdarzeń na ostatnim górskim etapie. 10 kilometrów dalej atakują Salvatore Commesso z Saeco i Javier-Pascual Llorente z Kelme. Z czasem wyrabiają sobie 1 minutę przewagi. Na początku pierwszego ciężkiego podjazdu Saissies (63 kilometry od startu) ich przewaga zaczyna topnieć. Tymczasem 5 kilometrów dalej (128 kilometrów przed metą etapu, najeżonego w tej części samymi podjazdami!) atakuje Pantani! Za nim ruszają Jose-Maria Jimenez i Javier Otxoa, ale atak okazuje się na tyle silny, że muszą odpuścić. Pantani dochodzi Commesso i Llorente już po 1 kilometrze pościgu i wychodzi na czoło grupki. W tym czasie od grupy czołowej skutecznie odrywa się Pascal Herve. A 2 kilometry dalej drugi pechowiec z pierwszych kilometrów etapu Santiago Botero próbuje zorganizować kontratak i pociąga za sobą Josebę Belokiego! Akcja okazuje się jednak nieudana, Armstrong ma pełną kontrolę nad wydarzeniami. Chwilę później Pantani skutecznie męczy Commesso, który nie wytrzymuje wciąż wzmacnianego przez Włocha tempa - zostaje z nim tylko Llorente, nie na długo jednak. Już 2 kilometry dalej Pantani jedzie sam. Do Llorente dochodzi Herve, a później kontratakujący znakomity góral Fernando Escartin. Na przełęczy na 115 kilometrów przed metą samotny Marco Pantani ma 35 sekund przewagi nad Herve i Escartinem oraz 1 minutę i 5 sekund nad grupą Armstronga, w której jedzie już tylko 25 zawodników (w tym osłabły Llorente). Na zjeździe Pantani czeka na dwójkę, nie jest na tyle szalony, aby próbować dojechać sam. Herve i Escartin dochodzą go na końcu zjazdu, na 100 kilometrów przed finiszem. Zaraz potem zaczyna się kolejny podjazd, pod Aravis. Armstrong traci wówczas 57 sekund, w jego grupie jest 32 zawodników, w tym tylko dwóch znakomitych pomocników US Polstal: Kevin Livingston i Tyler Hamilton. Oni właśnie, trochę wspomagani równie mocnymi pomocnikami Jana Ullricha, Giuseppe Guerinim i Udo Boltsem, zaczynają nadawać coraz mocniejsze tempo pod Aravis. Mimo to Pantani, pracując właściwie sam (z małą pomocą Escartina), zwiększa na przełęczy przewagę do 1 minuty i 10 sekund. Chyba nie o taki efekt Pantaniemu chodziło, on chciał upokorzyć Armstronga, a tymczasem dystans między oboma grupami nie rośnie już tak szybko jak na Saissies. 82,5 kilometra przed metą rozpoczyna się podjazd Colombiere, trójka uciekinierów ma 1 minutę i 15 sekund przewagi nad grupą Armstronga. W peletonie do pracy USP i Telekomu dołącza się jeszcze Festina. Z przodu natomiast zgodnie współpracują tylko mocno już zmęczeni Pantani i Escartin. To nie wróży im powodzenia. Herve ma natomiast dość i ledwo utrzymuje się im na kole. Tymczasem 8 kilometrów przed szczytem Colombiere Marco Pantani zmienia rower na lżejszy! Niewiele to daje, rower sam nie pojedzie. 3 kilometry przed premią prowadząca trójka ma jeszcze 1 minutę i 16 sekund przewagi, ale na samym szczycie już tylko 59 sekund. Atak na pozycję lidera musi skończyć się fiaskiem. I rzeczywiście, na bardzo długim zjeździe peleton jest o wiele szybszy. 43 kilometry przed metą kończy się 85-kilometrowy, niemal 3-godzinny rajd Pantaniego, wchłania go grupa Armstronga. 22,5 kilometra przed metą zaczyna się ostatni, zdecydowanie najbardziej stromy w tym dniu podjazd, Col de Joux-Plane. Od początku podjazdu Pantani spada na koniec czołowej grupki. Jest kompletnie zjechany, zaczyna jechać swoim tempem, bardzo wolno. Po prostu ma już dość. 17,5 kilometra przed metą atakuje Heras! Szybko uzyskuje 15 sekund przewagi. W grupie Armstronga nie ma już pomocników, ani Jimeneza, Escartina, Belokiego i oczywiście Pantaniego, prowadzą ją natomiast Ullrich i Virenque. Niemiec wygląda o wiele świeżej niż Amerykanin, jadący na końcu grupki. Czy to tylko blef? Pantani jedzie jednak jeszcze o wiele wolniej i traci po półtorej minuty na kilometrze - a do szczytu jeszcze 6 kilometrów! Do pomocy dociągają do niego koledzy z Mercatone Uno Marco Velo i Marcello Siboni, którzy odpadli znacznie wcześniej. 5 km przed premią Armstrong odpada definitywnie z grupy Ullricha! Atakuje Virenque, za nim podąża Ullrich. Ale najbliżej etapowego zwycięstwa jest wciąż Heras, który na 3,5 kilometra przed szczytem ma 22 sekundy przewagi nad Virenque, 27 sekund nad Ullrichem oraz 1 minutę i 11 sekund nad Armstrongiem - którego doganiają właśnie Beloki i o dziwo wciąż świeży Escartin. Virenque mocno przyspiesza i 2 kilometry przed przełęczą dopada Herasa. Obaj mają teraz 25 sekund przewagi nad wietrzącym przed sobą dużą szansę Ullrichem (który nie jest jednak w stanie pedałować pod górę w takim tempie, jak poprzedzająca go dwójka) oraz 1 minutę i 20 sekund nad Armstrongiem. Na szczycie Heras i Virenque mają 39 sekund przewagi nad Ullrichem, 1 minutę i 3 sekundy nad Belokim i Escartinem oraz ponad 2 minuty nad Armstrongiem. Wydaje się, że zwycięstwo należeć musi do jednego z dwóch prowadzących. Na zjeździe Virenque nadaje straszne tempo, próbując zgubić trochę lepszego na finiszu Herasa. Jeszcze szybciej pędzi masywny Ullrich. Upada Christophe Moreau, ale wstaje i jedzie dalej. Na 1500 m przed metą to samo spotyka Herasa, który wpada w barierki! O wygranej może zapomnieć, zanim się pozbierał i na nowo rozpędził na trwającym wciąż zjeździe, przejeżdża obok niego nawet Ullrich.
Pewnie wygrywa Richard Virenque, o 24 sekundy przed Janem Ullrichem, 27 sekund przed Roberto Herasem, 1 minutę i 9 sekund przed Fernando Escartinem oraz 1 minutę i 11 sekund przed Josebą Belokim. Przechodzący na ostatnim podjeździe kryzys Armstrong przyjeżdża na 8. pozycji, 2 minuty i 1 sekundę za zwycięzcą, zaś ten, który chciał go upokorzyć - Pantani - kończy na 38. miejscu ze stratą 13 minut i 44 sekund do Virenque. Koniec mitu. Po etapie Pantani mówi, że po prostu nie wytrzymał tempa pod ostatnią górę i że dawny Pantani wygrałby ten etap. Wydaje się jednak, że przez osobiste porachunki z Armstrongiem po prostu oddał podium na Polach Elizejskich, których zresztą już nigdy nie zobaczy.
Bohaterem etapu, obok zwycięzcy, zostaje Fernando Escartin, który mimo bardzo aktywnej jazdy we wczesnej fazie etapu, w przeciwieństwo do Pantaniego wytrzymał tempo czołówki do samego końca. Tylko kto wymyślił tę feralną metę po zjeździe ze stromej ścianki? Niech teraz pochyli się z troską i opatrzy zadrapania Herasa i Moreau, dobrze, że nie doszło do nieszczęścia.
Po zakończeniu gór Lance Armstrong trochę traci ze swojej przewagi, jednak w dalszym ciągu pozostaje niemal pewny końcowego triumfu. Jan Ullrich traci do niego 5 minut i 37 sekund, Joseba Beloki 6 minut i 38 sekund, Roberto Heras 6 minut i 43 sekundy, a Richard Virenque 7 minut i 36 sekund. Dopiero 14. jest teraz Marco Pantani, z gigantyczną stratą 20 minut i 46 sekund do lidera. Wobec w perspektywie tylko płaskich etapów i długiej płaskiej jazdy indywidualnej na czas brak jest jakichkolwiek widoków na poprawę zajmowanej pozycji przez Pantaniego.
Wobec powyższego Marco nie przystępuje do siedemnastego etapu. Oficjalnie czyni to z powodu urazów po kraksie na początku poprzedniego etapu, nikt nie ma jednak wątpliwości, że prawdziwą przyczyną jego absencji jest solidne lanie, jakiego doznał na Col de Joux-Plane.

Potwierdzeniem tego jest jego zwycięstwo w rozegranym już 25 lipca Criterium Stipthout, gdzie nie widać śladów rzekomej kontuzji.
Wraca do kraju. Jest wciąż bardzo popularny, wygrał wszak dwa ciężkie górskie etapy w Tour de France. Nie ma już jednak tej formy. Startuje 26 sierpnia w Giro del Veneto (51. miejsce), 2 września w Coppa Placci (25. pozycja), a dzień później w Giro di Romagna (43. lokata).
16 września jedzie w prestiżowym klasyku Giro del Lazio, gdzie zajmuje 34. miejsce, 27 sekund za triumfującym rodakiem z brytyjskim obywatelstwem Maximillianem Sciandrim.
Sezon kończy startem w Igrzyskach Olimpijskich w Sydney. 27 września w wyścigu ze startu wspólnego przyjeżdża na 69. pozycji, w głównym peletonie przyprowadzonym przez Erika Zabela, 1 minutę i 38 sekund za zwycięzcą, starym rywalem Janem Ullrichem.
Ale to nie koniec wrażeń na ten rok, choć nie o takie atrakcje kibicom chodziło. 4 listopada w Cesenie wjeżdża pod prąd w ulicę jednokierunkową i zderza się z innym samochodem. Jedzie masywnym jeepem, kiedy ucieka z miejsca kolizji niszczy po drodze jeszcze 7 kolejnych, tym razem zaparkowanych aut. Nic mu się nie stało, ale nie czeka na policję, lecz porzuca samochód, wzywa taksówkę i wraca do Cesenatico, dzięki czemu unika m. in. chuchania w balonik. A dopiero następnego dnia zgłasza się na policję w Cesenie. Czeka go sprawa w sądzie. Moim zdaniem jego zachowanie niekoniecznie wskazywało na spożycie alkoholu, najprawdopodobniej nie może on już wtedy wytrzymać bez kokainy. I w najbliższych latach, za wyjątkiem pierwszej połowy 2003 r. (kiedy chyba zrobił sobie przerwę), jej nadużywanie spowodowane nawarstwiającymi się problemami osobistymi przełoży się na mizerne wyniki sportowe.
A problemy pojawiają się niebawem, co w pewnym sensie tłumaczy wcześniejsze zintensyfikowanie zażywania narkotyków przez słabego psychicznie człowieka. 12 grudnia 2000 r. wreszcie znajduje swój finał w pierwszej instancji najstarsza sprawa związana z zamieszaniem Marco Pantaniego w niedozwolony doping. Chodziło o wyniki badań szpitalnych po wypadku, który miał miejsce 18 października 1995 r. w trakcie klasyku Mediolan-Turyn - kiedy bardzo dziwnie zachowywał się poziom hematokrytu w jego krwi (pisałem o tym bardziej szczegółowo wcześniej, sporo dodam w samej końcówce). Marco Pantani niespodziewanie zostaje uznany winnym oszustwa sportowego i skazany przez trybunał w mieście Forli na 3 miesiące kary pozbawienia wolności, w zawieszeniu. Decydujące dla sprawy zeznania składa ordynator szpitala, do którego Pantani trafił po wypadku. Zeznał on mianowicie, że w czasie leczenia hematokryt zawodnika skakał w górę i w dół niczym jojo - co może wskazywać na użycie EPO.


IV. NOC BEZ GWIAZD

Sezon 2001, w czasie którego Marco Pantani startować będzie z brzemieniem ciążącego na nim wyroku karnego, rozpoczyna startem 4 marca w Clasica del Almeria - gdzie zajmuje 20. miejsce. 24 marca tradycyjnie przyjeżdża wziąć udział w klasyku stworzonym dla zawodników będących jego przeciwieństwem, ale ważnego dla Włochów, czyli Mediolan - San Remo. Kończy na 89. pozycji, 1 minutę i 43 sekundy za przyprowadzającym peleton Erikiem Zabelem. Od 30 kwietnia do 4 maja bierze udział w tradycyjnej próbie przed Giro d Italia, czyli Giro del Trentino. Wypada przeciętnie, zajmując 29. lokatę, będąc gorszy aż o 6 minut i 36 sekund od zwycięzcy - Francesco Casagrande.
2 maja na specjalnej konferencji prasowej Jean-Marie Leblanc informuje o przyznaniu tzw. dzikich kart do tegorocznego wyścigu Tour de France. Decyzja o rozdziale ostatnich miejsc w Wielkiej Pętli wywołuje wiele kontrowersji. Brak zaproszeń dla kilku silnych ekip (Mercatone Uno, Saeco, Mercury, Team Coast), głównie kosztem przeciętnych, jeżeli nie słabych ekip francuskich (FdJ, Big Mat, Bonjour, AG2R) spotyka się z powszechną krytyką poza Francją. Szczególnie skrzywdzono Mercury-Vitael, która znajduje się aktualnie na 11. miejscu w rankingu drużynowym Międzynarodowej Unii Kolarskiej, a w pierwszej dwusetce rankingu indywidualnego ma aż 9 przedstawicieli (osiem zaproszonych ekip francuskich ma tam w sumie raptem 13 kolarzy). Mocno skrzywdzone czuje się też Saeco Mario Cipolliniego - kolarza, który spośród wszystkich aktualnie jeżdżących odniósł najwięcej zwycięstw etapowych w Wielkiej Pętli (o Giro d Italia nie wspominając). Także dyrektor sportowy Mercatone Uno do końca wierzył, że jego ekipa wystartuje w Tour de France. Sam Marco Pantani stwierdza, cyt.: Organizatorzy Touru zabijają kolarstwo. Wykluczenie moje i Mario Cipolliniego oznacza śmierć Wielkiej Pętli. Nie widzę najlepszych kolarzy na starcie, a kibice przecież pragną spektaklu, a nie prowadzenia interesów. To coś niezrozumiałego. Uważam, że Pantani (mówi o sobie w trzeciej osobie!) i Cipollini mają prawo wystartować, chociażby za to czego dokonali w przeszłości, od 1994 roku do dzisiaj. Pan Leblanc zapomniał już jak w 1998 roku, kiedy był w kłopotach, prosił Pantaniego o pomoc. Trasa Touru była przeprowadzana pode mnie. Teraz jednak widzimy jak mają się sprawy. To zdumiewające czemu nie interweniował Hein Verbruggen. Mam nadzieję, że zrobi to, jak tylko będzie to możliwe.
Następnego dnia Prezydent Międzynarodowej Unii Kolarskiej oświadcza jednoznacznie, że nie będzie interweniował w sprawie przyznanych dzikich kart do Tour de France. Stwierdził, że wprawdzie zadał kilka pytań organizatorom Touru, ale przyjęte rozwiązania będą respektowane. Dodał jednak, iż istotnie można dojść do wniosku, że przy wyborze nie przejmowano się za bardzo sportowymi zasadami - coś nie zadziałało tam właściwie.
Najwięcej głosów krytyki z całej Europy wywołała decyzja o nie zaproszeniu Marco Pantaniego. Aż Jean-Marie Leblanc zmuszony zostaje do wydania oświadczenia w tej sprawie, cyt.: Nie ma mowy o ponownym przeanalizowaniu decyzji o nie zapraszaniu Marco Pantaniego. Wybór nie był łatwy, ale teraz już nie można zaczynać wszystkiego od początku. Czemu mielibyśmy robić wyjątek dla Mercatone Uno. A co z Saeco czy Mercurym? Rozumiem reakcję Pantaniego ale być może użył on zbyt mocnych słów. Pewnie się powtarzam, lecz przypomnę, nasze decyzje opierały się na analizie aktualnej sytuacji. Braliśmy pod uwagę osiągnięcia Pantaniego w kontekście tegorocznego Touru.
Nawet sam Lance Armstrong, główny faworyt Wielkiej Pętli, uznał za stosowne zabrać głos w tej sprawie, cyt.: Żałuję, że nie zobaczę Pirata w Tourze. Kibice, tak jak ja, odczują brak Pantaniego. Jest on symbolem światowego sportu i prawdziwą osobowością. Muszę jednak powiedzieć, że respektuję decyzje pana Leblanca. To jego wyścig, on go organizuje, dba o sponsorów i wie najlepiej co jest najlepsze dla Wielkiej Pętli. Jesteśmy gotowi do startu.
Od siebie dodam, że zaproszenie Big-Mat kosztem Mercury-Vitael czy ekip włoskich nie można porównać do sytuacji, w której np. Pan Czesław Lang, wybierając tzw. dzikie karty do Tour de Pologne dla ekip spoza Pro Tour, kosztem Valenciana-Kelme zaprasza np. Legię-Bazyliszek. Tak się pewnie stanie, ale w tym przypadku za granicą nikt nie będzie z tego powodu rozpaczał, natomiast w Polsce wszyscy będą wniebowzięci. Tour de France stanowi dziedzictwo światowego kolarstwa i do startu powinni zostać dopuszczani wszyscy najlepsi, bez preferowania gospodarzy, jak w jakimś lokalnym wyścigu, nie ubliżając znakomicie zorganizowanej imprezie Pana Czesława.

Wyścig Dookoła Włoch rozgrywany jest późno, w dniach od 19 maja do 10 czerwca. Stefano Garzelli, obrońca tytułu, przed sezonem podpisuje lukratywny kontrakt z Mapei, dzięki czemu Pantani startuje do wyścigu jako nominalny lider ekipy Mercatone Uno.
Prolog na dystansie 7600 metrów jak zwykle nie wychodzi Pantaniemu, zajmuje na nim 128. miejsce i traci 48 sekund do pierwszego lidera wyścigu Belga Rika Verbrugge - który na łatwej trasie osiąga niespotykaną średnią prędkość 58,895 km/h.
Już pierwszy etap z niepozornym Colle del Caprano dzieli peleton. Marco Pantani zaczyna ściganie w bardzo dobrym stylu, przyjeżdżając w czołowej grupce na 9. pozycji, a w klasyfikacji po prologu i pierwszym etapie, z drugiej setki przeskakuje na 16. miejsce, tracąc 49 sekund do lidera - zwycięzcy prologu. Więcej mówi się jednak w tym dniu o Francesco Casagrande. Bez wątpienia najlepszy góral zeszłorocznej edycji wyścigu był głównym faworytem Giro d Italia 2001. Był, ale już nie jest. Na 20 kilometrów przed metą bierze udział w małej kraksie, spowodowanej przez innego kolarza. Francesco łamie nadgarstek i na miesiąc kolarstwo ma z głowy. W sam raz, aby dobrze przygotować się na Tour de France.
Czwarty etap, kończący się trochę cięższym, a przede wszystkim bardzo długim podjazdem Montevergine, Pantani pokonuje w gorszym stylu. Długo dzielnie się trzyma czołówki, ale nie wytrzymuje na 1 kilometr przed metą przyspieszenia Massimiliano Gentiliego, kolegi klubowego Danilo di Luki. Przyjeżdża na 28. miejscu, tracąc 27 sekund do zwycięskiego di Luki (w więc opłacało się), a w klasyfikacji generalnej jest 18., 1 minutę i 9 sekund za Dario Frigo.
Przed większymi górami niewiele się dzieje, jedynie paru mniej istotnych rywali w wyniku wypadków losowych się wykrusza i po dwunastu etapach Pantani jest 15., będąc o 1 minutę i 11 sekund wolniejszy od wciąż prowadzącego Dario Frigo. Pozycja wyjściowa do ataku jest dobra, pytanie tylko, czy noga podaje. Tego na razie nie wie nawet sam Pantani.
Etap trzynasty w Dolomitach doskonale nadaje się do sprawdzenia tego empirycznie. Na profilu fizycznym etap prezentuje się bardzo efektownie: Passo Rolle, Passo Pordoi, Passo Fedaia i finisz znowu Passo Pordoi. Na Fedaia ok. 30 km przed metą panuje piękna słoneczna pogoda, ale nie dla wszystkich. Góra z licznymi 18-procentowymi sekwencjami już przed etapem budzi trwogę uczestników. Na początku tego podjazdu potężne tempo dyktuje Fassa Bortolo, pracujące na rzecz Dario Frigo i Wladimira Bellego. Później pałeczkę przejmują Oscar Camenzind i Massimiliano Codol - znani dotąd niekoniecznie jako prości gregarios, teraz w bardzo silnej ekipie Gilberto Simoniego, Lampre. To zdaje się coś znaczyć - dzień Simoniego. A w jakiej formie jest Pantani? Wkrótce wszystko jest jasne. 4 kilometry przed przełęczą, kiedy na czoło wychodzi sam Simoni, Pantani w otoczeniu aż trzech pomocników zostaje z tyłu. W końcówce podjazdu odpadają nawet Gotti i Belli, którzy później na zjeździe dochodzą jednak jeszcze do czołówki. A Fedaię w równym rytmie pokonuje tylko pięciu kolarzy: Gilberto Simoni, Dario Frigo, Unai Osa oraz Meksykanin Julio-Perez Cuapio i Kolumbijczyk Carlos Contreras. Na szczycie 19 kilometrów przed metą Pantani, jadący wraz z Savoldellim, traci 1 minutę i 42 sekundy do grupy Simoniego. Pozostaje jednak jeszcze jeden podjazd, choć nie tak ekstremalny, za to finałowy - Passo Pordoi, meta na wysokości 2.239 m n.p.m. Tam tempo czołówki jest o niebo lepsze od słabnącego Pantaniego. Ostatecznie Pantani przyjeżdża 32., tracąc 6 minut i 46 sekund do Julio-Pereza Cuapio oraz nowego lidera

Offline sportacademy

  • Administrator
  • Sr. Member
  • *****
  • Wiadomości: 468
  • Karma: +7/-3
    • Zobacz profil
Odp: Marco Pantani Szkoda Że Ciebie Tu Nie Ma.
« Odpowiedź #12 dnia: Lipca 02, 2015, 11:41:56 pm »
Gilberto Simoniego. Pantani nie traci wiele pozycji, jest teraz 18., ale diametralnie zmienia się różnica pomiędzy nim a liderem wyścigu, która wynosi obecnie 8 minut i 4 sekundy. Jedyną, wątpliwą, satysfakcją jest fakt, że ubiegłoroczny zwycięzca i jego dawny lider, jeżdżący teraz w innej ekipie Stefano Garzelli, traci na tym etapie jeszcze więcej i również praktycznie wypada z gry.
Etap czternasty to dalszy ciąg gór, dwa znaczące podjazdy - bardzo ciężki Monte Bondone i ok. 15 kilometrów przed metą jeszcze bardziej stroma (fragmenty 15-18%), choć krótsza Santa Barbara. Wspinaczka pod Monte Bondone ma bardzo spokojny przebieg. Jednak na Santa Barbara znowu ustawia się pociąg Lampre. Pantani jedzie cały czas blisko czoła i nawet w pewnym momencie, w początkowej fazie podjazdu, atakuje - nie odjeżdża jednak daleko, to już niestety nie ta klasa, i drużyna lidera kasuje go. Pantani jedzie coraz ciężej. Simoni ma na podjeździe defekt, Frigo zachowuje się godnie, nie korzysta z okazji i czeka na rywala. 5 kilometrów przed premią, gdy grupa topnieje do 20 zawodników, działający na rzecz Simoniego Juan-Manuel Garate naciska mocniej na . Pantani nie wytrzymuje tempa i odpada. Etap kończy na 24. pozycji, 3 minuty i 17 sekund za zwycięzcą etapu, bardzo mocnym także poprzedniego dnia (1. na premii Fedaia), Carlosem Contrerasem. W klasyfikacji po czternastu etapach Pantani awansuje na 17. miejsce, tracąc 11 minut i 21 sekund do lidera, już Simoniego.
Piętnasty etap to 55,5-kilometrowa jazda indywidualna na czas na pagórkowatym terenie. Marco Pantani osiąga słaby wynik - 53. miejsce, strata aż 7 minut i 4 sekund do zwycięzcy etapu Dario Frigo. Frigo nie wkłada jednak maglia rosa, Simoni kończy niespodziewanie aż na 2. pozycji i tracąc ze swojej przewagi tylko 28 sekund, odpiera atak rodaka. Pantani mimo wszystko utrzymuje 17. pozycję, jego strata jednak wciąż rośnie, wynosi teraz 17 minut i 57 sekund.
Przed kolejnymi górami kilku kolarzy rozchorowuje się na zapalenie oskrzeli, niestety nie ustrzega się tego sam Marco Pantani. Ponadto przed etapem siedemnastym z wyścigu wykluczony zostaje partner Marco z drużyny Mercatone Uno, Ricardo Forconi, podejrzany o stosowanie EPO (deja vu). Na trasie tegoż siedemnastego etapu dwukrotnie pokonywany jest solidny, ale nie ekstremalny podjazd Passo di Ghimbegna. Za drugim przejazdem osłabiony Pantani pozostaje w grupetto, czego efektem jest 12 minut i 1 sekunda straty do zwycięzkiego tego dnia Pietro Caucchiolego. W klasyfikacji po siedemnastu etapach Pantani jest dopiero 24., 29 minut i 19 sekund za Simonim.
Etap osiemnasty, królewski, ma być kluczowym w całym wyścigu. Po dwóch mniej znaczących podjazdach do pokonania przewidziano wspaniałą Faunierę od najtrudniejszej strony (od Pradleves) z kulminacją 50 kilometrów przed metą, bardzo długi i stromy zjazd (na którym w 1999 r. wspaniale pojechał i o mało co nie wygrał wyścigu Paolo Savoldelli), wreszcie finałowy co najmniej solidny podjazd Sanctuario Santa Anna di Vinadio. Miał być, ale nie był. W nocy dochodzi do nalotu policji na pokoje hotelowe zajmowane przez kolarzy. Prowadzona rewizja ma na celu znalezienie nielegalnych środków dopingujących. W związku z tym, że przeszukanie przyniosło efekty, Hein Verbruggen postanowił o przełożeniu startu do etapu na godzinę 13.25 i jednocześnie jego skrócenie z 230 do ok. 130 kilometrów (zachowane byłyby zatem oba najcięższe podjazdy). Po spotkaniu przedstawicieli zawodników z Prezydentem UCI postanowiono jednak etap odwołać.
Pantani, będąc aktualnie 24. kolarzem klasyfikacji ogólnej, nie przystępuje do dziewiętnastego etapu, z dwóch powodów - z których osłabienie antybiotykami stanowi przyczynę mniej istotną. Otóż rewizja przeprowadzona w pokojach hotelowych doprowadziła do znalezienia środków dopingujących w lokalu nie tylko walczącego z Simonim o zwycięstwo w Giro d Italia Dario Frigo, ale i u Marco Pantaniego (strzykawki z resztkami insuliny).

Znowu rozpoczyna się żmudny proces podejrzanego o kolejne oszustwo sportowe Pantaniego. Badania DNA potwierdzają, że Marco korzystał wcześniej z tych strzykawek! Zostaje zdyskwalifikowany na 8 miesięcy, jednak odwołuje się i może w dalszym ciągu startować.
Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, dyrektoriat Tour de France nie dopuszcza Mercatone Uno do startu w rozgrywanym w dniach 7-29 lipca wyścigu. Pantani nie dość, że nie pokazał w czasie Giro d Italia rewelacyjnej formy, to w dodatku uwikłał się w kolejną aferę dopingową. A Jean-Marie Leblanc zawsze uchodził za purystę, co widać było choćby w selekcji ekip przed Wielką Pętlą 2004.
Pantani przyjmuje kolejne ciosy z właściwym sobie przejęciem, ponosi go i w życiu pozasportowym. 13 czerwca jedzie sobie samochodem 190 km/h po zwykłej drodze publicznej i otrzymuje bardzo wysoki mandat. Już samo to świadczy, jak nisko upada. W 1998 r. policjant w analogicznej sytuacji poprosiłby go pewnie o autograf i życzył szerokiej drogi, przypominając mimochodem o obowiązku rozważniejszej jazdy.
Pantani zatem, mimo wpadki ma możliwość kontynuowania startów. Uzupełnia program startowy o wyścigi mające zrekompensować brak zaproszenia do Tour de France. Przytłoczony jednak problemami pozasportowymi, do końca tego roku osiąga już tylko mierne wyniki.
Od 20 do 24 sierpnia, w ramach przygotowań do Dużej Vuelty, jedzie w Vuelta a Burgos. W klasyfikacji końcowej zajmuje 81. miejsce, tracąc aż 15 minut i 22 sekundy do reprezentanta gospodarzy, Juana-Miguela Mercado.

W okresie 8-30 września po raz drugi i ostatni w życiu Marco Pantani startuje w Vuelta a Espana. Start ten okazuje się kompletnym niewypałem.
Na pierwszym etapie, 12,3-kilometrowej jeździe indywidualnej na czas, zajmuje 148. miejsce na 189 startujących kolarzy, tracąc 1 minutę i 43 sekundy do Brytyjczyka Davida Millara.
Do etapów górskich podnosi się do 102. miejsca, mając 2 minuty i 9 sekund straty do liderującego wówczas wyścigowi Santiago Botero.
Góry rozpoczynają się na piątym etapie, od mocnego uderzenia - podjazdem Mirador del Fito, a na deser potężnym finałowym, najcięższym w Hiszpanii po Alto l Angliru, również asturyjskim podjazdem Lagos da Covadonga. Pantani w tych górach nie odradza się, zajmuje dopiero 76. miejsce, traci 9 minut i 4 sekundy do zwycięzcy etapu, a wcześniej Dookoła Burgos, Juana-Miguela Mercado. Po pięciu etapach Pantani zajmuje 82. miejsce, traci 10 minut i 1 sekundę do nowego lidera, Oscara Sevilli.
Ale to tylko preludium, później jest już tylko gorzej. Szósty etap to aż trzy podjazdy, ale mniej wymagające niż poprzedniego dnia - Collado de Hoz, Collado de Ozalba i Collado de Carmona. Pantani spisuje się beznadziejnie, kończy w grupetto na 132. miejscu, 16 minut i 48 sekund za niespodziewanym zwycięzcą tego etapu... Davidem Millarem. W klasyfikacji generalnej już bezpowrotnie opuszcza pierwszą setkę, na razie jest 114. z olbrzymią stratą 25 minut i 51 sekund do Sevilli.
Na siódmy etap wyznaczono pierwszą pełnowymiarową jazdę indywidualną na czas o długości 44,2 kilometra. Pantani zajmuje jedno z ostatnich miejsc - 162. na 184 zawodników przystępujących do tej próby, tracąc 8 minut i 42 sekundy do zwycięzcy Santiago Botero. W klasyfikacji po siedmiu etapach jest 119., 33 minuty i 27 sekund za powracającym na fotel lidera wyścigu tymże Botero.
W trakcie ósmego etapu kolarze mają do pokonania ponownie wysokie góry: Alto de Cerceda i jako finałowy podjazd Alto Cruz de la Demanda, 1900 m n.p.m. Marco osiąga wynik w granicach obecnych swoich możliwości - 120. miejsce, 11 minut i 25 sekund za zwycięzcą, starym znajomym zarówno z tras Tour de France jak i Giro d Italia, Jose-Marią Jimenezem. W klasyfikacji generalnej przodownictwo obejmuje Joseba Beloki, 116. obecnie Pantani traci do niego 43 minuty i 34 sekundy.
Dziewiąty etap, ledwie pagórkowaty, znów okazuje się dla Pirata zbyt trudny. Zajmuje na nim 11. miejsce, ale... od końca, 6 minut i 43 sekundy za Igorem Gonzalezem de Galdeano. W klasyfikacji ogólnej spada na 123. miejsce, będąc o 50 minut i 17 sekund wolniejszy od Joseby Belokiego.
Kolejnym bardzo ciężkim jest dziesiąty etap, z podjazdami: Alto de Calders, Alto de la Creueta 1920 m n.p.m., finisz La Molina. Pantani znowu kończy na początku drugiej setki, na 110. miejscu, 20 minut i 45 sekund za Santiago Blanco, co pozwala mu na niewielki awans w ogólnej klasyfikacji na 117. pozycję spośród 170 jeszcze startujących kolarzy. Za to strata do lidera (wciąż Belokiego) po raz pierwszy w jego karierze w jakimkolwiek wyścigu łamie magiczną barierę 1 godziny, przekraczając ją o 6 minut i 39 sekund.
Tego już było dla ambitnego Pantaniego zbyt wiele. Królewski jedenasty etap z podjazdami Alto d Eyne 1610 m n.p.m., Font Romeu 1780 m n.p.m., Col de Puymorens 1920 m n.p.m., Port d Envalira 2410 m n.p.m., Coll d Ordino 1980 m n.p.m. i finisz Estacio de Pal 1900 m n.p.m. zapowiada się wręcz pasjonująco! Pada on zdecydowanie łupem poważnego rywala Pantaniego w rankingach górali, Jose-Marii Jimeneza, ale gdzie jest nasz bohater? Marco Pantani w wyniku potężnego tempa narzuconego przez ekipę ONCE zostaje już na pierwszym podjeździe i wkrótce wsiada do wozu technicznego Mercatone Uno, wycofując się z wyścigu, podobnie jak aż jedenastu innych kolarzy, z Paolo Savoldellim na czele. Na dachu Vuelty (Envalira) potężny kryzys dopada zresztą samego lidera wyścigu Belokiego, który wprawdzie dojeżdża do mety (ze stratą 19 minut i 55 sekund do Jimeneza), ale wycofuje się z wyścigu nazajutrz. Ale Beloki miał przynajmniej kłopoty żołądkowe, Pantaniemu poza kłopotami osobistymi nic nie dolegało. To cień dawnej klasy.

Po tej kompromitacji Marco Pantani daje sobie spokój ze startami w bardzo pechowym dla niego roku 2001. Ale jesienią pojawia się też dobra dla niego wiadomość. 24 października sąd apelacyjny w Bolonii uniewinnia go, po skazaniu w grudniu poprzedniego roku na trzy miesiące więzienia w zawieszeniu za oszustwo sportowe, jakiego miał się dopuścić w 1995 roku (feralny Mediolan - Turyn). Sąd apelacyjny, inaczej niż trybunał w Friuli orzeka, że wysoki poziom hematokrytu nie może być dowodem na stosowanie dopingu. Poza tym w toku sprawy sąd zauważa, że nawet jeżeli zawodnik stosował EPO (czemu Marco konsekwentnie zaprzecza), to według prawa włoskiego w 1995 roku czyn ten nie był nielegalny, gdyż odpowiednie przepisy weszły w życie dopiero w 2000 roku. Osobliwe, że sąd pierwszej instancji nie doszedł do podobnej konkluzji... Po wyroku Marco Pantani stwierdza, że od początku uważał, iż cały proces nie powinien był się ogóle odbyć. Jest zadowolony z werdyktu, ale czuje małą gorycz związaną z faktem, że doszło do całej sprawy, którą niektórzy ludzie wykorzystywali przeciwko niemu przez cały rok.

Borykający się wciąż z problemami sądowymi Marco Pantani rok startowy 2002 rozpoczyna wyścigiem Ruta del Sol, rozgrywanym w dniach 17-21 lutego. Zajmuje w nim w klasyfikacji końcowej dopiero 102. miejsce. Kresu beznadziei nie widać także 3 marca w Clasica del Almeria, którego nie kończy wcale.
Trochę lepiej wypada 6-10 marca w Vuelta a Murcia, które jednak ongiś nawet wygrywał - tym razem jest to tylko 57. miejsce, 12 minut i 49 sekund za Victorem-Hugo Peną.
23 marca znów jedzie w nie odpowiadającym mu nawet w czasach świetności Mediolan - San Remo, zajmując 76. miejsce, 3 minuty i 38 sekund za triumfującym Mario Cipollinim.
Najlepszy wynik we wczesnej fazie przygotowań odnotowuje w niezbyt jednak mocno obsadzonej etapówce Settimana Ciclista Internazionale Coppi-Bartali w dniach 26-30 marca, który to wyścig kończy na 10. pozycji. Dzień później startuje do 3-etapowego, o wiele wyżej notowanego Criterium International i tu jest już gorzej - 65. lokata, 1 minuta i 41 sekund straty do Alberto Martineza (1 zaledwie sekundy zabrakło wtedy do wygrania tego wyścigu Lance Armstrongowi). A 2 kwietnia Marco zamyka cykl startów dzień w dzień wyścigiem Paris-Camembert, którego jednak nie udaje mu się ukończyć.
W porównaniu z poprzednimi latami Pantani startuje wiosną bardzo często, nie odnosi jednak żadnych sukcesów. Ma to związek z toczącym się wciąż równolegle kolejnym procesem sądowym, ale nie tylko. Chodzą słuchy, że Marco w przerwach między poszczególnymi startami coraz częściej ucieka w nierealny świat narkotyków.
13 kwietnia włoska policja przesłuchuje go w sprawie nielegalnych substancji znalezionych w jego pokoju hotelowym podczas Giro d Italia 2001. Pantani spędza na komisariacie godzinę i jest pytany o znalezioną u niego insulinę, używaną przez sportowców dla zwiększenia przyrostu mięśni i wytrzymałości. W trakcie przesłuchania Pantani mówi, cyt.: Znaleziona przez policjantów strzykawka z insuliną nie należała do mnie. Nie rozumiem, czemu oni uważali, że zatrzymałem się w pokoju, w którym strzykawka została znaleziona. Dla zapewnienia prywatności mój zespół nigdy dokładnie nie informuje w którym pokoju leży dany zawodnik. Jestem spokojny i przygotowuję się do Giro d Italia. Jeżeli nie spadnę z roweru, na pewno stanę tam na starcie.
A jeszcze dodatkowo 15 kwietnia Marco staje, tym razem przed Włoską Komisją Antydopingową, która już w zeszłym tygodniu poleciła Włoskiej Federacji Kolarskiej zawieszenie kolarzy zamieszanych w afery dopingowe.
Wbrew przeciwnościom losu 17 kwietnia Pantani jedzie w klasyku Fleche Wallonne, zajmując 81. miejsce i tracąc aż 5 minut i 37 sekund do Belga Mario Aertsa. A cztery dni później podejmuje się jeszcze cięższego zadania, nie udaje mu się jednak ukończyć słynnego Liege-Bastogne-Liege. Ponadto 24 kwietnia jedzie w Trofeo Luis Puig, kończąc na bardzo słabym 106. miejscu.
Oznak poprawy nie przynosi niestety bardzo miarodajne Giro del Trentino rozgrywane w dniach 24-27 kwietnia. Ten kiedyś jeden z ulubionych swoich wyścigów kończy na zaledwie 87. pozycji, tracąc aż 39 minut i 52 sekundy do triumfującego Francesco Casagrande. Kiedyś z nim wygrywał...
2 maja dotyka go kolejny bolesny cios. Jean-Marie Leblanc na konferencji prasowej ogłasza ostateczną listę wszystkich ekip, które wystąpią w lipcowym Tour de France. Okazuje się, że przy rozdziale dzikich kart znów brakuje miejsca i dla drużyny Marco Pantaniego, i Mario Cipolliniego. Szczególnego pecha ma ten ostatni. Przed rokiem nie zaproszono do startu jego ówczesnej grupy Saeco, teraz zaś obecnej Acqua & Sapone, tymczasem Saeco, jako jedyna ekipa zagraniczna, otrzymuje tzw. dziką kartę. Pozostałe dzikie karty przyznano teamom francuskim: Ag2R-Prevoyance, Bonjour, Credit Agricole i La Francaise des Jeux. Inaczej niż przed rokiem (po sławetnej awanturze) zasady kwalifikacji są proste i wcześniej ogłoszone - w Tour de France jedzie 16 zespołów najwyżej sklasyfikowanych w światowym rankingu Międzynarodowej Unii Kolarskiej. Nie ma wśród nich, niestety, Marcatone Uno, ale nie ma też Team Coast, w którego barwach występuje Szwajcar Alex Zuelle, który zajął w Wielkiej Pętli drugie miejsce w latach 1995 i 1999. Decyzja o zaproszeniu pięciu ostatnich zespołów do startu w Tour de France nie wywołuje tym razem wielkich kontrowersji, inaczej niż przed rokiem. Ze zrozumieniem przyjęto wybór czterech grup francuskich: Credit Agricole, Bonjour, Ag2r, Francaise des Jeux oraz włoskiej Saeco-Longoni Sport, w której składzie znajduje się zwycięzca ostatniego Giro d Italia, Gilberto Simoni. Leblanc nie zamyka tym razem jeszcze całkowicie drogi do startu grupie Mercatone Uno i Marco Pantaniemu. Powiada: jeżeli zwycięży on w Giro, rozważymy możliwość zaproszenia 22 drużyny.
Tylko jak to uczynić, kiedy w kilku miastach, i policja, i prokurator, i sąd interesują się jego skromną(?) osobą. A i różnego szczebla stowarzyszenia oraz związki sportowe różnego szczebla nie dają mu spokoju. Nie dalej jak zaledwie jeden dzień po ogłoszeniu decyzji dyrektoriatu Tour de France, Komisja Antydopingowa Włoskiego Komitetu Olimpijskiego zaleca Włoskiej Federacji Kolarskiej aż 4-letnią dyskwalifikację Marco Pantaniego za przypuszczalne stosowanie niedozwolonych środków dopingujących (sprawa strzykawki z insuliną).
Przytłoczony ostatnimi wiadomościami Marco Pantani startuje w rozgrywanym w okresie 11 maja - 2 czerwca Giro d Italia. Jest wciąż formalnym liderem zespołu, zresztą w latach 2000-2001 nie wypadał bardzo źle. Ale nigdy jego sytuacja pozasportowa nie była tak napięta.
Zaczyna fatalnie, od 163. miejsca w 6,5-kilometrowym prologu, ze stratą 46 sekund do Juana-Carlosa Domingueza.
Na pierwszym etapie 1500 metrów przed metą dochodzi do potężnej kraksy. Michele Bartoli ląduje w szpitalu, leżą też Pantani, Casagrande, Frigo, Hamilton, Tonkow. Pech omija spośród faworytów jedynie Simoniego i Garzellego. W wyniku tego zdarzenia Marco i inni pechowcy spośród tych, którzy pozbierali się najszybciej, tracą po 32 sekundy do zwycięzcy etapu Mario Cipolliniego. W klasyfikacji po prologu i pierwszym etapie Marco jest 120., 1 minutę i 21 sekund za Super-Mario.
Drugi etap z finiszem pod bardzo niewielką górę wygrywa Stefano Garzelli i zostaje liderem (po tym odcinku podda się jednak tak feralnym dla niego badaniom antydopingowym). Pantani traci do Garzellego na tym etapie 33 sekundy, a 1 minutę i 44 sekundy w klasyfikacji ogólnej (spory awans, na 60. miejsce).
Wiadomość o znalezieniu w organizmie Garzellego probenecidu - środka służącego do wypłukiwania substancji niedozwolonych - wybucha nazajutrz z wielką siłą. W powszechnej opinii lekarzy śladowe stężenie tej używki, jakie wykryto w organizmie Stefano, nie mogłoby w żaden sposób pomóc mu w ukryciu ewentualnie stosowanego dopingu! Lider chce się wycofać natychmiast, jeszcze przed ogłoszeniem wyniku badania próbki `B', jednak kierownictwo zespołu nakazuje mu jechać dalej.
Pierwszym górskim etapem jest odcinek piąty, z przednią końcówką - króciutkim, ale dochodzącym do 20% nachylenia Colletto del Moro, i finałowym bardzo długim podjazdem Limone Piemonte (Colle di Tenda). Pantani jest jednak zbyt słaby, by jechać z najlepszymi, co sam przyznaje po etapie. Zostaje wraz z aż trzema pomocnikami na 3-kilometrowym zaledwie Colletto del Moro, by na przełęczy mieć już 2 minuty i 8 sekund straty do najlepszych. Kiedy aż 50-osobowa czołówka zaczyna drugą, bardziej stromą część finałowego podjazdu, czyli ok. 10 kilometrów przed metą, ma 3 minuty straty do niej, ale odtąd różnica zaczyna gwałtownie rosnąć, by na mecie osiągnąć 7 minut i 2 sekundy do zwycięzcy już drugiego etapu w tej edycji, mimo to niepocieszonego przez zagrożenie dyskwalifikacją, lidera wyścigu Stefano Garzellego - co daje Pantaniemu dopiero 76. miejsce, a po pięciu etapach 64., 8 minut i 58 sekund za młodszym rodakiem.
Szósty etap Pantani kończy w peletonie, ale po tym odcinku mówi się przede wszystkim o dwóch innych sprawach: objęciu prowadzenia w wyścigu przez rutynowanego Jensa Heppnera, który bierze udział w udanej ucieczce, a także ogłoszeniu w końcu dyskwalifikacji za stosowanie dopingu poprzedniego lidera (a po zakończeniu tego etapu wciąż wicelidera), jednego z faworytów, zwycięzcę z 2000 r., Stefano Garzellego.
Przed górami, na płaskich etapach Marco Pantani poprawia swoją słabiutką wciąż pozycję i po dziesięciu odcinkach jest 48., ze stratą 12 minut i 31 sekund do doświadczonego Niemca.
Po dziesiątym etapie przekazywana jest kolejna ważna wiadomość: w wyniku kontroli po tym etapie ponownie w organizmie samego

Offline sportacademy

  • Administrator
  • Sr. Member
  • *****
  • Wiadomości: 468
  • Karma: +7/-3
    • Zobacz profil
Odp: Marco Pantani Szkoda Że Ciebie Tu Nie Ma.
« Odpowiedź #13 dnia: Lipca 02, 2015, 11:42:43 pm »
Gilberto Simoniego stwierdzono obecność kokainy. Piszę: ponownie, gdyż takie same wyniki dał test antydopingowy u tego samego zawodnika przeprowadzony 24 kwietnia podczas wyścigu Giro del Trentino. Po tym incydencie Międzynarodowa Unia Kolarska warunkowo dopuściła Simoniego do startu w Giro d Italia, argumentując, że wykryta wówczas kokaina nie ma wpływu na obecną dyspozycję Włocha. Także po tym badaniu kierownictwo Saeco decyduje, że lider drużyny będzie kontynuował jazdę do czasu ogłoszenia wyników badań tzw. próbki B. Simoni zatem jedzie dalej, wiadomość odbija się jednak bardzo głośnym echem w peletonie.
Etap czternasty to dalszy ciąg gór, dwa znaczące podjazdy - bardzo ciężki Monte Bondone i ok. 15 kilometrów przed metą jeszcze bardziej stroma (fragmenty 15-18%), choć krótsza Santa Barbara. Wspinaczka pod Monte Bondone ma bardzo spokojny przebieg. Jednak na Santa Barbara znowu ustawia się pociąg Lampre. Pantani jedzie cały czas blisko czoła i nawet w pewnym momencie, w początkowej fazie podjazdu, atakuje - nie odjeżdża jednak daleko, to już niestety nie ta klasa, i drużyna lidera kasuje go. Pantani jedzie coraz ciężej. Simoni ma na podjeździe defekt, Frigo zachowuje się godnie, nie korzysta z okazji i czeka na rywala. 5 kilometrów przed premią, gdy grupa topnieje do 20 zawodników, działający na rzecz Simoniego Juan-Manuel Garate naciska mocniej na . Pantani nie wytrzymuje tempa i odpada. Etap kończy na 24. pozycji, 3 minuty i 17 sekund za zwycięzcą etapu, bardzo mocnym także poprzedniego dnia (1. na premii Fedaia), Carlosem Contrerasem. W klasyfikacji po czternastu etapach Pantani awansuje na 17. miejsce, tracąc 11 minut i 21 sekund do lidera, już Simoniego.
Piętnasty etap to 55,5-kilometrowa jazda indywidualna na czas na pagórkowatym terenie. Marco Pantani osiąga słaby wynik - 53. miejsce, strata aż 7 minut i 4 sekund do zwycięzcy etapu Dario Frigo. Frigo nie wkłada jednak maglia rosa, Simoni kończy niespodziewanie aż na 2. pozycji i tracąc ze swojej przewagi tylko 28 sekund, odpiera atak rodaka. Pantani mimo wszystko utrzymuje 17. pozycję, jego strata jednak wciąż rośnie, wynosi teraz 17 minut i 57 sekund.
Przed kolejnymi górami kilku kolarzy rozchorowuje się na zapalenie oskrzeli, niestety nie ustrzega się tego sam Marco Pantani. Ponadto przed etapem siedemnastym z wyścigu wykluczony zostaje partner Marco z drużyny Mercatone Uno, Ricardo Forconi, podejrzany o stosowanie EPO (deja vu). Na trasie tegoż siedemnastego etapu dwukrotnie pokonywany jest solidny, ale nie ekstremalny podjazd Passo di Ghimbegna. Za drugim przejazdem osłabiony Pantani pozostaje w grupetto, czego efektem jest 12 minut i 1 sekunda straty do zwycięzkiego tego dnia Pietro Caucchiolego. W klasyfikacji po siedemnastu etapach Pantani jest dopiero 24., 29 minut i 19 sekund za Simonim.
Etap osiemnasty, królewski, ma być kluczowym w całym wyścigu. Po dwóch mniej znaczących podjazdach do pokonania przewidziano wspaniałą Faunierę od najtrudniejszej strony (od Pradleves) z kulminacją 50 kilometrów przed metą, bardzo długi i stromy zjazd (na którym w 1999 r. wspaniale pojechał i o mało co nie wygrał wyścigu Paolo Savoldelli), wreszcie finałowy co najmniej solidny podjazd Sanctuario Santa Anna di Vinadio. Miał być, ale nie był. W nocy dochodzi do nalotu policji na pokoje hotelowe zajmowane przez kolarzy. Prowadzona rewizja ma na celu znalezienie nielegalnych środków dopingujących. W związku z tym, że przeszukanie przyniosło efekty, Hein Verbruggen postanowił o przełożeniu startu do etapu na godzinę 13.25 i jednocześnie jego skrócenie z 230 do ok. 130 kilometrów (zachowane byłyby zatem oba najcięższe podjazdy). Po spotkaniu przedstawicieli zawodników z Prezydentem UCI postanowiono jednak etap odwołać.
Pantani, będąc aktualnie 24. kolarzem klasyfikacji ogólnej, nie przystępuje do dziewiętnastego etapu, z dwóch powodów - z których osłabienie antybiotykami stanowi przyczynę mniej istotną. Otóż rewizja przeprowadzona w pokojach hotelowych doprowadziła do znalezienia środków dopingujących w lokalu nie tylko walczącego z Simonim o zwycięstwo w Giro d Italia Dario Frigo, ale i u Marco Pantaniego (strzykawki z resztkami insuliny).

Znowu rozpoczyna się żmudny proces podejrzanego o kolejne oszustwo sportowe Pantaniego. Badania DNA potwierdzają, że Marco korzystał wcześniej z tych strzykawek! Zostaje zdyskwalifikowany na 8 miesięcy, jednak odwołuje się i może w dalszym ciągu startować.
Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, dyrektoriat Tour de France nie dopuszcza Mercatone Uno do startu w rozgrywanym w dniach 7-29 lipca wyścigu. Pantani nie dość, że nie pokazał w czasie Giro d Italia rewelacyjnej formy, to w dodatku uwikłał się w kolejną aferę dopingową. A Jean-Marie Leblanc zawsze uchodził za purystę, co widać było choćby w selekcji ekip przed Wielką Pętlą 2004.
Pantani przyjmuje kolejne ciosy z właściwym sobie przejęciem, ponosi go i w życiu pozasportowym. 13 czerwca jedzie sobie samochodem 190 km/h po zwykłej drodze publicznej i otrzymuje bardzo wysoki mandat. Już samo to świadczy, jak nisko upada. W 1998 r. policjant w analogicznej sytuacji poprosiłby go pewnie o autograf i życzył szerokiej drogi, przypominając mimochodem o obowiązku rozważniejszej jazdy.
Pantani zatem, mimo wpadki ma możliwość kontynuowania startów. Uzupełnia program startowy o wyścigi mające zrekompensować brak zaproszenia do Tour de France. Przytłoczony jednak problemami pozasportowymi, do końca tego roku osiąga już tylko mierne wyniki.
Od 20 do 24 sierpnia, w ramach przygotowań do Dużej Vuelty, jedzie w Vuelta a Burgos. W klasyfikacji końcowej zajmuje 81. miejsce, tracąc aż 15 minut i 22 sekundy do reprezentanta gospodarzy, Juana-Miguela Mercado.

W okresie 8-30 września po raz drugi i ostatni w życiu Marco Pantani startuje w Vuelta a Espana. Start ten okazuje się kompletnym niewypałem.
Na pierwszym etapie, 12,3-kilometrowej jeździe indywidualnej na czas, zajmuje 148. miejsce na 189 startujących kolarzy, tracąc 1 minutę i 43 sekundy do Brytyjczyka Davida Millara.
Do etapów górskich podnosi się do 102. miejsca, mając 2 minuty i 9 sekund straty do liderującego wówczas wyścigowi Santiago Botero.
Góry rozpoczynają się na piątym etapie, od mocnego uderzenia - podjazdem Mirador del Fito, a na deser potężnym finałowym, najcięższym w Hiszpanii po Alto l Angliru, również asturyjskim podjazdem Lagos da Covadonga. Pantani w tych górach nie odradza się, zajmuje dopiero 76. miejsce, traci 9 minut i 4 sekundy do zwycięzcy etapu, a wcześniej Dookoła Burgos, Juana-Miguela Mercado. Po pięciu etapach Pantani zajmuje 82. miejsce, traci 10 minut i 1 sekundę do nowego lidera, Oscara Sevilli.
Ale to tylko preludium, później jest już tylko gorzej. Szósty etap to aż trzy podjazdy, ale mniej wymagające niż poprzedniego dnia - Collado de Hoz, Collado de Ozalba i Collado de Carmona. Pantani spisuje się beznadziejnie, kończy w grupetto na 132. miejscu, 16 minut i 48 sekund za niespodziewanym zwycięzcą tego etapu... Davidem Millarem. W klasyfikacji generalnej już bezpowrotnie opuszcza pierwszą setkę, na razie jest 114. z olbrzymią stratą 25 minut i 51 sekund do Sevilli.
Na siódmy etap wyznaczono pierwszą pełnowymiarową jazdę indywidualną na czas o długości 44,2 kilometra. Pantani zajmuje jedno z ostatnich miejsc - 162. na 184 zawodników przystępujących do tej próby, tracąc 8 minut i 42 sekundy do zwycięzcy Santiago Botero. W klasyfikacji po siedmiu etapach jest 119., 33 minuty i 27 sekund za powracającym na fotel lidera wyścigu tymże Botero.
W trakcie ósmego etapu kolarze mają do pokonania ponownie wysokie góry: Alto de Cerceda i jako finałowy podjazd Alto Cruz de la Demanda, 1900 m n.p.m. Marco osiąga wynik w granicach obecnych swoich możliwości - 120. miejsce, 11 minut i 25 sekund za zwycięzcą, starym znajomym zarówno z tras Tour de France jak i Giro d Italia, Jose-Marią Jimenezem. W klasyfikacji generalnej przodownictwo obejmuje Joseba Beloki, 116. obecnie Pantani traci do niego 43 minuty i 34 sekundy.
Dziewiąty etap, ledwie pagórkowaty, znów okazuje się dla Pirata zbyt trudny. Zajmuje na nim 11. miejsce, ale... od końca, 6 minut i 43 sekundy za Igorem Gonzalezem de Galdeano. W klasyfikacji ogólnej spada na 123. miejsce, będąc o 50 minut i 17 sekund wolniejszy od Joseby Belokiego.
Kolejnym bardzo ciężkim jest dziesiąty etap, z podjazdami: Alto de Calders, Alto de la Creueta 1920 m n.p.m., finisz La Molina. Pantani znowu kończy na początku drugiej setki, na 110. miejscu, 20 minut i 45 sekund za Santiago Blanco, co pozwala mu na niewielki awans w ogólnej klasyfikacji na 117. pozycję spośród 170 jeszcze startujących kolarzy. Za to strata do lidera (wciąż Belokiego) po raz pierwszy w jego karierze w jakimkolwiek wyścigu łamie magiczną barierę 1 godziny, przekraczając ją o 6 minut i 39 sekund.
Tego już było dla ambitnego Pantaniego zbyt wiele. Królewski jedenasty etap z podjazdami Alto d Eyne 1610 m n.p.m., Font Romeu 1780 m n.p.m., Col de Puymorens 1920 m n.p.m., Port d Envalira 2410 m n.p.m., Coll d Ordino 1980 m n.p.m. i finisz Estacio de Pal 1900 m n.p.m. zapowiada się wręcz pasjonująco! Pada on zdecydowanie łupem poważnego rywala Pantaniego w rankingach górali, Jose-Marii Jimeneza, ale gdzie jest nasz bohater? Marco Pantani w wyniku potężnego tempa narzuconego przez ekipę ONCE zostaje już na pierwszym podjeździe i wkrótce wsiada do wozu technicznego Mercatone Uno, wycofując się z wyścigu, podobnie jak aż jedenastu innych kolarzy, z Paolo Savoldellim na czele. Na dachu Vuelty (Envalira) potężny kryzys dopada zresztą samego lidera wyścigu Belokiego, który wprawdzie dojeżdża do mety (ze stratą 19 minut i 55 sekund do Jimeneza), ale wycofuje się z wyścigu nazajutrz. Ale Beloki miał przynajmniej kłopoty żołądkowe, Pantaniemu poza kłopotami osobistymi nic nie dolegało. To cień dawnej klasy.

Po tej kompromitacji Marco Pantani daje sobie spokój ze startami w bardzo pechowym dla niego roku 2001. Ale jesienią pojawia się też dobra dla niego wiadomość. 24 października sąd apelacyjny w Bolonii uniewinnia go, po skazaniu w grudniu poprzedniego roku na trzy miesiące więzienia w zawieszeniu za oszustwo sportowe, jakiego miał się dopuścić w 1995 roku (feralny Mediolan - Turyn). Sąd apelacyjny, inaczej niż trybunał w Friuli orzeka, że wysoki poziom hematokrytu nie może być dowodem na stosowanie dopingu. Poza tym w toku sprawy sąd zauważa, że nawet jeżeli zawodnik stosował EPO (czemu Marco konsekwentnie zaprzecza), to według prawa włoskiego w 1995 roku czyn ten nie był nielegalny, gdyż odpowiednie przepisy weszły w życie dopiero w 2000 roku. Osobliwe, że sąd pierwszej instancji nie doszedł do podobnej konkluzji... Po wyroku Marco Pantani stwierdza, że od początku uważał, iż cały proces nie powinien był się ogóle odbyć. Jest zadowolony z werdyktu, ale czuje małą gorycz związaną z faktem, że doszło do całej sprawy, którą niektórzy ludzie wykorzystywali przeciwko niemu przez cały rok.

Borykający się wciąż z problemami sądowymi Marco Pantani rok startowy 2002 rozpoczyna wyścigiem Ruta del Sol, rozgrywanym w dniach 17-21 lutego. Zajmuje w nim w klasyfikacji końcowej dopiero 102. miejsce. Kresu beznadziei nie widać także 3 marca w Clasica del Almeria, którego nie kończy wcale.
Trochę lepiej wypada 6-10 marca w Vuelta a Murcia, które jednak ongiś nawet wygrywał - tym razem jest to tylko 57. miejsce, 12 minut i 49 sekund za Victorem-Hugo Peną.
23 marca znów jedzie w nie odpowiadającym mu nawet w czasach świetności Mediolan - San Remo, zajmując 76. miejsce, 3 minuty i 38 sekund za triumfującym Mario Cipollinim.
Najlepszy wynik we wczesnej fazie przygotowań odnotowuje w niezbyt jednak mocno obsadzonej etapówce Settimana Ciclista Internazionale Coppi-Bartali w dniach 26-30 marca, który to wyścig kończy na 10. pozycji. Dzień później startuje do 3-etapowego, o wiele wyżej notowanego Criterium International i tu jest już gorzej - 65. lokata, 1 minuta i 41 sekund straty do Alberto Martineza (1 zaledwie sekundy zabrakło wtedy do wygrania tego wyścigu Lance Armstrongowi). A 2 kwietnia Marco zamyka cykl startów dzień w dzień wyścigiem Paris-Camembert, którego jednak nie udaje mu się ukończyć.
W porównaniu z poprzednimi latami Pantani startuje wiosną bardzo często, nie odnosi jednak żadnych sukcesów. Ma to związek z toczącym się wciąż równolegle kolejnym procesem sądowym, ale nie tylko. Chodzą słuchy, że Marco w przerwach między poszczególnymi startami coraz częściej ucieka w nierealny świat narkotyków.
13 kwietnia włoska policja przesłuchuje go w sprawie nielegalnych substancji znalezionych w jego pokoju hotelowym podczas Giro d Italia 2001. Pantani spędza na komisariacie godzinę i jest pytany o znalezioną u niego insulinę, używaną przez sportowców dla zwiększenia przyrostu mięśni i wytrzymałości. W trakcie przesłuchania Pantani mówi, cyt.: Znaleziona przez policjantów strzykawka z insuliną nie należała do mnie. Nie rozumiem, czemu oni uważali, że zatrzymałem się w pokoju, w którym strzykawka została znaleziona. Dla zapewnienia prywatności mój zespół nigdy dokładnie nie informuje w którym pokoju leży dany zawodnik. Jestem spokojny i przygotowuję się do Giro d Italia. Jeżeli nie spadnę z roweru, na pewno stanę tam na starcie.
A jeszcze dodatkowo 15 kwietnia Marco staje, tym razem przed Włoską Komisją Antydopingową, która już w zeszłym tygodniu poleciła Włoskiej Federacji Kolarskiej zawieszenie kolarzy zamieszanych w afery dopingowe.
Wbrew przeciwnościom losu 17 kwietnia Pantani jedzie w klasyku Fleche Wallonne, zajmując 81. miejsce i tracąc aż 5 minut i 37 sekund do Belga Mario Aertsa. A cztery dni później podejmuje się jeszcze cięższego zadania, nie udaje mu się jednak ukończyć słynnego Liege-Bastogne-Liege. Ponadto 24 kwietnia jedzie w Trofeo Luis Puig, kończąc na bardzo słabym 106. miejscu.
Oznak poprawy nie przynosi niestety bardzo miarodajne Giro del Trentino rozgrywane w dniach 24-27 kwietnia. Ten kiedyś jeden z ulubionych swoich wyścigów kończy na zaledwie 87. pozycji, tracąc aż 39 minut i 52 sekundy do triumfującego Francesco Casagrande. Kiedyś z nim wygrywał...
2 maja dotyka go kolejny bolesny cios. Jean-Marie Leblanc na konferencji prasowej ogłasza ostateczną listę wszystkich ekip, które wystąpią w lipcowym Tour de France. Okazuje się, że przy rozdziale dzikich kart znów brakuje miejsca i dla drużyny Marco Pantaniego, i Mario Cipolliniego. Szczególnego pecha ma ten ostatni. Przed rokiem nie zaproszono do startu jego ówczesnej grupy Saeco, teraz zaś obecnej Acqua & Sapone, tymczasem Saeco, jako jedyna ekipa zagraniczna, otrzymuje tzw. dziką kartę. Pozostałe dzikie karty przyznano teamom francuskim: Ag2R-Prevoyance, Bonjour, Credit Agricole i La Francaise des Jeux. Inaczej niż przed rokiem (po sławetnej awanturze) zasady kwalifikacji są proste i wcześniej ogłoszone - w Tour de France jedzie 16 zespołów najwyżej sklasyfikowanych w światowym rankingu Międzynarodowej Unii Kolarskiej. Nie ma wśród nich, niestety, Marcatone Uno, ale nie ma też Team Coast, w którego barwach występuje Szwajcar Alex Zuelle, który zajął w Wielkiej Pętli drugie miejsce w latach 1995 i 1999. Decyzja o zaproszeniu pięciu ostatnich zespołów do startu w Tour de France nie wywołuje tym razem wielkich kontrowersji, inaczej niż przed rokiem. Ze zrozumieniem przyjęto wybór czterech grup francuskich: Credit Agricole, Bonjour, Ag2r, Francaise des Jeux oraz włoskiej Saeco-Longoni Sport, w której składzie znajduje się zwycięzca ostatniego Giro d Italia, Gilberto Simoni. Leblanc nie zamyka tym razem jeszcze całkowicie drogi do startu grupie Mercatone Uno i Marco Pantaniemu. Powiada: jeżeli zwycięży on w Giro, rozważymy możliwość zaproszenia 22 drużyny.
Tylko jak to uczynić, kiedy w kilku miastach, i policja, i prokurator, i sąd interesują się jego skromną(?) osobą. A i różnego szczebla stowarzyszenia oraz związki sportowe różnego szczebla nie dają mu spokoju. Nie dalej jak zaledwie jeden dzień po ogłoszeniu decyzji dyrektoriatu Tour de France, Komisja Antydopingowa Włoskiego Komitetu Olimpijskiego zaleca Włoskiej Federacji Kolarskiej aż 4-letnią dyskwalifikację Marco Pantaniego za przypuszczalne stosowanie niedozwolonych środków dopingujących (sprawa strzykawki z insuliną).
Przytłoczony ostatnimi wiadomościami Marco Pantani startuje w rozgrywanym w okresie 11 maja - 2 czerwca Giro d Italia. Jest wciąż formalnym liderem zespołu, zresztą w latach 2000-2001 nie wypadał bardzo źle. Ale nigdy jego sytuacja pozasportowa nie była tak napięta.
Zaczyna fatalnie, od 163. miejsca w 6,5-kilometrowym prologu, ze stratą 46 sekund do Juana-Carlosa Domingueza.
Na pierwszym etapie 1500 metrów przed metą dochodzi do potężnej kraksy. Michele Bartoli ląduje w szpitalu, leżą też Pantani, Casagrande, Frigo, Hamilton, Tonkow. Pech omija spośród faworytów jedynie Simoniego i Garzellego. W wyniku tego zdarzenia Marco i inni pechowcy spośród tych, którzy pozbierali się najszybciej, tracą po 32 sekundy do zwycięzcy etapu Mario Cipolliniego. W klasyfikacji po prologu i pierwszym etapie Marco jest 120., 1 minutę i 21 sekund za Super-Mario.
Drugi etap z finiszem pod bardzo niewielką górę wygrywa Stefano Garzelli i zostaje liderem (po tym odcinku podda się jednak tak feralnym dla niego badaniom antydopingowym). Pantani traci do Garzellego na tym etapie 33 sekundy, a 1 minutę i 44 sekundy w klasyfikacji ogólnej (spory awans, na 60. miejsce).
Wiadomość o znalezieniu w organizmie Garzellego probenecidu - środka służącego do wypłukiwania substancji niedozwolonych - wybucha nazajutrz z wielką siłą. W powszechnej opinii lekarzy śladowe stężenie tej używki, jakie wykryto w organizmie Stefano, nie mogłoby w żaden sposób pomóc mu w ukryciu ewentualnie stosowanego dopingu! Lider chce się wycofać natychmiast, jeszcze przed ogłoszeniem wyniku badania próbki `B', jednak kierownictwo zespołu nakazuje mu jechać dalej.
Pierwszym górskim etapem jest odcinek piąty, z przednią końcówką - króciutkim, ale dochodzącym do 20% nachylenia Colletto del Moro, i finałowym bardzo długim podjazdem Limone Piemonte (Colle di Tenda). Pantani jest jednak zbyt słaby, by jechać z najlepszymi, co sam przyznaje po etapie. Zostaje wraz z aż trzema pomocnikami na 3-kilometrowym zaledwie Colletto del Moro, by na przełęczy mieć już 2 minuty i 8 sekund straty do najlepszych. Kiedy aż 50-osobowa czołówka zaczyna drugą, bardziej stromą część finałowego podjazdu, czyli ok. 10 kilometrów przed metą, ma 3 minuty straty do niej, ale odtąd różnica zaczyna gwałtownie rosnąć, by na mecie osiągnąć 7 minut i 2 sekundy do zwycięzcy już drugiego etapu w tej edycji, mimo to niepocieszonego przez zagrożenie dyskwalifikacją, lidera wyścigu Stefano Garzellego - co daje Pantaniemu dopiero 76. miejsce, a po pięciu etapach 64., 8 minut i 58 sekund za młodszym rodakiem.
Szósty etap Pantani kończy w peletonie, ale po tym odcinku mówi się przede wszystkim o dwóch innych sprawach: objęciu prowadzenia w wyścigu przez rutynowanego Jensa Heppnera, który bierze udział w udanej ucieczce, a także ogłoszeniu w końcu dyskwalifikacji za stosowanie dopingu poprzedniego lidera (a po zakończeniu tego etapu wciąż wicelidera), jednego z faworytów, zwycięzcę z 2000 r., Stefano Garzellego.
Przed górami, na płaskich etapach Marco Pantani poprawia swoją słabiutką wciąż pozycję i po dziesięciu odcinkach jest 48., ze stratą 12 minut i 31 sekund do doświadczonego Niemca.
Po dziesiątym etapie przekazywana jest kolejna ważna wiadomość: w wyniku kontroli po tym etapie ponownie w organizmie samego

Offline sportacademy

  • Administrator
  • Sr. Member
  • *****
  • Wiadomości: 468
  • Karma: +7/-3
    • Zobacz profil
Odp: Marco Pantani Szkoda Że Ciebie Tu Nie Ma.
« Odpowiedź #14 dnia: Lipca 02, 2015, 11:43:52 pm »
Gilberto Simoniego stwierdzono obecność kokainy. Piszę: ponownie, gdyż takie same wyniki dał test antydopingowy u tego samego zawodnika przeprowadzony 24 kwietnia podczas wyścigu Giro del Trentino. Po tym incydencie Międzynarodowa Unia Kolarska warunkowo dopuściła Simoniego do startu w Giro d Italia, argumentując, że wykryta wówczas kokaina nie ma wpływu na obecną dyspozycję Włocha. Także po tym badaniu kierownictwo Saeco decyduje, że lider drużyny będzie kontynuował jazdę do czasu ogłoszenia wyników badań tzw. próbki B. Simoni zatem jedzie dalej, wiadomość odbija się jednak bardzo głośnym echem w peletonie.
Jedenasty etap kończy się podjazdem Campitello Matese. Pantani do 9 kilometrów przed metą trzyma się czołówki, ale po odpadnięciu traci ogromnie - na każdym kilometrze po 1 minucie - w związku z czym do na trasie przebywa aż 8 minut i 16 sekund dłużej od duetu najmocniejszych w tym dniu Gilberto Simoniego!! i Francesco Casagrande. Jens Heppner trzyma się bardzo dzielnie, traci kontakt z grupką prowadzoną przez obu sławnych Włochów co prawda już 4 kilometry przed metą, jednak mężnie walczy z czasem i traci do zwycięzcy etapu tylko 1 minutę i 2 sekundy. Po jedenastu odcinkach Pantani spada na 56. pozycję, jest 19 minut i 45 sekund za Heppnerem, za którego plecami z kolei usadowili się w klasyfikacji bici faworyci Casagrande i (?) Simoni.
Dwunasty, ledwie pagórkowaty etap i dwa dramaty. Pantani po roku znowu w tym samym czasie zapada na zapalenie oskrzeli. Co prawda jego dotychczasowa jazda nie mogła napawać optymizmem, jednak w tych okolicznościach trudno mu myśleć choćby o ukończeniu wyścigu. Etap kończy na 117. pozycji w grupetto, 24 minuty i 30 sekund za zwycięzcą etapu, a po dwunastu etapach jest 67., 36 minut i 28 sekund za Heppnerem.
Pierwszy dramat zdarza się jednak chronologicznie wcześniej. Na starcie nie pojawia się zwycięzca z poprzedniego dnia, ubiegłoroczny triumfator wyścigu, 3. po jedenastu etapach i ogólny faworyt do powtórzenia triumfu także w tym roku, Gilberto Simoni. Wiadomość sprzed dwóch dni robi swoje, presja wywierana przez dyrektorów innych ekip okazuje się zbyt silna, a wyjaśnienia samego kolarza dość mętne. Początkowo Simoni tłumaczy, że po ósmym etapie był u dentysty i być może on zastosował środek zawierający narkotyk. Później zmienia wersję wydarzeń (co działa tylko na jego niekorzyść), cyt.: Kokaina musiała znajdować się produktach spożywczych sprowadzonych z Ameryki Południowej. Mówi się też o trzeciej jego wersji, jakoby kokainę miał jakoby zawierać cukierek, którym poczęstowała go jedna z kibicujących mu pań - smakował jakoś inaczej. Dowcipny forumowicz łącząc obie teorie pisał swego czasu o tej sytuacji jako efekcie zjedzenia cukierków od cioci z Kolumbii - to oczywiście dobry żart, będący efektem trochę naiwnego tłumaczenia Gilberto. W każdym razie, choć sytuacja jest bardzo niejednoznaczna, wobec powstałej wrzawy nie można już dłużej czekać. Simoni nie zostaje wykluczony z wyścigu przez UCI ale przez... własną ekipę, której kierownictwo nie wytrzymuje presji wywieranej przez dyrektorów innych ekip i ostatecznie postanawia nie czekać na rezultat kontrekspertyzy badań. Także sam Simoni pewnie nie czułby się najlepiej, gdyby w dalszej fazie wyścigu stale wytykano go palcami, a ewentualne zwycięstwo nieustannie kwestionowano.
1 czerwca Saeco, w oczekiwaniu na rezultaty śledztwa i zweryfikowanie wyjaśnień kolarza, zawiesiło Simoniego w prawach zawodnika. Także na reakcję Jean-Marie Leblanca nie było trzeba długo czekać. 3 czerwca dyrektor Tour de France ogłasza, że Saeco-Longoni Sport nie weźmie udziału w Wielkiej Pętli. Wyjaśnia, iż przyznając 2 maja tzw. dziką kartę Saeco kierował się względami klasy sportowej Gilberto Simoniego. W obecnej sytuacji, mówi, już nic nie usprawiedliwia zaproszenia dla włoskiego zespołu, wobec czego popiera zaproszenie do wyścigu w miejsce Saeco francuskiej grupy, Jean-Delatour, ze względu na jej dobre wyniku w Grand Prix Midi Libre i Pucharze Francji.
Tymczasem już 29 lipca tego roku Gilberto Simoni zostaje oczyszczony przez Włoską Federację Kolarską z zarzutu niedozwolonego wspomagania. Organizacja uznała za wiarygodne wyjaśnienia zawodnika, według których wykryta kokaina podczas badania antydopingowego w trakcie Giro d Italia miała swoje źródło w południowoamerykańskich cukierkach. Policja, która zbadała cukierki, potwierdziła, że znajdują się w nich ślady narkotyku. Po kilku miesiącach jego niewinność uznaje także sąd cywilny.
Nie bez kozery piszę tyle o Simonim, wybiegając przy tym parę miesięcy do przodu - choć opowieść dotyczy Pantaniego. Na tym przykładzie chciałem bowiem porównać psychikę Simoniego i właśnie Pantaniego, którego wykluczono z tego samego wyścigu w 1999 r. w równie kontrowersyjnych okolicznościach. Gilberto wraca za rok i bez żadnych niedomówień zdecydowanie wygrywa, Marco wraca co roku i wietrząc wszędzie spiski walczy z upiorami przeszłości do końca życia.
Wracam do przebiegu Giro d Italia 2002 z perspektywy Marco Pantaniego. W trakcie trzynastego etapu z górskim finiszem w San Giacomo Pantani zostaje za czołówką 54 km przed metą na przedostatnim podjeździe, niezbyt wymagającym, choć długim Passo Ceppo. Przyjeżdża znowu w grupetto, 21 minut i 24 sekundy za brylującym w górach Meksykaninem Julio-Perezem Cuapio. W dalszym ciągu męczy go zapalenie oskrzeli, ale jednak czuje się już odrobinę lepiej niż dzień wcześniej i w wywiadzie po zakończeniu jazdy mówi, że nie składa broni i jeszcze chce coś pokazać w Dolomitach w ostatnim tygodniu. Po trzynastu etapach jest 75., 56 minut i 23 sekundy za wciąż liderującym Heppnerem.
Etap czternasty to jazda indywidualna na dość pofałdowanym terenie bez jakichś dłuższych jednak podjazdów (choć w pewnym momencie jest 16% nachylenia), o długości 30 kilometrów. Pantani notuje ledwie 99. czas, tracąc 4 minuty i 51 sekund do zwycięzcy Tylera Hamiltona, w klasyfikacji generalnej jest teraz 76. i traci już 58 minut i 43 sekundy do wciąż tracącego przewagę, ale jednak z całych sił pilnującego maglia rosa Niemca. Ale po wykluczeniu Simoniego i Garzellego, pewniakami do walki o końcowy triumf pozostają: przede wszystkim wicelider wyścigu Francesco Casagrande, który jeszcze nigdy nie wygrał Giro d Italia, a zważywszy na jego klasę niewątpliwie należy mu się to, oraz czwarty z włoskich muszkieterów, Dario Frigo.
Ale nie w giro d Italia 2002 pewniaków po prostu nie ma. Etap piętnasty, całkiem płaski, zapowiadał się niepozornie i cały peleton rzeczywiście przyjeżdża razem, ale po jego zakończeniu sędziowie wykluczają z dalszej jazdy... Francesco Casagrande. Przyczyną tym razem jest nie niedozwolone wspomaganie, ale umyślne popchnięcie na barierkę i spowodowanie upadku Kolumbijczyka Freddy Garcii na 21. kilometrze, na jedynym tego dnia podjeździe. Z czwórki faworytów wyścigu pozostaje już zatem tylko Dario Frigo.
I wreszcie Dolomity, w których Pantani zapowiadał wcześniej atak. Etap szesnasty to podjazdy: Forcella Staulanza, Colle San Lucia, budząca dreszczyk emocji Passo Fedaia, Passo Pordoi (Cima Coppi) i Passo Campolongo. Z planów Marco nic niestety nie wychodzi, ten rok należy po prostu spisać na straty. Pantani zostaje za czołowa grupą już 80 km przed metą, a na najcięższym fragmencie Passo Fedaia, 62 km przed metą, wymęczony antybiotykami i zdegustowany swoją formą sportową udaje się po cichu do wozu technicznego ekipy Mercatone Uno. Dla niego wyścig się kończy, nie liczy na cud następnego dnia, kiedy na kolarzy czeka jeszcze trudniejszy maratoński etap z finiszem na 18-kilometrowym Passo Coe, gdzie podda się i lider Cadel Evans, i... faworyt nr 1 wyścigu Dario Frigo. Bardzo dziwny to był wyścig. Faworyci, choć błyszczeli formą, w komplecie nie dojechali do mety. A Marco Pantani zanotował kompromitujący, najgorszy w całej karierze sportowej występ w Giro d Italia.

Po wyścigu rozstrzyga się też toczące się przed komisją dyscyplinarną Włoskiej Federacji Kolarskiej postępowanie dotyczące podejrzeń o doping, w związku ze znalezieniem podczas Giro d Italia 2001 w pokoju hotelowym Marco Pantaniego strzykawek z insuliną. Pantani na rozprawach apelacyjnych podnosi zarzut, że strzykawki mu ordynarnie podrzucono. Ponieważ argument ten nie znajduje potwierdzenia ani w kontrekspertyzie DNA ani w zeznaniach personelu hotelu (zapewniającego o niemożliwości dostania się do pokoju Marco Pantaniego osób postronnych), w sentencji ostatecznego orzeczenia wydanego 18 czerwca komisja podtrzymuje wszystkie zarzuty oraz ogłasza sankcję 8 miesięcy zakazu startów, ze skutkiem natychmiastowym. Pantani nie zgadza się z wyrokiem, mówi, cyt.: Jestem przekonany o swojej niewinności. Nalegałem z moimi prawnikami na dokładniejsze śledztwo w mojej sprawie, ale nic nie zostało zrobione w tym kierunku. Chcę wiedzieć dlaczego. Udowodnię swoją niewinność, ale się zastanawiam, kiedy już to zrobię, jak mi zostanie zwrócone to wszystko co straciłem.
Międzynarodowa Unia Kolarska, niezależnie od werdyktu narodowej federacji, nakłada na niego jeszcze karę 6-miesięcznej dyskwalifikacji, co w jego sytuacji niczego w zasadzie nie zmienia - sezon 2002 Pantani ma już po prostu z głowy. Może to i dobrze, wszak o wiele lepiej radził sobie nawet w debiutanckim sezonie 1993.


V. EPITAFIUM

Rozgrywany od 6 do 28 lipca Tour de France, do udziału w którym Mercatone Uno i tak nie zostało zaproszone - o czym było wiadomo jeszcze przed Giro - ogląda jeszcze w telewizji (rok później nie będzie już w stanie tego uczynić). I trenuje. Bardzo chce jeszcze wystąpić w tym wyścigu, w przeciwieństwie do większości Włochów uważa go za największe kolarskie święto, większe od Giro d Italia. Poza tym chciałby utrzeć nosa Armstrongowi, dominującemu zdecydowanie od kilku edycji. Motywuje go jednak chyba najmocniej orzeczenie Komisji Apelacyjnej Włoskiej Federacji Kolarskiej, która na posiedzeniu w dniu 13 lipca dochodzi do wniosku, że nie ma dowodów winy Pantaniego, i uchyla wydane przed niespełna miesiącem orzeczenie komisji dyscyplinarnej o nałożonej na niego karze ośmiomiesięcznej dyskwalifikacji. Nie oznacza to bynajmniej, że Pantani ponownie może brać udział w wyścigach, ciąży na nim jeszcze wyrok UCI. Niemniej po pomyślnym zakończeniu postępowania administracyjnego związanego ze śledztwem wszczętym podczas ubiegłorocznego Giro, odczuwa dużą ulgę. Ubywa mu rozpraw, choć wciąż toczy się jeszcze postępowanie sądowe w związku z podejrzewaniem go przez prokuratora o oszustwo sportowe popełnione w 1999 r. Spokojnie odbywa nałożoną karę i wydaje się pogodzony z losem. Nadzieję wlewa w jego serce zaproszenie skierowane przez Jean-Marie Leblanca na oficjalną prezentację trasy Tour de France 2003, przeprowadzoną w dniu 24 października. Udziela tam kilku wywiadów, ocenia trudność trasy, pięknie wygląda na zdjęciu z tej uroczystości - w garniturze, uśmiechając się do równie eleganckich wielkich poprzedników Felice Gimondiego i Francesco Mosera.
Prawdopodobnie na ten czas odkłada narkotyki. Motywacja w postaci perspektywy jeszcze jednego startu w Tour de France czyni prawdziwe cuda. Wydaje się, że wszystko zmierza ku lepszemu, a czas zagoi rany.

Początek sezonu 2003, w barwach Mercatone Uno-Scanavino, nie jest w wykonaniu już 33-letniego Marco Pantaniego rewelacyjny. Zaczyna późno, startem 27-31 marca w Settimana Internationale Coppi-Bartali. Jest 5. na drugim etapie, 2. na piątym etapie, a łącznie zajmuje 10. miejsce.
Od 7 do 11 kwietnia startuje w wyścigu Dookoła Kraju Basków, zajmując w nim 49. lokatę z stratą 15 minut i 36 sekund do zwycięzcy - Ibana Mayo. 13 kwietnia kończy na 42. pozycji Grand Prix Primavera.
Oznaki rosnącej formy Pantaniego można zaobserwować w wyścigu 2. kategorii Vuelta a Aragon, rozgrywanym od 16 do 20 kwietnia. W klasyfikacji generalnej zajmuje co prawda dość odległą 32. lokatę, 2 minuty i 2 sekundy za Leonardo Piepolim, jednak zajmuje przyzwoite miejsca na poszczególnych etapach (5., 4., 11. i 15.), poza pierwszym (gdzie przegapił decydujący atak, 53. lokata), jak się w efekcie okazało najważniejszym odcinku.
Marco nie uczestniczy tym razem w Giro del Trentino. Ma znowu inne problemy na głowie. Jak już pisałem wcześniej, swego czasu Pantani został skazany przez sąd w Forli na 3 miesiące kary pozbawienia wolności w zawieszeniu za rzekome stosowanie EPO podczas Giro d Italia 1999. Dopiero po ponad dwóch latach od tego orzeczenia z końcem kwietnia przed sądem w Tione rusza proces apelacyjny. Marco po raz kolejny musi zeznawać. Jego adwokaci wskazują na liczne błędy proceduralne podczas badania, twierdząc, że próbka krwi pobrana od Marco była źle opisana i oznaczona.
Niestety, we wstępnym katalogu ekip zaproszonych na początku maja do Tour de France 2003 znów brak jest Mercatone Uno!

Po 2,5-tygodniowym odpoczynku, w dniach 10 maja - 1 czerwca Marco bierze udział w wielkim wyścigu kolarskim. Niestety, jest to jego ostatni wyścig w życiu.
W Giro d Italia 2003 nie rozegrano prologu. Na pierwszym etapie peleton dzieli się na ostatnich metrach i Pantani przyjeżdża w drugiej jego części, notując 7 sekund straty do pierwszego lidera Alessandro Petacchiego. Drugi etap, po pagórkowatym terenie, dzieli peleton na kilka części, ale tym razem Pantani jedzie czujnie i kończy w pierwszej z nich. Jeszcze większe podziały w peletonie niesie za sobą kolejny etap. Na czele przyjeżdża zaledwie ok. 30 kolarzy, ze znów czujnym Pantanim. Dzięki temu w klasyfikacji po trzech etapach Marco awansuje już na 17. miejsce, ze stratą 44 sekund do lidera - wynikającą z bonifikat.
Na czwartym etapie popisuje się też pięknym finiszem z dużej 100-osobowej grupy, zajmując 9. miejsce. Widać, że jest kolarzem dojrzałym, wyciągającym wnioski z błędów przeszłości. A na piątym etapie umiejętnie unika udziału w sporej kraksie, do której dochodzi 4 kilometry przed metą; tracą tu natomiast po ok. 20 sekund m. in. Dario Frigo, Raimondas Rumsas i Paweł Tonkow z polskiej ekipy CCC-Polsat. Dzięki czujnej jeździe Pantani jest po sześciu etapach klasyfikowany już na 11. miejscu, 1 minutę i 16 sekund za pracowicie zbierającym sekundy z bonifikat Alessandro Patacchim.
Pierwsza poważna próba czeka na etapie siódmym, kończącym się 16-kilometrowym podjazdem Terminillo. W końcówce okazuje się, że Pantani ma w wyścigu tylko jednego pomocnika, Sylwestra Schmyda. Marco ma duże problemy już na 14 kilometrów przed metą, kiedy na chwilę odpada od czołowej grupki, jednak z pomocą Polaka udaje mu się doń wrócić. 12 kilometrów przed metą jest wciąż w czołowej grupie, która składa się z zaledwie 20 zawodników. Wtedy jednak ostre tempo zaczyna dyktować Eddy Mazzoleni z ekipy Stefano Garzellego. Pantani definitywnie odpada na 11 kilometrów przed metą, ale jest w dobrym towarzystwie, tempa nie wytrzymują jego druhowie, z którymi rywalizował w czasie baby-giro przed ponad dziesięciu laty - Francesco Casagrande i Wladimir Belli. Kilometr dalej opuszcza czołówkę także Dariusz Baranowski. 9 kilometrów przed metą na czele zostaje już zaledwie 9 kolarzy. 7 kilometrów przed przełęczą tempo zaczyna dyktować najmocniejszy w tym dniu pomocnik Gilberto Simoniego. Litwin Marius Sabaliauskas, a 1000 metrów dalej sam Simoni. Tego dla rywali jest już za wiele, 3 kilometry przed metą na czele jadą już tylko Simoni i Garzelli, z to dojeżdżającym, to odpadającym Andreą Noe. Marco Pantani, pokonujący podjazd wraz z Sylwestrem Schmydem, ma w tym momencie już 2 minuty i 35 sekund straty do Simoniego, Francesco Casagrande jedzie 35 sekund przed duetem Mercatone Uno. Na szczycie strata do duetu Garzelli-Simoni wynosi ostatecznie aż 3 minuty i 46 sekund, co daje mu 25. miejsce w tym dniu. W klasyfikacji po siedmiu etapach Pantani spada na 19. pozycję, tracąc 4 minuty i 41 sekund do lidera wyścigu Stefano Garzellego. Pantani nie jest wystarczająco przygotowany, aby wygrać po czterech latach ten wyścig, to niemal pewne. Ale jedzie najlepiej od kilku lat i być może spróbuje pokusić się o zwycięstwo etapowe. Jest zmotywowany jak nigdy od 1999 r. Na mecie mówi, cyt.: Na trasie miałem problemy z ciągłą zmianą rytmu jazdy, o którym decydował Simoni i jego drużyna. Po prostu byłem słabszy od najlepszych, jednak nie składam broni. Mocno zdenerwował mnie jednak brak profesjonalizmu w Mercatone Uno. Mamy pewne problemy w drużynie. Wystartowałem do etapu mocno zestresowany i nic nie mogłem zrobić, kiedy traciłem czas. W końcu, na podjeździe, mógłbym jechać tylko defensywny wyścig.
Tak więc mocno dostało się kolegom z ekipy. W trakcie trwania wyścigu chyba jednak za wcześnie na takie oceny, które na pewno sytuacji nie uzdrowią.
Wyścig tymczasem toczy się dalej. Na niespełna 20 kilometrów przed metą dziesiątego, pagórkowatego etapu, Marco Pantani leży na asfalcie po zderzeniu się z pomocnikiem Simoniego Litwinem Sabaliauskasem, ale szybko się zbiera i dołącza do czołówki przy pomocy kolegi z Mercatone Uno Massimo Codola. Sabaliauskas chyba okazuje się bardziej poturbowany, bo po Terminillo w tym wyścigu już niczego nie pokaże. Czołowa grupa znowu jest tylko 20-kilku-osobowa, a w niej Marco Pantani. Brakuje tylko Gilberto Simoniego, który po śmiałej ucieczce w końcówce na stromym, acz krótkim podjeździe, zdobywa różową koszulkę lidera wyścigu. Pantani wraca na 17. miejsce w klasyfikacji ogólnej, tracąc obecnie 4 minuty i 53 sekundy do Simoniego. Jego forma zdaje się jednak rosnąć.

 

Recent

użytkowników
  • Użytkowników w sumie: 2567
  • Latest: Kesh321
Stats
  • Wiadomości w sumie: 12323
  • Wątków w sumie: 774
  • Online Today: 307
  • Online Ever: 560
  • (Stycznia 13, 2023, 10:31:04 pm)
Użytkownicy online
Users: 0
Guests: 291
Total: 291