* *
Witamy, Gość. Zaloguj się lub zarejestruj.Czy dotarł do Ciebie email aktywacyjny?
Marca 29, 2024, 04:15:22 pm

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji

Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Pokaż wątki - sportacademy

Strony: 1 ... 5 6 [7] 8
91
Szatnia / Polskie "Wolne i Niezależne Media"
« dnia: Grudnia 13, 2015, 01:13:29 pm »
TVN - Dzień dobry TVN - prowadzi Bartosz Weglarczyk - wnuk jednego z największych stalinowskich zbrodniarzy, osobiście torturujacego bohaterów z NSZ, WIN i AK [chodzi o oslawionego Józefa Światłę]
18.00 TVP2 - Panorama - prowadzi Hanna Lis - córka kanalii z okresu stanu wojennego [Waldemar Kedaj].
Czy wiele sie zmienilo od tamtych czasów?
19.30 TVP1 - Wiadomosci - prowadzi Piotr Kraśko - wnuk jednego z czolowych komunistycznych cenzorów [Wincentego Kraśki - admin], syn PRLowskiego ministra ds wyznan.
20.00 TVN24 - Kropka nad i - prowadzi Monika Olejnik - zootechnik - córka funkcjonariusza SB [Tadeusza Olejnika], konfident slużb PRL, pseudonim "Stokrotka".
21.30 TVN - Kuchenne rewolucje - prowadzi Magda Gessler - córka PRL-owskiego dziennikarza i agenta SB [Miroslawa Ikonowicza].
.21.40 TVP2 - Tomasz Lis na zywo - syn wysokiego OFICERA Ludowego Wojska Polskiego.
22.00 TVN24 - Szklo kontaktowe - prowadzi Grzegorz Miecugow - syn stalinowskiego dziennikarza znanego z podpisania sie pod "Apelem krakowskim" [Bruno Miecugow]
22.30 TVN - Kuba Wojewódzki Show - syn funkcjonariusza SB i PRL-owskiego prokuratora [Boguslawa

92
Szatnia / Warto przeczytać kimjest Rzepliński.
« dnia: Grudnia 10, 2015, 01:10:27 am »
Warto przeczytać  kimjest Rzepliński
posiedzenie sejmu IV kadencji
Poseł Zygmunt Wrzodak:

Dziękuję, panie marszałku.

Wysoka Izbo! Chciałbym poprosić posłów wnioskodawców, którzy wnoszą o powołanie na rzecznika praw obywatelskich pana prof. Rzeplińskiego, żeby coś powiedzieli o jego przeszłości politycznej, bo od strony zawodowej ja go znam dość dobrze. Ale czy prawdą jest, że do 1982 r. był sekretarzem POP na Uniwersytecie Warszawskim? I od kiedy był członkiem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej?

Po drugie, jak się odnosi poseł wnioskodawca do wypowiedzi pana profesora z 2001 r., że on ma żal do władz komunistycznych z lat 1944-1950, że tylko dziesięciu Polaków zostało skazanych za tzw. mord w Jedwabnem, a powinno być skazanych przynajmniej stu? Na jakiej biografii, na jakiej historii, na jakich informacjach opiera taką dziwną opinię pan Rzepliński?

I rzecz najważniejsza: otóż gdzieś na początku roku 1990 ówczesny pułkownik SB pan Pietruszka poprosił, żeby mógł się wyspowiadać przed prokuratorem krajowym. Spisano na tę okoliczność odpowiedni dokument w obecności pana Rzeplińskiego i nieżyjącego już pana Nowickiego. Pan płk Pietruszka pokazuje cały mechanizm zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki. Pan płk Pietruszka mówi, kto z MSW zlecił zamordowanie i zamordował Piotra Bartoszcze. To przesłuchanie było w obecności pana Rzeplińskiego. Co zrobił z tą informacją pan prof. Rzepliński?

Następnie pan Rzepliński, słuchając wypowiedzi pana płk. Pietruszki, który mówił wprost, że generał Kiszczak kazał mu poddać się uwięzieniu, ponieważ on musi chronić pana gen. Jaruzelskiego i pana Kiszczaka. Pan Pietruszka zgodził się na więzienie, bo sąd był w tym momencie ustawiony i prokuratura ustawiona. I rzeczywiście taki wyrok, jaki ustawili przed rozprawą, dostał pan Pietruszka. Pan generał Kiszczak obiecał panu płk. Pietruszce stopień generała po wyjściu z więzienia.

Myślę, że tę informację posiada pan prof. Rzepliński. Pan prof. Rzepliński pod tymi zeznaniami pana esbeka Pietruszki podpisał się i te dokumenty są w Ministerstwie Sprawiedliwości. Zetknąłem się z nimi w tym roku. To są dla mnie informacje szokujące, bo pan Pietruszka wprost pokazuje, kto zamordował i kto zlecił zabójstwo Piotra Bartoszcze, jak również w jaki sposób miał być zamordowany biskup Gulbinowicz i wiele innych osób w latach osiemdziesiątych. To są zeznania złożone w obecności pana prof. Rzeplińskiego. I pan prof. Rzepliński podpisuje się pod tym protokołem – podkreślam to.

Co zrobił pan prof. Rzepliński z tą informacją od 1990 r.? Dziękuję bardzo.

93
Kupiona przez PO tramwajarka łamistrajk w roli mędrczyni z emeryturą 6200 zł
9 grudnia 2015
Skąd taka emerytura?

6200 miesięcznie! Wiceprzewodniczący Solidarności w Stoczni Gdańskiej Tomasz Moszczak, rzeczywisty współorganizator strajku, później więziony i represjonowany dostał emeryturę prawie cztery razy mniejszą! Dlaczego? Ano p. Henrykę Krzywonos nagrodził premier Donald Tusk stosownym dodatkiem emerytalnym za rzekomą działalność opozycyjną w latach 80. Cóż to za działalność? Tramwajarka w czasie strajku chciała wyjechać na miasto, złamać strajk, na szczęcie wyłączono jej prąd. Ot działaczka, co? Andrzej Gwiazda mówi wprost, że p. Krzywonos „wyleciała” z Solidarności za kradzież pieniędzy „Prawdziwym powodem, że została odsunięta było to, że ją złapali na kradzieży pieniędzy! Mieliśmy o tym nie mówić, ale wobec takiej bezczelności – trzeba!. Popaprańcy wyczuli jednak, że z tej niezbyt intelektualnie sprawnej osoby mogą uczynić szczekaczkę na Kaczyńskich i na PiS. Więc najpierw zrobili z niej sztucznie legendę lat 80. a następnie kazali ryczeć na tamtych teksty, których sama nie może nawet zrozumieć. Ale ludzie przecież pamiętają jak było naprawdę!

Nie o tramwajarkę jednak tu chodzi. Idzie o to, jacy podli mogą być popaprańcy, jakich metod się chwytają i ilu głupków im wierzy? Toć tramwajarka posłem została!


94
Szatnia / Sun Tzu Chiński strateg.
« dnia: Listopada 28, 2015, 10:55:31 pm »
to jest interpretacja Sun Tzu, chińskiego stratega wojennego, dla ciekawości przytoczę 13 złotych zasady sztuki wojny tego stratega, żyjącego w starożytnych chinach, jakby ciągle aktualne :)

1.Dyskredytujcie wszystko, co dobre w kraju przeciwnika.
2.Wciągajcie przedstawicieli warstw rządzących przeciwnika w przestępcze przedsięwzięcia.
3.Podrywajcie ich dobre imię. I w odpowiednim momencie rzućcie ich na pastwę pogardy rodaków.
4.Korzystajcie ze współpracy istot najpodlejszych i najbardziej odrażających.
5.Dezorganizujcie wszelkimi sposobami działalność rządu przeciwnika.
6.Zasiewajcie waśnie i niezgodę między obywatelami wrogiego kraju.
7.Buntujcie młodych przeciwko starym.
8.Ośmieszajcie tradycje waszych przeciwników.
9.Wszelkimi siłami wprowadzajcie zamieszanie na zapleczu, w zaopatrzeniu i wśród wojsk wroga.
10.Osłabiajcie wole walki nieprzyjacielskich żołnierzy za pomocą zmysłowych piosenek i muzyki.
11.Podeślijcie im nierządnice, żeby dokończyły dzieła zniszczenia.
12.Nie szczędźcie obietnic i podarunków, żeby zdobyć wiadomości. Nie żałujcie pieniędzy, bo pieniądz w ten sposób wydany, zwróci się stukrotnie.
13.Infiltrujcie wszędzie swoich szpiegów.

95
Szatnia / Z pamiętnika Terrorysty.
« dnia: Listopada 21, 2015, 12:31:27 pm »
Atak isis na Polske !!! :
Z pamiętnika terrorysty.
Dzień 1
Od miesiąca przygotowywaliśmy się do ataku na Polskę. Teraz jestem razem z wieloma innymi, którzy są gotowi oddać życie za wiarę na miejscu. Na lotnisku, co prawda zgubiła się część bagaży, ale dużo zostało. Pobili nas łysi panowie w spodniach z paskami. Wynajęliśmy pokój w hotelu.

Dzień 2
Razem z Al-Muzharedinem i Olazeherem podłożyliśmy bombę w samochodzie i poszliśmy oglądać wiadomości. Ponieważ nic nie mówili o samochodzie-pułapce, poszliśmy sprawdzić co się stało. Z samochodu zniknęły - radio, wycieraczki, pokrowce na fotele, lusterka, blokada na kierownice oraz bomba. Pobili nas łysi panowie w spodniach z paskami.

Dzień 3
Dzisiaj odpoczywamy po porażce. Pobili nas łysi panowie. Maja nam przysłać dodatkowy sprzęt z naszego kraju. Wieczorem posłaliśmy 5 naszych z najtwardszymi łbami do baru, mieli zapić Polaków na śmierć. Wszyscy polegli w boju, pomodliliśmy się za nich. Pobili nas łysi panowie.

Dzień 4
Ponieważ ukradli nam telewizor z hotelu, słuchamy radia. Chrześcijański, polski przywódca duchowy jest jeszcze gorszy niż nasz! Nienawidzi Żydów i Masonów, którzy chcą zniszczyć polski naród. Czyżby ktoś nas ubiegł? Mamy nadzieje, ze o. Rydzyk nie dowie się o nas, póki będziemy w tym kraju. Nie pobili nas łysi panowie, bo siedzimy w domu.

Dzień 5
Trwają przygotowania do zburzenia pałacu kultury. Miał przyjść dzisiaj sprzęt, ale wszystko zgubiło się na poczcie, doszła tylko paczka z instrukcjami, jak używać broni, która nie doszła. Oglądaliśmy "M jak Miłość", Alezhebar popłakał się.

Dzień 6
Wysłaliśmy kopertę z wąglikiem do Polskiego Prezydenta. Nie doszła. Pobili nas łysi panowie.

Dzień 7
To dzisiaj punkt kulminacyjny, burzymy Pałac Kultury. Z braku ładunków wybuchowych, kupiliśmy dobre niemieckie łopaty w supermarkecie i podkopujemy fundamenty. Łopaty połamały się. Pobili nas łysi panowie.

Dzień 8
Dzisiaj Al-Quaherezejuan podjął się samobójczej misji! Wbiegnie z bomba do supermarketu i zdetonuje ja. Wrócił po 6 godzinach. Najpierw ukradli mu bombę, potem pobili go łysi panowie.

Dzień 9
Polacy wybrali sobie nowego prezydenta. Wysadzamy sie w powietrze !!!


Dzień 10

Jedziemy tramwajem - ludzie smutni z podkrążonymi oczami bladość i zatroskane miny mówią mi że żyje im się ciężko w Polsce zerkają na nas , obserwują ,są nieufni.. boję się ....Na następnym przystanku wychodzimy ..Ahmed nerwowo szuka portfela i kart kredytowych ...niestety mnie też okradli .
Nie mamy dokumentów ani pieniędzy w obcym kraju musimy to zgłosić - policja odpada z wiadomych względów ale do urzędu musimy iść żeby wyrobić nowe dokumenty - znamy dobrze angielski więc nie będzie problemu .
W całym Urzędzie miasta nikt nie mówi po angielsku opryskliwe starsze panie z nadmiernym makijażem wydają się być znudzone tak jakby ich praca była przymusem nie chcą nam pomóc ........a może czują że planujemy zamach ..coś mi tu nie pasuje ...
Przypadkowa młoda dziewczyna pomaga nam w tłumaczeniu jest piękną blondynką o niebieskich oczach pomyślałem sobie że po zamachu w niebie będę miał takich czterdzieści a .może więcej..
Dziewczyna tłumaczy że potrzebujemy nowych tymczasowych dokumentów i pieniędzy na życie ..po minie urzędniczki wiem że będzie ciężko
Po długich rozmowach pani zza okienka proponuje nam 50 zł Ahmed szybko przelicza na pożyczonym kalkulatorze ile to dolarów nie wierzy własnym oczom itd .....


96
Tuning Mózgu / Bromantane
« dnia: Listopada 02, 2015, 03:23:23 pm »
Co to jest Bromantane?

Bromantane, znany również pod nazwą Ladasten, jest lekiem pobudzającym, który został opracowany w Rosji pod koniec 1980 roku. Jest to zupełnie wyjątkowy, ponieważ lek nie działa zarówno jako pobudzające i jako przeciwlękowe (zwiotczające psychicznych). Jeśli są dobrze z nootropics to najprawdopodobniej, że używki są jednymi z najbardziej wykorzystywanych wzmacniaczy poznawczych. Ich efekty mają szybki początek i pozostawić uczucie użytkownik napięciem, zmotywowani, euforii i czujny. Jednak działania te mają swoją cenę, cenę bycia "katastrofy", która pozostawia użytkownikowi czuje się ospały, zmęczony i nieco przygnębiony po skutki leku mijać. Niemniej jednak, jeśli stosowane są używki inteligentnie i starannego planowania mogą znacznie służyć potrzebom danej osoby.

Struktura Bromantane chemiczna
Struktura Bromantane chemiczna
Bromantane nabył trochę świadomości w 1990 roku po kilku sportowców w Letnich Igrzyskach Olimpijskich 1996 zostały przetestowane pozytywne dla niego. Wiadomo, w celu zwiększenia wytrzymałości tlenowej i anerobic i stanowi nieuczciwą przewagę i od tego czasu zakazane.

Co to jest Bromantane w Mechansim Akcji?

Bromantane jest znany jako inhibitor wychwytu zwrotnego dopaminy i serotoniny, polegająca na tym, że zwiększa się ilość neuroprzekaźników serotoniny i dopaminy, obecnych w synpases między komórkami nerwowymi. Komórki nerwowe komunikują się ze sobą przesyłając neuroprzekaźników (jak dopamina i serotonina) na synapsach (przestrzenie wypełnione płynem) pomiędzy nimi i wiążące się z receptorami w komórkach nerwowych, wokół nich. W przypadku większej liczby neuroprzekaźniki są pozostawiane w przestrzeniach między komórkami nerwowymi więcej z nich wiąże się z receptorami, które wywołują kaskadę efektów, które odnoszą się do danego kompleksu neuroprzekaźnika / receptor. Na przykład, w przypadku dużej liczby neuroprzekaźników dopaminy wiąże się z receptorami dopaminy kaskadę reakcji, które występują powoduje, który czuje napięciem, euforii i motywacji. Bromantane, powodując narastanie serotoniny i dopaminy w synapsach, powoduje osoby siłach, motywację i euforii przez pewien okres czasu. (2, 3, 5)

(10)
(10)
Bromantane znane jest również zwiększenie obecności 5-HT i 5-HIAA (metabolitów serotoniny) w korze czołowej, co oznacza, że powoduje wzrost aktywności serotoniny w części mózgu odpowiedzialnej za wynagrodzeniem, uwagi, pamięci krótkotrwałej zadań, planowania i motywacji. (2)

Bromantane wywołuje jego przeciwlękowe skutki poprzez wzmocnienie GABA-ergiczną mediacji. (7,8)

Należy zauważyć, że bromantane jest znany wpływ na układ cholinergiczny toksycznych dawkach, ale oczywiście, że najlepiej jest, aby włączyć inne środki nootropowe, jeśli chce się zwiększyć aktywność układu cholinergicznego na ich układ nerwowy. (4-5)

W badaniu, które zostało przeprowadzone na 10 zdrowych dorosłych ochotników, pojedyncza dawka bromantane wykazano, aby poprawić wydajność silnika, czujność i zdolność produkcyjną. (6)

Co tam jest zalecana dawka i są skutki uboczne?

Skuteczna dawka dla szczurów wynosi 30 mg / kg, jednak żadne źródło opublikował oficjalny zaleca dawkę dla ludzi.

Skutki bromantane są zależne od płci, kobiety absorbują znacznie szybciej niż u mężczyzn i mają krótszy czas trwania działania. (8)

Jak w większości używek, to najlepiej, aby być ostrożnym przy podaniu bromantane. Działania niepożądane, które są możliwe w zakresie od problemów żołądkowo-jelitowe i bóle głowy do zagrażających życiu powikłań przy wysokich dawkach.

Należy zauważyć, że kilka Badania na zwierzętach wykazały bromantane mieć potencjalnych negatywnych skutków dla potomstwa tych, którzy podejmują pobudzające. Może to spowodować negatywne skutki te wytrącając niedobór w wydzielaniu hormonu prolaktyny, która wpływa na rozwój niektórych regionów (podwzgórze i hympohyseal) mózgu, które wpływają na seksualne i somatycznej rozwój potomstwa. (11, 12)

Inne badania, które zostało przeprowadzone na szczurzych mózgów zasugerował, że bromantane może odgrywać czynnik w patogenezie (sposób do rozwoju choroby Alzheimera), z. Możliwość ta została przedstawiona na badanie podczas drastyczny wzrost w obecności białek prekursorowych amyloidu zauważono, białka prekursora amyloidu beta są znane jako pomoc w patogenezie choroby Alzheimera. (13)


97
Sterydy ,HGH ,PH ,SARM / SARM SR9009
« dnia: Listopada 02, 2015, 02:50:27 pm »
Nowy lek znany jako SR9009, który jest obecnie w fazie rozwoju w TSRI (The Scripps Research Institute), wykazano znaczne zwiększenie wytrzymałości ćwiczeń w modelach zwierzęcych. Naukowcy uważają, odkrycia te mogą prowadzić do lepszych lekarstw dla osób cierpiących z powodu chorób, które poważnie ograniczają wytrzymałość ćwiczeń, takich jak otyłość, POChP (przewlekła obturacyjna choroba płuc), zastoinowa niewydolność serca, a także pogorszenie zdolności mięśni związane ze starzeniem się.

SR9009: lek, który może spowodować przełom w Fitness

Lek został opracowany przez profesora Thomasa Burris, który stwierdził, że jest zdolny do zmniejszenia otyłości w modelach zwierzęcych, w szczególności myszy. SR9009, który jest łatwy do dawki doustne związku może zwiększyć poziom aktywności metabolicznej w mięśniach szkieletowych myszy. Leczonych myszy stały się chude, opracowany większe mięśnie i miał 50% wzrost działa umiejętności imitująca efekt ćwiczeń aerobowych.

SR9009 wiąże rev erbα (jeden z naturalnych cząsteczek ciała), który ma wpływ na metabolizm lipidów i glukozy w wątrobie, tworzenie komórek tłuszczowych magazynowania i reakcję makrofagów (komórek eliminujących ginących lub martwe komórki), podczas zapalenia.

Według Burris;

"Zwierzęta rzeczywiście dostać mięśnie jak sportowiec, który został szkolenia. Wzór ekspresji genów po leczeniu SR9009 jest to, że się z oksydacyjnego typu znów mięśniowego, tak jak sportowiec. "

SR9009 wpływa na podstawowy zegar biologiczny, który koordynuje rytm aktywności organizmu z fazą 24 godzin dnia i nocy.

Najnowsze badania pokazują, że aktywacja Rev-erbα z SR9009 doprowadziły do ​​zwiększonej aktywności metabolicznej w tkance mięśni szkieletowych zarówno kultury i myszy. Autorzy najnowszych badań zaproponować Rev-erbα wpływa na komórki mięśni, stymulując zarówno tworzenie nowych mitochondriów (bardziej znany jako "elektrowniach" komórki) oraz zezwolenia na tych mitochondriów, że są wadliwe.

Jeśli skutki SR9009 na myszy można bezpiecznie powielony dla ludzi, nowy lek może dostarczyć nowych metod leczenia otyłości i jej towarzyszy, zespołu metabolicznego i cukrzycy. Inny obszar, w którym SR9009 lub podobny lek może stanowić znaczną korzyść jest do zrównoważenia utraty ogólnym kondycjonowania mięśni, co okaże się jako efekt uboczny zmniejszenie aktywności z powodu choroby lub podeszłego wieku.

Mając nadzieję, że na małą skalę badania medyczne na ludziach rozpocząć jak najszybciej!

Daj nam znać, co myślisz, jak również swoimi nadziejami na nowy SR9009 narkotyków w komentarzach poniżej.

Źródło: The Scripps Research Institute

99
Szatnia / Imigracyjny exodus
« dnia: Października 17, 2015, 02:33:18 am »
Czeska lekarka ujawnia dramatyczne szczegóły pracy wśród islamskich migrantów w Niemczech W jednej z niezależnych czeskich stacji telewizyjnych odczytano list czeskiej lekarki pracującej w Niemczech, w którym opisuje ona szczegóły pracy wśród napływających do Europy migrantów. Poniżej przedstawiamy tłumaczenie listu. „Przyjaciółka z Pragi ma znajomą, która – jako emerytowany lekarz – wróciła do pracy w szpitalu w okolicy Monachium, gdzie potrzebowano anestezjologa.
Prowadziłam z moją przyjaciółką korespondencję i przesłała mi maila od wspomnianej lekarki. Dziś rozmawiałam z nią na temat tego, jak bardzo nieznośna jest sytuacja szpitalu w Monachium oraz w okolicznych placówkach. Wielu muzułmanów odmawia leczenia przez kobiecy personel, a my, jako kobiety, odmawiamy udawania się do tych zwierząt, zwłaszcza z Afryki. Relacje pomiędzy personelem a migrantami stają się coraz gorsze. Ostatnimi czasy migranci udający się do szpitali muszą być eskortowani przez
policję i psy policyjne. Wielu migrantów ma AIDS, syfilis, gruźlicę otwartą i inne egzotyczne choroby, których w Europie nie potrafimy leczyć. Gdy w aptece otrzymują receptę, dowiadują się, że muszą zapłacić gotówką. Wywołuje to niewyobrażalne oburzenie, zwłaszcza jeśli chodzi o leki dla dzieci. Imigranci porzucają wtedy swoje dzieci i powierzają je personelowi apteki mówiąc: ‘W takim razie sami je wyleczcie!’. Policja ochrania więc nie tylko kliniki i szpitale, ale również duże
apteki. Mówimy więc otwarcie: ‘Gdzie są ci wszyscy, którzy przed kamerami telewizyjnymi witali imigrantów na dworcach kolejowych z transparentami? Owszem, teraz granice zostały zamknięte, ale milion migrantów już tu jest i z pewnością nie będziemy w stanie się ich pozbyć’. Do tej pory w Niemczech bez pracy pozostawało 2,2 miliona ludzi. Dziś będzie ich co najmniej 3,5 miliona. Większość z tych ludzi nie nadaje się do jakiejkolwiek pracy. Mało kto posiada jakiekolwiek
wykształcenie. Co więcej, kobiety zazwyczaj w ogóle nie pracują. Szacuję, że co dziesiąta jest w ciąży. Setki i tysiące z nich przywiozły ze sobą dzieci poniżej szóstego roku życia, spośród których wiele jest wycieńczonych i zaniedbanych. Jeśli nadal będzie to tak wyglądać, a Niemcy ponownie otworzą granice, wrócę do domu, do Czech. Nikt nie zatrzyma mnie tutaj w takiej sytuacji, nawet dwukrotnie wyższa niż w domu pensja. Wyjechałam do Niemiec, nie do Afryki, czy na Bliski Wschód. Nawet
profesor kierujący naszym oddziałem powiedział nam, że jest mu strasznie smutno, gdy patrzy na kobiety, które sprzątają codziennie od lat zarabiając 800 euro, i gdy spotyka następnie w korytarzach młodych mężczyzn, którzy chcą dostać wszystko za darmo, a jeśli tego nie dostają, wpadają w szał. Naprawdę tego nie potrzebuję. Obawiam się, że jeśli wrócę, któregoś dnia sytuacja w Czechach będzie dokładnie taka sama. Jeśli Niemcy ze swoją naturą nie są w stanie temu zaradzić, w Czechach zapanuje
totalny chaos. Nikt, kto nie miał z nimi [imigrantami – przyp. red.] do czynienia, nie zdaje sobie sprawy, jakimi są oni zwierzętami, zwłaszcza ci z Afryki, i z jaką wyższością muzułmanie – kierując się religią – traktują nasz personel. Póki co personel lokalnego szpitala nie zaraził się chorobami przyniesionymi przez imigrantów, ale biorąc pod uwagę setki pacjentów przyjmowanych każdego dnia, pozostaje to tylko kwestią czasu. W jednym ze szpitali nad Renem migranci
zaatakowali personel nożami, a ośmiomiesięczne dziecko doprowadzili na skraj wycieńczenia, targając je przez trzy miesiące przez pół Europy. Dziecko umarło po dwóch dniach, pomimo iż otrzymało najlepszą opiekę medyczną w jednej z najlepszych klinik dziecięcych w Niemczech. W konsekwencji ataków jeden z lekarzy musiał zostać poddany operacji, a dwie pielęgniarki trafiły na oddział intensywnej terapii. Nikt nie został ukarany. Lokalnej prasie zabroniono o tym pisać, więc wiemy o tym dzięki
mailom. Co spotkałoby Niemca, gdyby ugodził lekarza i pielęgniarki nożem? Albo gdyby wylał swój zarażony syfilis.

100
Czytelnia-Suplemantacja / Cordyceps: Maczuga Herkulesa
« dnia: Sierpnia 23, 2015, 02:09:00 pm »
Cordyceps: Maczuga Herkulesa
Wydrukuj ten artykuł

Autor: Sławomir Ambroziak

Słowa kluczowe: cordyceps, maczużnik chiński, adenozyna, kordycepina, AICAR, mIGF-1, testosteron, kortyzol, spalanie tłuszczu, wytrzymałość, masa mięśniowa, siła.

Cordyceps, czyli maczużnik chiński, to grzybek zaliczany do grupy adaptogenów, czyli ziółek ułatwiających naszemu organizmowi przystosowanie się do egzystencji w trudnych warunkach środowiska zewnętrznego. W krainie naturalnego występowania, w wysokim Tybecie, cordyceps stosowany był jako adaptogen od stuleci przez pasterzy jaków, którzy zresztą podpatrzyli ten sposób wspomagania tężyzny fizycznej, obserwując swoich podopiecznych, pilnie wyszukujących i namiętnie przeżuwających smakowite grzybki. Maczużnik to trwały element tradycyjnej medycyny chińskiej, a grzybek ten wzbudza również zainteresowanie współczesnej medycyny zachodniej, głównie z uwagi na właściwości przeciwcukrzycowe i przeciwnowotworowe.

Specjaliści od wspomagania wysiłku sportowego zainteresowali się cordycepsem w 1988 r., po Olimpiadzie w Seulu, której arena była świadkiem bodaj największej w historii afery dopingowej. Tam to krążyły słuchy, że podobno azjatyccy atleci zawdzięczają swoje sukcesy wspomaganiu z użyciem „magicznego grzybka”. W latach 90. ukazały się przynajmniej dwie prace przeglądowe, omawiające niepublikowane badania chińskich naukowców, dowodzące niezwykle spektakularnego, pozytywnego wpływu maczużnika na rozwój sportowej formy. Niektóre z tych eksperymentów doczekały się późniejszej weryfikacji w dobrze kontrolowanych badaniach naukowych…

Wytrzymałość i tłuszcz

Przez współczesnych sportowców cordyceps postrzegany jest głównie jako suplement wspomagający pracę nad wytrzymałością. Do aktualnego stanu rzeczy przyczyniło się głównie badanie zespołu Kumara z 2011 r., którego autorzy udowodnili, że doustne podawanie przez 15 dni sproszkowanego grzybka trenowanym szczurom, w dobowej dawce odpowiadającej ok. 2.5 g po przeliczeniu na masę ciała przeciętnego sportowca, w porównaniu z grupą kontrolną, wydłuża czas pływania zwierząt do wyczerpania prawie 3-krotnie. (Wydolnościowy efekt działania cordycepsu zweryfikował pozytywnie w 2015 r. Chae, w badaniu na zmuszanych do pływania myszach.)
Co niezwykle istotne: ergogeniczny (pracotwórczy) efekt działania maczużnika wiązał się z prawie 2-krotnym wzrostem aktywności kinazy AMPK. Obserwacja ta była o tyle znamienna, że cordyceps zachowywał się w tym badaniu jak osławiony AICAR – zakazany w sporcie aktywator AMPK, poprawiający u szczurów, we wcześniejszych badaniach Evansa z 2008 r., o 23% szybkość biegu i o 44% długość przebieganego dystansu. W ten sposób cordyceps tworzy realną i niezwykle skuteczną, a przy tym całkowicie legalną, alternatywę dla nielegalnego – w świetle przepisów sportowych – AICAR.

Kinaza AMPK nie tylko rozwija wytrzymałość, ale jednocześnie potęguje spalanie tłuszczu. Dlatego właśnie aktywatory AMPK znane są ze zdolności do ułatwiania redukcji tkanki tłuszczowej. Prawdę tę potwierdzono zarówno w odniesieniu do AICAR (Rantzau, 2008), jak również i cordycepsu (Shimada, 2008; Takahashi, 2012; Kim, 2014). Natomiast dla wielu sportowców i czytelników tej strony aktualne pozostaje inne pytanie: czy suplementacja cordycepsu wpłynie pozytywnie na masę i siłę ich mięśni…?

AMPK a mięśnie
Jeżeli chodzi o siłę i masę mięśni, kinaza AMPK znana jest głównie z tego, że bezpośrednio hamuje anaboliczną kinazę mTOR, co ogranicza produkcję białek mięśniowych. Często zapomina się jednak o tym, że pośrednio AMPK pobudza mTOR. Jednocześnie należy zwrócić uwagę, że mTOR ogranicza, a AMPK stymuluje miogenezę – regenerację mięśni zależną od towarzyszących dorosłym włóknom mięśniowym, macierzystych komórek satelitarnych. O tym, jaki może być ostatecznie bilans współoddziaływań obu enzymów (kinaz) na masę mięśniową, pisałem szczegółowo w dwóch artykułach dostępnych na tej stronie: „AMPK/mTOR – minus i plus zasilania muskulatury” oraz „AICAR dla pakera”.

Krótko podsumowując… Z przekroju badań nad AICAR wydaje się wynikać, że ogólnoustrojowe podawanie tego środka, prowadzące do umiarkowanej i długoterminowej aktywacji AMPK, sprzyja ostatecznie przyrostom masy tkanki mięśniowej (Suwa, 2003; Darke, 2010).

Adenozyna i krewni
W tym miejscu należałoby zadać pytanie: dlaczego cordyceps w ogóle aktywuje kinazę AMPK?

Głównymi składnikami aktywnymi maczużnika są dwa podobne do siebie związki z chemicznej grupy puryn – adenozyna i kordycepina. Adenozyna jest natomiast cząsteczką o fundamentalnym znaczeniu życiowym, gdyż jako adenozynotrifosforan (ATP) dostarcza energii napędzającej wszystkie procesy biologiczne. Po oddaniu energii, ATP przemienia się w AMP (adenozynomonofosforan), związek aktywujący kinazę AMPK (stąd właśnie skrót opisujący ten enzym: AMP-kinaza). Aktywność kinazy AMPK wzrasta więc w sytuacji niedostatku energii komórkowej, do której dochodzi np. w pracujących włóknach mięśniowych. Teraz AMPK uruchamia m.in. procesy metaboliczne, prowadzące do intensywnej odbudowy zasobów energetycznych w postaci ATP. Dlatego właśnie związki zbliżone budową do adenozyny, takie jak np. kordycepina czy AICAR, aktywują kinazę AMPK, co pobudza produkcję ATP, uenergetycznia włókna mięśniowe i poprawia parametry wysiłkowe mięśni. I faktycznie: jak donosili Manabe (1996) i Zhu (1998) – suplementacja cordycepsu podnosi poziom ATP w mięśniach myszy, w przedziale pomiędzy 45 a 55%.

Adenozyna i jej pochodne pełnią ponadto funkcje molekuł sygnałowych, przenoszących do komórek komunikaty hormonalne lub samodzielnie wcielające się w rolę hormonów. W pierwszym przypadku chodzi głównie o cykliczny adenozynomonofosforan (cAMP), natomiast w drugim – pochodne adenozyny działają poprzez standardowy mechanizm hormonalny, wiążąc się ze swoimi receptorami, zlokalizowanymi w błonach komórkowych, a nazywanymi ogólnie receptorami purynergicznymi. Wiązanie pochodnych adenozyny z receptorami purynegicznymi wyzwala sygnał hormonalny, przenoszony do wnętrza komórek przez wtórne przekaźniki informacji, takie jak np. jony wapniowe czy właśnie wspomniany wyżej cAMP.

Badania ostatnich lat dowiodły ponad wszelką wątpliwość, że receptory purynergiczne są szeroko rozpowszechnione w tkance mięśniowej, a ich aktywacja pobudza procesy regeneracji (miogenezy) i przerostu (hipertrofii) muskulatury. Guarnieri udowodnił np. w 2014 r., że pochodne adenozyny, działając poprzez receptory purynergiczne, wykazują synergię z bodaj najsilniejszym hormonem anabolicznym, rozwijającym naszą tkankę mięśniową – insulinopodobnym czynnikiem wzrostu typu 1 pochodzenia mięśniowego – mIGF-1, a całość tej problematyki podsumowała Stefania Fulle w swojej analizie, opublikowanej w 2015 r.
(Jako ciekawostkę warto w tym miejscu dodać, że, jak niedawno dowiedziono, adenozyna aktywuje u ludzi brunatną tkankę tłuszczową i przyczynia się do przemiany białej tkanki tłuszczowej w beżową, co intensyfikuje spalanie tłuszczu i emisję energii cieplnej, sprzyjając redukcji tłuszczu zapasowego i kształtowaniu smukłej sylwetki [Gnad, 2014].)

Natomiast Wilson postanowił przetestować w 2013 r. wpływ pochodnych adenozyny na efekty treningów siłowych. Podzielił w tym celu 21. trenujących siłowo atletów dwie grupy, podając im codziennie przez 12 tygodni kapsułki zawierające – albo 400 mg ATP w postaci soli disodowej, albo tyle samo maltodekstryny jako placebo. (Przyjmowany doustnie ATP nie przenika raczej do włókien mięśniowych, ale jako związek nietrwały rozpada się w przewadze do innych pochodnych adenozyny, działających poprzez receptory purynergiczne.) Po zakończeniu badania okazało się, że zawodnicy z grupy ATP, w porównaniu z grupą placebo, legitymowali się łącznymi wynikami w bojach siłowych (wyciskanie na ławie, przysiad, martwy ciąg), lepszymi o 42 kg, niższą o 2.6 kg masą tłuszczu całkowitego i o 1.2 kg większą beztłuszczową masą ciała, której główny składnik, jak wiemy, tworzy tkanka mięśniowa.

Ostatecznie widzimy więc, że aktywność składników maczużnika nie musi ograniczać się do stymulacji kinazy AMPK, a wpływ jego suplementacji na nasze muskuły może wiązać się z aktywacją receptorów purynergicznych przez adenozynę i kordycepinę.

Testosteron i kortyzol
Nie możemy wykluczyć, że, oprócz bezpośredniego wpływu na mięśnie, składniki aktywne maczużnika przyczyniają się do poprawy ich parametrów również w sposób pośredni; chodzi tutaj o interakcje z hormonami anabolicznymi i katabolicznymi, odpowiednio, ułatwiającymi lub utrudniającymi rozwój umięśnienia, takimi jak np. anaboliczny testosteron czy kataboliczny kortyzol.

Na ten trop naprowadza nas już Foresta swoim wiekowym badaniem z 1996 r., w którym udowodnił, że pochodne adenozyny, oddziałujące poprzez receptory purynergiczne, stymulują w sposób zależny od dawki wydzielanie testosteronu z izolowanych komórek gruczołowych jąder szczurów.

Mniej zorientowanym w tematyce czytelnikom przypomnę, że podstawowym stymulatorem syntezy testosteronu jest hormon z grupy gonadotropin, docierający do jąder z przysadki mózgowej, nazywany lutropiną lub hormonem luteinizującym (LH), który, wiążąc się z błoną komórkową, uruchamia produkcję cAMP – i dopiero ten przekaźnik jest właściwym aktywatorem produkcji naszego hormonu. Ostatecznie więc nie tylko LH, ale również inne molekuły, zdolne do zwiększania koncentracji cAMP w komórkach jąder, jak np. pochodne adenozyny znajdowane w cordycepsie, powinny stymulować syntezę testosteronu.

O tym, że podobne zjawisko zachodzi w rzeczywistości, przekonują nas dwa badania (Chen, 2005; Pan, 2011), których autorzy udowodnili, że składniki maczużnika – adenozyna i kordycepina, działając poprzez receptory purynergiczne, pobudzają syntezę testosteronu w izolowanych komórkach mysich jąder, w sposób złożony, zależny i niezależny od wzrostu stężenia cAMP. (Tu warto przypomnieć, że efekt w postaci wzrostu poziomu testosteronu w organizmach żywych myszy pod wpływem cordycepsu obserwowali już wcześniej Hsu i Huang, w badaniach z 2003 i 2004 r.)

To zapewne obiecujące wyniki eksperymentów na gryzoniach i izolowanych komórkach ich jąder zachęciły Paolę Rossi do przebadania maczużnika pod kątem wpływu jego suplementacji na poziom testosteronu u wyczynowych sportowców (2014 r.). Autorka skompletowała w tym celu grupę 7. doświadczonych kolarzy, podając im przez miesiąc placebo w postaci kapsułek z metylocelulozą, by przez następne 3 miesiące wspomagać zawodników kapsułkowanym ekstraktem z cordycepsu, w dobowej dawce 1335 mg (3 kapsułki po 445 mg).
Jak łatwo mogliśmy przewidzieć, przyjmowanie placebo nie zaowocowało szczególnie pozytywnymi zmianami. Natomiast 3-miesięczna suplementacji z użyciem maczużnika, w porównaniu z placebo, doprowadziła do – uwaga (!) – 4-krotnego wzrostu poziomu testosteronu i 7-krotnego wzrostu stosunku testosteron/kortyzol, mierzonych w ślinie zawodników, po zakończeniu wyścigu kolarskiego.

W tym miejscu wypada podkreślić, że za potencjał anaboliczny organizmu, promujący rozwój masy i siły muskułów, nie tyle odpowiada bezwzględny poziom samego testosteronu, co wysoka wartość stosunku anabolicznego testosteronu do katabolicznego kortyzolu: jak najwięcej pierwszego, jak najmniej drugiego hormonu.

Muskuły
Analizując powyżej przedstawione informacje, nie powinniśmy mieć wątpliwości, że suplementacja z wykorzystaniem maczużnika wpłynie pozytywnie na parametry naszych mięśni, co wydaje się znajdować potwierdzenie przynajmniej w dwóch, publikowanych w sieci badaniach naukowych…

W sieci znajdziemy np. abstrakt dość wiekowego badania, opublikowanego w 2001 r. przez Hong Kong Journal of Sports Medicine and Sports, którego autorem był Jiun Yi Chiang a z którego wynika, że 4-tygodniowe podawanie kapsułkowanego cordycepsu trenującym siłowo atletom, w łącznej dawce 2400 mg/dobę, prowadzi do 21-procentowego wzrostu poziomu testosteronu oraz znacznego wzrostu poziomu hemoglobiny oraz całkowitej, maksymalnej siły mięśni.

Natomiast w 2011 r. Hsu skompletował 16-osobową grupę aktywnych fizycznie, ale niećwiczących siłowo ochotników, poddając ich programowi ćwiczeń siłowych i dzieląc na dwie grupy, gdzie w pierwszej grupie podawane były przez 8 tygodni kapsułki z maltodekstryną (placebo), zaś w drugiej ze sproszkowanym cordycepsem, w łącznej dawce 2400 mg/dobę (6 kapsułek po 400 mg).
W grupie cordycepsu, w porównaniu z placebo, nie odnotowano, niestety, spektakularnych zmian w poziomie testosteronu czy rozmiarach tkanki mięśniowej. Jednocześnie jednak zdecydowana progresja dotyczyła rozwoju siły; w porównaniu z grupą placebo, w grupie cordycepsu doszło do następującej poprawy wyników w ćwiczeniach siłowych: wyciskanie na ławie – plus 2.1, wiosłowanie siedząc – plus 5.3 kilograma, co w układzie procentowym kształtowało się odpowiednio, następująco: plus 36 i 126%.

Maczuga Herkulesa
Autorzy opracowań dotyczących cordycepsu często utyskują, że brakuje jasnych wytycznych, co do standaryzacji pozyskiwanych z niego produktów. Maczużnik może pochodzić bowiem albo ze stanu dzikiego, albo z rozmaitych hodowli, a w związku z tym, w zależności od pochodzenia grzyba, obserwujemy znaczne różnice w proporcjach składników aktywnych. Przy czym „hodowlany” nie znaczy absolutnie „gorszy”, gdyż to właśnie hodowla umożliwia pełną kontrolę nad grzybkiem i daje plon o znacznie (nawet 100-krotnie) wyższej zawartości adenozyny i kordycepiny. Niemniej owe różnice w składzie mogą przekładać się na niejednomyślność uzyskiwanych w badaniach wyników.
Analizując wyniki powyższych badań naukowych, możemy uznać, że aktywność cordycepsu jako stymulatora testosteronu i blokera kortyzolu została dość dobrze udokumentowana, przynajmniej w odniesieniu do doświadczonych atletów – wyczynowych sportowców. Jednocześnie brakuje jednak potwierdzenia jego pozytywnego wpływu na rozwój masy mięśniowej. Możliwe, że generalnie pochodne adenozyny działają w tym kierunku jedynie z umiarkowaną aktywnością, gdyż, jak wynika z omówionego wyżej badania Wilsona, podawanie ATP tylko nieznacznie poprawiało rozmiary muskułów trenujących siłowo atletów. Natomiast jeden parametr nie budzi najmniejszych wątpliwości – SIŁA, której spektakularną progresję mieliśmy okazję obserwować przynajmniej w trzech doświadczeniach z udziałem trenujących siłowo ochotników (Chiang, 2001; Hsu, 2011; Wilson, 2013).

Maczużnik zawdzięcza swoją nazwę kształtowi przypominającemu maczugę. Widzimy, że ta maleńka maczużka śmiało pretenduje do roli wielkiej Maczugi Herkulesa – symbolu Ojcowskiego Parku Narodowego i nadludzkiej siły – którą waleczny Krak miał podobno rozpłatać głowę smoka. Jeżeli mówimy więc o dyscyplinach siłowych, możemy wywnioskować, że suplementacja z użyciem cordycepsu znajdzie największe zastosowanie tam, gdzie o sukcesie decyduje odpowiednia proporcja siły do masy ciała, chociażby z uwagi na charakter wysiłku czy ustalone kategorie wagowe.

101
Czytelnie-Trening / Władysław Komar. Urodzony, aby żyć kolorowo
« dnia: Sierpnia 12, 2015, 02:28:06 am »
Władysław Komar. Urodzony, aby żyć kolorowo
 

Z Romanem Polańskim po filmie "Piraci", w którym zagrał Komar, pojechali na działkę operatora Witolda Sobocińskiego. Sroga zima, dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia. Patrzyli na skrzącą Narew, nim Polański rzucił zaczepnie: "Och, gdyby tu byli moi polscy kaskaderzy, przepłynęliby tę rzekę wszerz i z powrotem". Komar już zdejmował ubranie. Wskoczył do lodowatej wody, dopłynął do drugiego brzegu i wrócił.


Mikołaj Komar (syn): Ojciec taki był. Wystarczyło rzucić hasło i już coś robił. Uwielbiał się popisywać, udowadniać innym, że jest lepszy, ale bez zadęcia. Wszystko na zasadzie kumpelskiej rywalizacji. Chodziło o to, żeby się pokazać w aurze zabawy.

 
Władysław Nikiciuk (oszczepnik): Fantazja nas nie opuszczała. Zatrzymaliśmy się w Budapeszcie, gdzie Władek spotkał Vilmosa Varju, jednego ze swoich rywali. Atmosfera była luźna, zeszło na to, kto dalej rzuci po alkoholu. Varju zaproponował, żeby wpierw wypili po litrze wina na głowę. Stanęło na dwóch i pół. Przed opróżnieniem gąsiora żaden nie mógł odejść od stolika. Byłem sędzią, pilnowałem, żeby pili w tym samym tempie. Obok odbywały się derby Budapesztu Ferencvaros – Ujpest. Nagle podniosła się wrzawa, bo spiker ogłosił o nietypowym pojedynku dwóch kulomiotów. Obaj ruszyli, żeby sprawdzić się na bocznym boisku. Na trybunach stadionu nagle zrobiło się pusto, bo kibice poszli za nimi. Węgier zwyciężył o kilkadziesiąt centymetrów.

Częściej to jednak Komar wygrywał. W telewizyjnym programie "Pojedynek" rywalizował z perkusistą jazzowym Andrzejem Dąbrowskim. Uczestnicy sprawdzali się w wielu rolach. Komar dyrygował orkiestrą Stefana Rachonia i był kierowcą fabrycznym Fiata. Kiedy jego rywal zastanawiał się nad kolejną konkurencją, Komar poprosił go, żeby pod żadnym pozorem nie wybierał pływania. Dąbrowski oczywiście zdecydował się na wyścig w wodzie. Nie wiedział, że przygoda Komara ze sportem zaczęła się od pływania. Ten jeszcze przed startem podpuszczał przeciwnika, nerwowo dopytując, gdzie jest koło ratunkowe. Cały dystans przepłynął pod wodą. Kiedy zdumiony Dąbrowski zapytał go, jakim cudem z nim wygrał, skoro nie umie pływać, odparł, że biegł po dnie.


Kula z mlekiem matki

Nie byłoby mistrzostwa olimpijskiego w Monachium, gdyby nie włoski pięściarz Giorgio Masteghin. Komar, zanim trafił do lekkoatletyki, próbował sił w boksie. Feliks Stamm powoływał go do młodzieżowej reprezentacji. W czerwcu 1959 roku kariera bokserska 19-letniego Komara skończyła się, nim na dobre się zaczęła. Po nokaucie w pierwszej rundzie odwieziono go nieprzytomnego do szpitala. "Trzepnął tego naszego niczym komara" – komentowali z przekąsem widzowie.

Tadeusz Olszański (dziennikarz "Polityki"): Stamm bardzo w niego wierzył. I się rozczarował. Szukał boksera w wadze ciężkiej, bo w tej kategorii nie mieliśmy tylu wybitnych zawodników, co w innych. Komar miał silny cios, dobrą technikę, ale też jedną wadę. Tak zwaną miękką szczękę. Masteghin go zahaczył, a on padł jak rażony piorunem. Kazali mu szukać innej dyscypliny.

Klęskę Komara z trybun Torwaru oglądał Witold Gerutto, przedwojenny wicemistrz Europy w dziesięcioboju, przyjaciel jego matki. Wanda Jasieńska była czterokrotną rekordzistą Polski w pchnięciu kulą. Gerutto namawiał jej syna, że to również dyscyplina stworzona dla niego. Komar wprawdzie powtarzał, że "wyssał kulę z mlekiem matki", ale przekonany nie był. – Rzucanie ciężarem, którym w efekcie nikogo się nie trafia, wydawało mi się bez sensu. Uważałem tę dyscyplinę za niepoważną, bo jak można klasyfikować potężnych facetów na podstawie dziurek w ziemi? Gerutto podał jednak kwotę, która grubo przekraczała średnie zarobki górnika, hutnika, chociaż na pewno nie kelnera. W sytuacji, gdy miałem do wyboru pranie po mordzie lub nie za te same pieniądze, postanowiłem zająć się tym drugim – tłumaczył w "Alfabecie Komara".

Gerutto powtarzał mu cierpliwie: "Pamiętaj, jak będziesz solidnie trenował, to kiedyś przyjdzie taki dzień, że rzucisz może nawet 18 metrów".

W Monachium Komar wygrał z wynikiem 21,18 metra. Po powrocie pojechał do szpitala w Konstancinie, gdzie leżał schorowany Gerutto. – Władziu, dobrze, że jesteś. Ty umiesz czynić cuda – przywitał go stary mistrz.

Bójki z marynarzami

Zanim cuda nastąpiły, musiały być porażki i rozczarowania. Również na własne życzenie. Na pierwsze igrzyska pojechał w 1964 roku. Wrócił zawiedziony. – Nie umiałem się zachować. Pokusy Tokio były tak ogromne, że zmogły moją wysoką formę i zamiast zająć miejsce medalowe, zająłem odległe, ósme czy dziewiąte (dziewiąte – przyp. red.). Co osłabiło moją formę? Trzy przyczyny: nietrenowanie, kobitki, alkohol przeszkadzał i palenie papierosów – nie ukrywał w filmie dokumentalnym "Gwiazdozbiór polskiego sportu". Wtedy jeszcze starty nie były na pierwszym planie.

Tadeusz Olszański: Zadzwonił do mnie rektor Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku, na której studiowali Komar z Nikiciukiem. Poprosił: "Ratuj tych chłopaków. Jeżeli nikt im nie zwróci uwagi, to zaraz skończą się jako sportowcy. A zdolni, warto im pomóc". Po powrocie z Trójmiasta napisałem artykuł "Recydywiści". Zachowywali się w sposób niedopuszczalny, nadużywali statusu studenta, pili. Jeżeli im coś nie smakowało na stołówce, to rzucali talerzami. Zwłaszcza Komar tak się popisywał. Obraził się na mnie po tym tekście.

Po nieudanym starcie w Japonii stracił pokój w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Oliwie. W podobnej sytuacji był inny kulomiot i jego przyjaciel Jerzy Klockowski. Wspólnie wynajęli pokój przy ulicy Grunwaldzkiej i wsiąkli w trójmiejskie życie. Alkohol, zabawa w Grand Hotelu, bójki z marynarzami to był ich świat. Wśród znajomych Komara był też Jeremiasz Barański, późniejszy lider grupy przestępczej, podejrzany o zlecenie zabójstwa byłego ministra sportu Jacka Dębskiego. – Utworzyliśmy mocną grupę, która wkrótce zaczęła dominować w rejonie Wybrzeża. Autorytet zdobywaliśmy nie tylko siłą i pięścią, chociaż i do takich argumentów trzeba było się odwoływać, ale także wiedzą o innym świecie – opowiadał Komar.

Sopot nie miał przed nim tajemnic, umiał poruszać się po jego zakamarkach, często na granicy prawa. Skorzystał z okazji i kupił ruletkę. Założył nielegalne kasyno, które zapewniało mu spore zyski. Zapytany po latach przez Jana Lisa, dlaczego wybrał taką koncepcję życia, miał już przygotowaną odpowiedź zaczerpniętą z Aleksandra Dumasa: "Życie to różaniec utrapień, którego paciorki filozof przesuwa z uśmiechem".

Przed kolejnymi igrzyskami, w 1967 roku, przeniósł się do stolicy. Szybko przylgnął do szemranego towarzystwa, ale gorączka hazardu akurat wygasała. Z dwóch powodów. Po czterech miesiącach znajomości ożenił się z córką marszałka i prominenta komunistycznego Mariana Spychalskiego, Małgorzatą. Związek z uzdolnioną scenograf, która skończyła uczelnię w Paryżu, wymagał zakończenia znajomości ze starymi druhami. – Wszedłem do jej rodziny i nie mogłem narażać imienia ludzi, którzy mnie zaakceptowali. Z drugiej strony nie chciałem zdekonspirować kolegów, gdyż wiedziałem, że za mną chodzi "plaster". Pozostało życie towarzyskie – wyjaśniał. Odnajdywał się w nim znakomicie.

Nauka w domu dziecka

Sam pochodził z ziemiaństwa, jego rodzina miała dworek w Rogówku nieopodal Wilna. Komar przyszedł na świat w Kownie, ale powtarzał za Tadeuszem Konwickim: "Urodziłem się na Litwie, ale jestem zarażony chorobą, która nazywa się polskość".

Komarowie to potomkowie rosyjskich bojarów, co tłumaczyło ich znakomite warunki fizyczne. Jego ojciec, też Władysław, reprezentował Polskę, a potem Litwę (jako Vladislavas Komaras) w zawodach lekkoatletycznych.

Był też administratorem majątku Glinciszki. W czasie II wojnie światowej zaangażował się w działalność polskiego ruchu oporu, należał do Armii Krajowej. Administracje majątków obsadzał rodakami, przechowywał broń, pomagał zagrożonym. Ukrywał aktora Ludwika Sempolińskiego, pisarza Sergiusza Piaseckiego, wielu Żydów czy zakonnice.

Bohdan Łazuka (aktor): Sempoliński był moim profesorem i opowiadał o wojennej zawierusze. Wcześniej występował w teatrzyku Ali Babka, gdzie parodiował Hitlera. Niemcy mu tego nie zapomnieli. Kiedy wkroczyli na teren Litwy, musiał się ukrywać. Pomogli mu Komarowie.

Ojciec kulomiota zginął rok przed zakończeniem II wojny światowej. Sempoliński w książce "Druga połowa życia" opisywał tragiczne wydarzenia z Ginciszek: "Komar otrzymał telefoniczną wiadomość, że na majątek napadła jakaś banda, grabiąc i mordując ludzi. Natychmiast z jednym z niemieckich urzędników wyjechał samochodem do majątku sąsiedniego dla zasięgnięcia języka, po czym chciał wracać do Wilna. Niemiec jednak się uparł, żeby jechać przez Ginciszki. Kiedy przejeżdżali przez majątek, pijana banda otoczyła ich samochód. Wywleczono Komara, a Niemcowi kazano odjechać. Odjechał kilkanaście metrów i ukryty za drzewem obserwował sytuację. Bandyci zamordowali Komara, dźgając go bagnetami do tego stopnia, że kiedy następnego dnia przyjechano po ciało, tego blisko dwumetrowego mężczyznę złożono do niewielkiej skrzynki". Ojciec Komara przeżył 33 lata.

Wdowa z dwójką dzieci uciekła do Polski z dobytkiem spakowanym w jednym worku. Przez Białystok dotarli do Warszawy. Nie miała za co wyżywić Władysława i cztery lata starszej Marii, dlatego zdecydowała się ich oddać do domu dziecka prowadzonego przez urszulanki. Zakonnice pamiętały, jaką pomoc dostały od Komarów w Wilnie i zgodziły się przyjąć oboje do ośrodka w Otorowie, wsi położonej między Szamotułami i Pniewami. W 1953 roku Komar skończył szkołę podstawową i dołączył do matki w Warszawie.

Monachijski poker

Kiedy dziewiętnaście lat później stał na najwyższym stopniu podium olimpijskiego, wróciły wspomnienia. Orkiestra Bundeswehry grała "Mazurka Dąbrowskiego", a Komar miał przed oczami ojca.

Monachium to był jego triumf. Wcześniejsze igrzyska w Meksyku przegrał, a przed wyjazdem na kolejne w Polsce mało kto w niego wierzył. Głośniej było o jego wybrykach niż sukcesach, kibice mieli go za lekkoducha. Zaskoczył wszystkich. Siebie nie, bo jak mówił, poświęcił się treningom i efekty musiały przyjść. Zmierzył się z potęgą amerykańskich kulomiotów. Zanim odebrał złoty medal, poprowadził z nimi grę psychologiczną.

Zaczęło się od kwalifikacji do olimpijskiego finału. Jego najwięksi rywale rzucali bez rozgrzewki, manifestując siłę i lekceważąc pozostałych. Komar nie mógł być gorszy, chciał jednak pobudzić mięśnie. Zgłosił sędziemu dolegliwości żołądkowe i poszedł do toalety. Arbiter stanął przy drzwiach, a Komar w środku zrobił rozgrzewkę. Minimum kwalifikacyjne uzyskał bez problemu.

Na kolejnej rozgrzewce, już przed finałem, przyniósł ze sobą lżejszą kulę. Pomalował ją tak jak pozostałe i położył z boku. Kiedy przyszła jego kolej, rzucił nią w okolicach rekordu świata. Rywale zaczęli się go bać.

W decydującej rozgrywce Komar już pierwszym rzutem wyszedł na prowadzenie. Przez kolejne dwie godziny rywale starali się go pobić. Serce zabiło mu mocniej, kiedy George Woods wypchnął kulę tak daleko, że spadając, obaliła jego tabliczkę. Sędziowie długo mierzyli rzut Amerykanina. Był o centymetr krótszy od Polaka.

Tadeusz Olszański: Po mistrzostwie uradowany Władek zbiegał do sali konferencyjnej, a ja wchodziłem po schodach. Natknęliśmy się na siebie. Konsternacja, zanim padliśmy sobie w ramiona. "Dziękuję za tamten artykuł z Gdańska, bez niego nie byłoby tego medalu" – mówił w uniesieniu. Nastąpił przełom w naszych stosunkach. Po wielu latach pozytywnie ocenił ten krytyczny tekst, co było dla mnie zdumiewające.

Bohdan Łazuka: Wysłałem mu telegram: "Jeżeli ktoś jest najlepszy, to nie ma siły". Powtórzył kiedyś ten tekst, gdy sam odniosłem sukces na scenie.

Tadeusz Drozda (satyryk): Ponoć dzień przed startem Władek wypił butelkę wódki. Mówię ponoć, bo mogła tam być woda. Jego stały numer. Ale po kolei. Po nieudanym starcie do wioski olimpijskiej wrócił jeden z polskich biegaczy. Załamany, bo zawalił, a przygotowywał się cztery lata. Władek próbował go pocieszyć, że to tylko sport, zabawa. Tamten zmierzył go wzrokiem. Władek wyjął flaszkę i całą wypił duszkiem. Atmosfera się rozładowała, poczucie klęski wymieszało z niedowierzaniem. Tylko co było w środku tej butli, tego już nie wiem...

Po powrocie z Monachium zaprosił do domu innego złotego medalistę, Jerzego Gorgonia. Sukces świętowali godnie.

– My chcymy krzynkę wódki! – zażądał piłkarz Górnika Zabrze w sklepie.

– A dlaczego nie dwie? Medal w kuli też ma swoją wagę – spokojnie odpowiedział ekspedient, który ich rozpoznał.

Polowanie na studentki

Z życia czerpał pełnymi garściami, ale ciągle był nienasycony. Wysoki, potężnie zbudowany, miał sylwetkę godną dłuta Fidiasza. Mógł pozować studentom akademii sztuk pięknych jako atleta o naturalnych proporcjach. Do tego twarz ciekawa życia i zawadiackie spojrzenie. Podobał się kobietom i nie ograniczał się w korzystaniu z powodzenia.

Tadeusz Drozda: Bajerował te kobity okrutnie, ale nie należał do romantyków. Zakup kwiatów i czekanie pod oknem nie było w jego stylu.

Mikołaj Komar: Kobiety uwielbiał, dostałem to od niego w genach. Ciężko mi wybrać jedną na całe życie.

Romansował ze sportsmenkami, spotykał się z aktorkami, podrywał studentki. Przed ich egzaminami na AWF chciał poznać kilka świeżo upieczonych maturzystek. Wraz z kolegami ustawili stolik przy bramie wejściowej na uczelnię. Usiadła za nim "komisja egzaminacyjna", z Komarem jako jej przewodniczącym. Zatrzymywali kandydatki na studentki, żeby się zarejestrowały i odpowiedziały na kilka pytań przygotowanych przez nich. Nie tylko o dane personalne, lecz także o to, czy dziewczyna jest dziewicą, jakie ma znaki szczególne i postawę moralną. Zabawa skończyła się po godzinie, kiedy o wszystkim dowiedział się dziekan.

Śmierć w wannie

Inna historia, z Komarem w tle, jest bardziej dramatyczna. Na początku 1974 roku na ulicach Warszawy plotkowano o tajemniczej śmierci młodej dziewczyny i stołecznego playboya "Słonia", których zwłoki znaleziono w wannie w jednym z mieszkań na Żoliborzu. Ze sprawą łączono Komara i syna premiera, kierowcę rajdowego Andrzeja Jaroszewicza. Obaj mieli być wtedy z nimi.

Tadeusz Olszański: Jest kilka wersji, ale żadna nie została udowodniona. Jedno jest pewne: dziewczyna zmarła wskutek połączenia narkotyków i alkoholu.

Inni przekonują, że oboje zaczadzili się z nieszczelnego piecyka gazowego w łazience. Taką też wersję przedstawił Komar na łamach "Expressu": "Słoń zdobył na bazarze gazowy piecyk, starego junkersa, mającego mosiężną obudowę, szpanerską, a łazienka w jego codziennym życiu odgrywała niepoślednią rolę. Owego junkersa sam zresztą w łazience zamontował (…). Jest godzina 19.30. Oglądamy dziennik, w którym szczególnym naszym zainteresowaniem cieszy się ówczesny premier, Piotr Jaroszewicz. Słoń widząc nasze zainteresowanie programem publicystycznym, nie chciał nas od niego odrywać i powracającą z zakupami panienkę zaprosił nie do salonu, tylko do łazienki. Chciał wykorzystać i tak już stracony czas najlepiej, jak to gruźlik potrafi.

Po jakimś czasie koleżanka Lelio Lattariego (włoski kierowca rajdowy, który był w mieszkaniu) chciała poprawić sobie makijaż. Jej krzyk zaalarmował wszystkich! W przelewającej się wannie pływały zwłoki młodej dziewczyny i Słonia. Wrzask, pisk, telefon do pogotowia i na milicję.

Wszelkie próby reanimacji – na nic".

Po śledztwie oczyszczono Komara z podejrzeń. Zaprzeczał, że w mieszkaniu był Andrzej Jaroszewicz. Wątpliwości co do przyczyny śmierci pary kochanków pozostały, bo jak zauważa Olszański, skoro z piecyka ulatniał się gaz, a inni w sąsiednim pokoju palili papierosy, dlaczego nie doszło do wybuchu.

Kontuzja paszportowa

Słabość Komara do kobiet była jedną z przyczyn rozpadu związku z Małgorzatą Spychalską. Córka marszałka wyjaśniała dyplomatycznie: – Nasze czteroletnie małżeństwo można podzielić na dwa różne okresy. Władek przez dwa lata przygotowywał się do olimpiady, a później przez dwa lata świętował zdobycie złotego medalu. Widywaliśmy się rzadko. Uznałam, że to nie ma sensu i wystąpiłam o rozwód.

Tadeusz Drozda: Udawał przed nią wiernego małżonka. Spychalski nawet nie musiał za nim wysyłać ludzi, cała Polska mówiła o podbojach Władka. Takich rzeczy nie dało się ukryć, szczególnie w tak wąskim towarzystwie, gdzie wszystko kręciło się wokół SPATiF-u.

Stowarzyszenie Polskich Artystów Teatralnych i Filmowych w Warszawie miało lokal przy Alejach Ujazdowskich. Nie trafiali tam przypadkowi ludzie, elitarności miejsca strzegł portier. Wewnątrz stykały się osobowości ze świata pisarzy, aktorów, reżyserów czy sportowców.

Rozwód ze Spychalską w 1974 roku pociągnął za sobą szereg nieszczęść. Stracił mieszkanie, na kilka miesięcy zatrzymał się u znajomego geja na ulicy Hożej. Nie przeszkadzało mu to zapraszać tam poznanych kobiet.

Tadeusz Drozda: Spychalski był niezadowolony, że córka się rozwodzi. W wyniku tych zawirowań Władek doznał najgorszej kontuzji, jaka wtedy mogła dotknąć sportowca – paszportowej. Zabrano mu paszport, nie mógł wyjeżdżać na zawody. Powodem podobno był fakt, że jako zbliżony do najwyższych władz znał tajemnice państwowe. I jakby wyjechał, to mógł zdradzić. Głupie gadanie, bo przecież równie dobrze mógłby to zrobić w Polsce. Wielokrotnie pytałem Władka, czasem po większym spożyciu, jakie zna tajemnice. Nie potrafił sobie przypomnieć. W końcu wymienił tajny numer telefonu, na który mogli dzwonić dygnitarze w nadzwyczajnych okolicznościach. "Ty idioto, tyle lat się znamy i nic nie powiedziałeś" – ochrzaniłem go. Mieliśmy w planach, żeby przywieźli nam cztery butelki whisky i wędzonego węgorza. Wykręciliśmy numer. Już nie działał.

Pobicie milicjanta

W wywiadach Komar nie obwiniał Spychalskiego. Uważał, że kiedy odszedł z rodziny wojskowego, to milicjanci dobrali się do niego, bo wreszcie stracił ochronę protektora. Wprawdzie był zawodnikiem resortowej Gwardii Warszawa, ale trudnym do ujarzmienia. Przez swój temperament o mały włos nie został zdyskwalifikowany przed igrzyskami w Monachium.

Kiedy odbierał sprzęt sportowy w Gwardii, ominął kolejkę. Ubrania wydawał Zbigniew Królczyk, jego klubowy kolega i milicjant.

– Podaj mi mój dres, bo muszę dalej gonić! – poprosił niezbyt uprzejmie.

– Odpieprz się! Rozkazywać to sobie możesz teściowi, ale nie mnie – usłyszał.

Komar, któremu już wcześniej wypominano rodzinne koligacje, grzmotnął Królczyka w twarz. Szybko zdał sobie sprawę z możliwych konsekwencji. Pognał do prezesa klubu Mieczysława Glanca, żeby być w jego gabinecie przed poszkodowanym. Udało się, obaj w końcu się pogodzili. Jedynie niektórzy dziennikarze domagali się zawieszenia Komara.

Kulomiot uwielbiał wkręcać innych. Przed wyjazdem na mistrzostwa Europy do Rzymu prezes PZLA Piotr Nurowski dopytywał go, czy nie zostanie za granicą. Gdyby uciekł, w kraju podniósłby się rwetes, a Nurowski mógłby przypłacić to stanowiskiem. – Obiecuję, wrócę – zapewniał Komar.

We Włoszech miał wielu przyjaciół. Dostał od nich cocker-spaniela Fuoco, którego postanowił zabrać do Warszawy. Przed wylotem umówił się z szefem oddziału LOT-u w Rzymie, że na lotnisku przeprowadzi go specjalnym przejściem, by nie kupować biletu dla zwierzaka.

Polska ekipa zebrała się w hali odlotów. Kiedy spikerka wyczytała: "Passengers to fly to New York...", Komar podszedł do Nurowskiego, żeby się pożegnać: – Dziękuję ci za wszystko, zwłaszcza za zaufanie.

I odszedł. Nurowski zbladł, ale nie zdążył go zatrzymać. Komar poszedł z psem do specjalnego wyjścia. W samolocie lecącym do Warszawy był pierwszy, reszta ekipy dołączyła później. Twarz Nurowskiego, wciąż śnieżnobiała, szybko zmieniła kolor, kiedy zobaczył Komara rozwalonego w fotelu.

– Ty sk... Osierociłbyś rodzinę, bo byłem bliski zawału. Jak możesz? – pytał wściekły.

– Ja mogę. Poproszę butelkę whisky – zwrócił się do stewardesy Komar.

Błyskotliwy pirat

Paszport odzyskał po trzech latach. Ominęły go igrzyska w Montrealu.

Tadeusz Drozda: Przeżywał, że nie ma go w sporcie. W czasie, kiedy w Kanadzie trwał konkurs pchnięcia kulą, byliśmy w Sopocie. Władek załatwił wejście na stadion, pomogły stare znajomości. Była północ, urządziliśmy piknik ze znajomymi. Piliśmy piwko i dopingowaliśmy Władka, który pchał kulą. Ręki sobie nie dam odciąć, ale z tego, co pamiętam, rzucił na odległość, która w Montrealu dawałaby mu trzecie miejsce.

To Drozda był tym, który wyciągnął rękę do zagubionego Komara. Zaproponował występy w kabarecie. Następnego dnia byli już w drodze do Chorzowa. Znali się od kilku lat, ale artysta przypomina sobie, że nigdy nie widział go tak stremowanego. Przed wejściem na scenę wypił dwie setki. Pomogło. Trema odpuściła.

Tadeusz Drozda: Być może nawet trochę przesadził i złapał za wielki luz. Improwizowaliśmy, robiłem z nim wywiad na tematy sportowe. Chwyciło, publiczności się podobało.

Komar odkrył nowe życie, to go nakręcało i mobilizowało. Wkrótce musiał się zmierzyć z kolejnym wyzwaniem. Dostał główną rolą w przedstawieniu Krzysztofa Jasińskiego "Król Ubu" w Teatrze STU. Reżyser ściągnął go do Krakowa i uczył fachu aktorskiego. Przygotowania do premiery trwały rok.

Mikołaj Komar: Musiał nauczyć się na pamięć prawie stu stron maszynopisu, ale udźwignął to. Cenzura zaraz zamknęła przedstawienie, bo dopatrzyła się podtekstów politycznych. Ale tata się sprawdził, dostał glejt na zawodowego aktora.

Bohdan Łazuka: Był prawdziwy. Lepszy od tych, którzy pokończyli studia w tym zawodzie, bo w ich ruchach dominowała sztuczność.

Kolejna propozycja miała dopiero go zaskoczyć: – Dzień dobry, chcielibyśmy zaprosić pana na zdjęcia próbne filmu "Piraci" do Paryża. Roman Polański chce pana sprawdzić – usłyszał w słuchawce.

– Dziękuję, ale czekam na telefon od Spielberga – urwał temat Komar, przekonany, że to Drozda robi sobie żarty. Dopiero po trzeciej rozmowie uwierzył, że sprawa jest poważna. Nazwisko Komara podrzucił Polańskiemu inny reżyser, Andrzej Kostenko. Do obsady „Piratów” brakowało mu osiłka, który miał być postacią groteskową, ale emanującą siłą. Kostenko zauważył potężnego sportowca w kabarecie u Drozdy.

Mikołaj Komar: Tata nie dawał sobie wielkich szans na angaż. Do walizki spakował dżinsy, trzy pary skarpetek i koszulkę. Do Paryża jechał z przekonaniem, że potrwa to trzy dni. Dostanie dolę za zdjęcia, zrobi zakupy dla mamy i wróci.

Jeżeli Polański miał wątpliwości co do Komara, to pozbył się ich po pierwszym spotkaniu.

– Niech pan sobie wyobrazi, że nad pana głową wisi szubienica. Proszę zagrać tak, żeby oddalić od siebie widmo śmierci – kazał Polański.

Komar klęknął.

– Co pan robi? – zdziwił się reżyser.

– No oddalam od siebie widmo śmierci.

– Ma pan rolę!

Mikołaj Komar: Zadzwonił po tygodniu. Mieliśmy się szykować, bo za dwa–trzy miesiące ściągał nas do Tunezji na plan "Piratów".

Planowane wagary

Komar był już wtedy po raz drugi żonaty. Poznał Marię Szot, po roku urodził się Mikołaj. Wszystkim wokół powtarzał, że to jego następca.

Mikołaj Komar: Ale do sportu nigdy mnie nie przymuszał. Rodzice byli wolnymi duchami, żyli jak Bonie i Clyde. Non stop w podróży, na spotkaniach towarzyskich czy bankietach. Miałem filmowe i oryginalne dzieciństwo, choć nie było normalne. Wokół pełno sław i ja malutki, często śpiący gdzieś na kanapie w rogu. Ojciec został moim najlepszym przyjacielem. Żadnym cenzorem, moralizatorem, wychowawcą. Bardziej starszym kumplem, który stał po mojej stronie, krył przed mamą i zabierał na wagary. Mówił w domu, że wychodzi na spotkanie, sam wybiegałem do szkoły, a on czekał za rogiem w samochodzie. Jechaliśmy do naszego ulubionego kina Skarpa na "Indianę Jonesa". Na planie "Piratów" rodzice ustalili, że mama będzie mnie uczyć języka polskiego, a tata matematyki. Ale często już o siódmej rano w porcie czekali na mnie Arabowie w motorówce, namówieni przez ojca i płynęliśmy na statek, gdzie kręcono zdjęcia. Wracałem wieczorem, kiedy mamie zdążyła już przejść złość.

Początkujący aktor zatrzymał się jeszcze z rodziną na kilka miesięcy u Polańskiego w Paryżu. Któregoś dnia w domu reżysera zadzwonił dzwonek, akurat w środku był tylko Komar, który się kąpał. – Poszedłem otworzyć, a tam stał Dustin Hoffman z małżonką. Ujrzeli mnie gołego, jak Pan Bóg stworzył. Grzecznie przeprosili za pomyłkę i odeszli. Wrócili dopiero z Polańskim i wytłumaczyliśmy to nieporozumienie, po czym zjedliśmy razem śniadanie – wspominał.

Z pieniędzy zarobionych w filmie Polańskiego niewiele przywiózł do Polski. W zasadzie nic. Kupił tylko żonie samochód, resztę wydał.

Tadeusz Drozda: Pieniądze się go nie trzymały. Lubił zaszaleć, postawić. W restauracji nie było szans zapłacić za siebie. Współczułem Miśce, która narzekała, że znów wydał wszystkie pieniądze. Ale to było cudne małżeństwo.

Bohdan Łazuka: Władek miał tyle serca, ile ważył. Mimo ogromnej postury był delikatny, z wrażliwością dziecka.

Mikołaj Komar: Wszystkie medale, poza olimpijskim, który mam i chowam jak najcenniejszy skarb, rozdał. Po prostu jak ktoś chciał, to mu go dawał. Był nie tylko wysportowanym, przystojnym i charakterystycznym facetem, ale też postacią wywołującą uśmiech na twarzy. Lubił otaczać się ludźmi, oni do niego lgnęli. Jeden z pierwszych obrazów, jakie zachowałem z dzieciństwa, to jego wielka ręka, która nakrywała moją. Przykładałem ją sobie do twarzy, dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Po latach wydaje mi się, że nie tylko ja tę łapę czułem. Tą samą ręką, tym samym gestem, otaczał innych.

U zbiegu ulic Świętokrzyskiej i Emilii Plater otworzył bar, zwany Okrąglakiem. Istnieje do dziś, ale nie ma w nim śladów po poprzednim właścicielu. W lokalu Komara mieszały się charaktery – bywali aktorzy, sportowcy, przywiózł tam Romana Polańskiego, ale przychodzili też robotnicy, którzy gdzieś musieli leczyć kaca.

Zgubiony sygnet

Komara ciągnęło do sportu, myślał o trenowaniu, ale brakowało dla niego miejsca. Zaczęło być krucho z pieniędzmi.

Mikołaj Komar: Początek lat 90. był fatalny. Tata w ogóle nie mógł się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Poleciał do USA, próbował różnych biznesów, ale mu nie wychodziło. Gdyby nie przyjaciele i rodzina, byłoby jeszcze gorzej. Na szczęście zaczęło się poprawiać.

W połowie sierpnia 1998 roku pojechał na bieg o Bursztynowy Puchar Miasta organizowany ku pamięci Eugeniusza Pietrasika w Międzyzdrojach. W przeddzień powrotu zgubił na plaży sygnet z herbem rodu Komarów. Zmartwił się, chciał go szukać, ale na wyjazd nalegał jego przyjaciel, także mistrz olimpijski Tadeusz Ślusarski. Do Warszawy wracali we trzech: prowadził Ślusarski, obok siedział Krzysztof Świostek. Komar drzemał z tyłu. Pod Ostromicami zderzyli się z autem prowadzonym przez innego sportowca, Jarosława Marca. Zginęli obaj kierowcy i Komar. Kiedyś w ankiecie, zapytany o największe marzenie, odpowiedział, że chciałby dożyć setnych urodzin. Zabrakło mu 42 lata.

Ostatnia scena filmu dokumentalnego nakręconego dwa lata przed jego śmiercią. Komar wyznaje: "Urodziłem się, żeby żyć kolorowo. Los nie szczędził mi razów, ale z kolei żyć łatwo, to żyć dosyć nudno". I nudno nie żył, ciągle w feerii barw.

Łukasz Olkowicz

Tekst pochodzi z tygodnika "Tempo", magazynu "Przeglądu Sportowego"
Udostępnij

102
Czytelnia-Suplemantacja / Medycyna Ziołowa
« dnia: Lipca 20, 2015, 03:13:13 pm »
Herbal medicine, znany również jako ziołolecznictwa lub medycyny botanicznego jest medyczny system oparty na zastosowaniu roślin i ekstraktów roślinnych, które mogą być spożywane bądź są stosowane na skórę. Od czasów starożytnych, ziołowy lek jest stosowany przez wiele różnych kultur na całym świecie w leczeniu chorób i pomóc funkcje organizmu. Choć nie jest ziołolecznictwo zawód licencjonowany w Stanach Zjednoczonych, leki ziołowe w postaci ekstraktów, nalewek, kapsułek i tabletek oraz herbat może być zalecana przez lekarzy opieki zdrowotnej w wielu różnych dyscyplinach jako praktyczny sposób, aby rozwiązać wiele różnych warunki medyczne.

Ziołolecznictwo zaciera granicę między żywności i leków - linii, która w wielu kulturach, nie został sporządzony w pierwszej kolejności. Korzystanie z ziół i przypraw, które mają wpływ na choroby-prewencyjny w żywności jest jednym z najlepszych sposobów, aby wykorzystać ich moc uzdrawiania. Na przykład, wydaje się, że codzienne korzystanie z przypraw kurkuma w curry dania jest jeden z powodów, osób w podeszłym wieku w Indiach mają jeden z najniższych wskaźników choroby Alzheimera na świecie.

Jakie warunki jest medycynie stosuje?
Ziołowy lek jest stosowany do leczenia lub łagodzenia praktycznie każdego możliwego stanu zdrowia. Niektóre z najbardziej popularnych ziołowych i stanów, w których są one stosowane, obejmują:

aloe stosowane miejscowo dla drobnych oparzeń, oparzeń słonecznych, podrażnień skóry lub zapalenia
arniki stosowane miejscowo na siniaki, skręcenia, bóle mięśni i stawów
rumianku spożywana na rozstrój żołądka, zgaga, niestrawność i kolkę
żywokost, w miejscowym okład tylko, na odleżyny, owrzodzenia cukrzycowe, ukąszeń pająków i niektórych zakażeń gronkowcem zaciągniętych na tropikalnych plażach
Dong Quai dla kobiet i żeń-szenia dla kobiet i mężczyzn, spożywana w celu poprawy ogólnego stanu zdrowia i wytrzymałości - w tym zastosowaniu, te znane są jako toniki. Inne toniki to Eleuthero i Rhodiola .
echinacea spożywana na przeziębienia, grypa, ból gardła
czosnek spożycia do możliwie obniżyć poziom cholesterolu i ciśnienie krwi, w leczeniu zakażeń grzybiczych i przeziębienia
imbir spożycia nudności i kinetoza, jak anti-inflammatory
dziewanny spożycia przez zatory w klatce piersiowej i kaszel oskrzeli suchych,
passiflory spożycia przez pozbawionym działania uspokajającego relaksu
mięty pieprzowej herbata spożywana na niestrawność, nudności i inne problemy trawienne
olejek z mięty pieprzowej (w kapsułkach dojelitowych) spożyta przez zespół jelita drażliwego i innych przewlekłych chorób jelitowych
olejek z drzewa herbacianego stosowany miejscowo w leczeniu zakażeń grzybiczych, takich jak grzybica i grzybicze paznokci stóp i paznokci
kurkumę spożycia do zwalczania zapalenia i ochrony przed rak i choroby Alzheimera
waleriana spożywana na problemy ze snem.
To tylko krótki przegląd niektórych z wielu bezpiecznych i skutecznych preparatów ziołowych.

Co należy spodziewać się na wizytę do lekarza w medycynie?
Czego się spodziewać, zależy od rodzaju lekarza jesteś konsultingowej. Lekarz, lekarz Osteopathic lub Naturopath może zalecić ziołowy w trakcie wizyty w biurze w przypadku dokonania konkretnej skargi. Lekarz z tradycyjnej medycyny chińskiej lub ajurwedyjski medycyny może zalecić ziołowy w trakcie konsultacji dla konkretnego problemu zdrowotnego lub zająć całe zdrowie całościowo.

Według American Guild Zielarzy, zielarze mogą ćwiczyć zarówno jako podstawowej opieki zdrowotnej dostawców albo wspomagający konsultantów opieki zdrowotnej. Gildia wyjaśnia, że ​​większość wizyt zielarz rozpoczynają się konsultacje na temat swojej przeszłości i obecnie historia zdrowia swoich praktyk żywieniowych i stylu życia, lub inne czynniki związane z danym problemem zdrowotnym. Następnie, zgodnie z Cechu "zielarza, z zaangażowaniem, powinna opracować zintegrowany program, który rozwiązuje ziołowy do specyficznych potrzeb zdrowotnych i obawy."

Czy są jakieś skutki uboczne lub warunki których należy unikać medycynie?
Tak. Podczas przyjmowania leków, należy zbadanie możliwych interakcji z ziołowych może być brane pod uwagę. Bądź ostrożny mieszania ziół i leków, które mają podobne działania. Na przykład, nie może być dobry pomysł, aby mieszać leków przeciwzakrzepowych z ginkgo, naturalny rozcieńczalnik krwi; waleriana Ziele, uspokajające, prawdopodobnie nie powinien być mieszany z pigułek na receptę spania. Podobnie, unikać mieszania ziół i leków, które mają przeciwne działanie. Inne leki, które mogą zmienić sposób lekarstwo jest obsługiwany przez organizm. Na przykład, dziurawiec, naturalny środek na depresję , może zmniejszać skuteczność niektórych leków, powodując ich być zbyt szybko metabolizowany. W przypadku wątpliwości należy skontaktować się z farmaceutą na temat interakcji herb / narkotyków. Ponadto, zioła, które mogą cienki krwi, takich jak Dong Quai, feverfew, dodatkowego czosnek i imbir może powodować problemy, jeśli podjęte przed zabiegiem, jak mogłem ziół, takich jak żeń-szenia i lukrecji , które wpływają na szybkość korzenia serca i ciśnienie krwi. Uspokajające zioła jak kava i waleriana może nasilać działanie znieczulenia. Najlepiej, aby zatrzymać przy żadnej z tych ziół co najmniej 10-14 dni przed zabiegiem, i pamiętaj, aby poinformować o tym lekarza, że ​​już ich podjęcia.

Ciąża: Najlepiej jest unikać stosowania ziół w czasie ciąży, zwłaszcza pierwszy trymestr, chyba, że jesteś pod opieką kompetentny lekarz. Wyjątki: nie jest to uważane za bezpieczne, aby trwać do 1000 mg w kapsułce z imbirem lub kandyzowanych formularzy poranne mdłości; Zastosowanie krótkoterminowy echinacei wydaje się również bezpieczne dla kobiet w ciąży, które rozwijać przeziębienia lub grypy.
Pielęgniarstwo: Oprócz ziół, które mogą stymulować produkcję mleka kobiecego (kozieradka, błogosławiony Oset i lucerna), kobiety karmiące piersią powinny unikać ziół najbardziej leczniczych pierwszych czterech do sześciu miesięcy życia dziecka.
Dzieci: środki ziołowe, które są bezpieczne dla dorosłych mogą nie być bezpieczne dla dzieci. W celu uzyskania wskazówek, patrz Zdrowe Dziecko, Ogólna liczba dziecko, z Stuart Ditchek, MD i Russell Greenfield, MD (HarperResource, 2009).
Czy jest organem, który nadzoruje lub referencje praktykujący w medycynie?
Nie praktyka medycynie nie jest licencjonowany zawód w Stanach Zjednoczonych. Ponieważ zioła są sprzedawane w Stanach Zjednoczonych jako suplementy diety dostępne dla każdego, konsumenci powinni kształcić się przed zakupem. Dobrych zasobów obejmują Rady botaniczny amerykańskiej , z Fundacji Badań Herb i HerbMed .

Jak można skontaktować się z lekarzem w medycynie?
Każdy może twierdzić, że zielarz, więc należy szukać kogoś z intensywnego szkolenia. Praktycy zarówno tradycyjnej medycynie chińskiej i medycynie ajurwedyjskiej polegać ziół do leczenia. Możesz być w stanie znaleźć wiedzę lekarza przez Gildię Zielarzy amerykańskiej . Należy pamiętać, że profesjonalni zielarzy, którzy doradzają klientom na korzystanie z ziół leczniczych zwykle nie licencjonowanym do diagnozowania lub leczenia choroby.

Ziołolecznictwo jest również ostoją naturopatyczną lekarzy (NDS lub NMDs), którzy korzystają z naturalnych metod promowania wellness i leczeniu choroby. Ścieżka zdrowia zazwyczaj nie może przepisać leki, a nie wszyscy lekarze uczestniczyli czteroletni naturopathic szkoły medycznej, więc potencjalni pacjenci powinni zapytać o szkolenia. Możesz znaleźć lekarza za pośrednictwem strony internetowej Amerykańskiego Stowarzyszenia Lekarzy naturopatyczną . Podczas gdy niektóre MD i DOS (Osteopathic lekarze) są nauki o ziołach i innych naturalnych środków, jest mało prawdopodobne, że lek ziołowy został zawarty w ich formalnego wykształcenia.

Czy istnieją inne metody leczenia, które mogą pracować również w połączeniu z medycynie?
Ziołolecznictwo jest za najbardziej skuteczny, gdy jest stosowany jako część programu, która zawiera naturalne leczenie dietetyczne modyfikację, właściwego ćwiczenia fizyczne, zmniejszenie stresu i mobilizacji zasobów psychicznych skierowane ku uzdrowieniu.
Jakie jest zdanie doktora Weil medycynie?
W związku dr Weila, zasada zaletą ziół jest ich złożoność. Rośliny lecznicze zawierają szeroki wachlarz związków chemicznych, co daje im uprawnienia uniwersalne terapeutyczne. Na przykład, dla Indian andyjskich, cały liść koki jest numerem jeden roślina lecznicza. Używają go do leczenia zaburzenia żołądkowo-jelitowe; W szczególności, zarówno biegunki i zaparcia. Jego zdolność do leczenia stanów chorobowych, w dwóch przeciwnych sprężyn z tego, że zawiera 14 coca bioaktywne alkaloidy, z których niektóre pobudzania jelita, podczas gdy inne hamują aktywność przewodu pokarmowego. Gdy cała mieszanina dostanie się do organizmu, receptory w tkankach jelit za wiążą się alkaloidów, które są niezbędne dla organizmu, aby przywrócić go do stanu równowagi.

W trakcie swojej kariery Dr Weil zalecił leki ziołowe znacznie częściej niż on przepisał leki na receptę i powiedział, że nie widzi poważnych niepożądanych reakcji na którykolwiek z preparatów ziołowych on zalecanych. Jednak, ze względu na wiele bezpodstawnych roszczeń do preparatów ziołowych, a ponieważ rynek nie jest dobrze regulowany, zaleca on, że konsumenci się do następujących wskazówek:

Nie kupuj całych suszonych ziół z pojemników lub słoiki w sklepach. Te luźne zioła są prawdopodobnie bezwartościowe, ponieważ suszonych roślin pogorszeniu po wystawieniu na działanie powietrza, światła i wilgoci i bardziej drobno posiekane części roślin, tym szybciej tracą swoje pożądane cechy.
Unikać enkapsulowanych sproszkowanych ziół, ponieważ kiedy rośliny są podstawy do proszków, są one narażone na utlenianie, co powoduje ich pogorszeniu.
Kup renomowanych marek, które reklamują czystość ich składników.
Najlepsze są te leki ziołowe można się rozwijać. Utrzymanie prywatnego ogród ziołowy można zapewnić świeżość i jakość.
Poszukaj preparatów ziołowych, które zostały "Wildcrafted" (zebranych od dzikich stoisk) lub uprawianych ekologicznie.
Kup chińskich produktów ziołowych tylko z renomowanych źródeł i unikać tych, które nie lista składników. (Niektóre zioła z Chin zostały zanieczyszczone metalami toksycznymi.)

103
Szatnia / Ukraina
« dnia: Lipca 17, 2015, 06:52:23 am »
Ukraińska paranoja:
 Rada Najwyższa Ukrainy przyjęła uchwałę „w sprawie ludobójstwa narodu ukraińskiego w trzynastym wieku popełnionego przez przestępczy reżim Imperium Mongolskiego” i wysłała wniosek w tej sprawie do Churału (parlament Mongolii). Ukraiński parlament, jako organ przedstawicielski władzy, domaga się uwolnienia przez Mongolię wszystkich potomków obywateli Ukrainy zapędzonych w niewolę, odszkodowania za szkody wyrządzone przez zbrojną agresję z uznaniem ludobójstwa na narodzie ukraińskim. Strona ukraińska uznaje Mongolię za agresora.
„W przypadku negatywnej odpowiedzi Mongolii na żądania Rady Najwyższej, Ukraina wzywa społeczność międzynarodową do nałożenia sankcji przeciwko Mongolii, jako państwa agresora” – przeczytać można w podsumowaniu dokumentu.
 Przedstawiciele mongolskich władz zachowali się rozważnie i przyjęli w odpowiedzi własną uchwałę. Przewodniczący Churału nazwał rezolucję Rady Ukraińskiej „śmieszną” i uznał ją za „zagrywkę propagandową Ukrainy w sprawie Mongolii”.
W odpowiedz napisano: „Świat nie zna i nigdy nie słyszał o żadnej ukraińskiej nacji, zwłaszcza w dobie spadkobierców Wielkiego Temudżyna. Miliony Ukraińców, którzy zginęli w trzynastym wieku, to owoc chorej fantazji ukraińskich deputowanych”.
W rozmowie z ukraińską stacją Kanał 5 przewodniczący mongolskiego Churału pozwolił sobie na szyderczy komentarz:
„Mongolia jest gotowa do naprawienia szkód wyrządzonych przy zdobywaniu Kijowa przez Batu-chana, ale tylko ofiarom i ich rodzinom. Czekamy z niecierpliwością na ogłoszenie pełnej listy ofiar”.

Na razie nie ma oficjalnej reakcji

104
Sporty Wytrzymałościowe / TAJEMNICA BIDONU
« dnia: Lipca 03, 2015, 08:59:53 pm »
TAJEMNICA BIDONU
 

Obfitująca w spektakularne porywy i nieliczne potknięcia historia sportowego współzawodnictwa dwóch najbardziej utalentowanych reprezentantów włoskiego cyklizmu - pomnikowych Gino Bartalego i Fausto Coppiego - to wątek frapujący i o bezmiernej objętości.

Od jesieni 2005' pastwiła się nade mną spontaniczna i momentami silnie wzmagająca się potrzeba zmaterializowania w formie elektronicznej choćby opowiadania porównywalnie banalnego, jak swego czasu o Marco Pantanim i Luksemburczyku Charly Gaulu - mającego za temat przebieg rowerowych potyczek dwóch wymienionych w zdaniu wstępnym, zapoczątkowujących tzw. "złotą erę kolarstwa" fenomenalnie uzdolnionych kolarzy. Wreszcie w marcu bieżącego roku, z umysłem pełnym iście młodzieńczej werwy, zasiadłem pochylony nad klawiaturą z jednoznacznie sprecyzowanym zamiarem. Ewidentnie wspierały mnie w tej decyzji kolejne przesilenia dotykających niniejsze forum, zniechęcające do udziału w pseudofilozoficznych zgryźliwych polemikach na tematy z rzadka (a i wtedy raczej pobieżnie) ocierające się o kolarstwo.
Począłem zatem mozolnie konstruować misterny szkielet opowiadania. Nie spieszyłem się bardzo, mierząc w termin - ostatecznego dopasowania treści i formy opowiadania do stadium nadającego się do publikacji na niniejszym forum - przypadający gdzieś po zakończeniu ostatniego "wielkiego touru" - po którym rozpoczyna się tradycyjne "kolarskie bezrybie". Z satysfakcją mogę obecnie stwierdzić, że założony harmonogram udało mi się zrealizować.
Od początku starałem się, by wynik pod względem gramatycznej stylistyki tekstu zwieńczył dzieło w stopniu wysoce doskonalszym niż w efekcie dwóch poprzednich, wyżej wzmiankowanych, bardzo krytycznie dziś przeze mnie ocenianych prób literackich - które poważyłem się upublicznić kolejno wiosną i jesienią roku 2005.
Na niniejsze forum zaglądałem w ostatnim półroczu najwyżej kilkakrotnie w ciągu tygodnia, jednak z braku czasu nie udzielałem się na jego łamach w sposób czynny - poza kilkoma merytorycznymi wpisami, których liczbę mógłbym zaprezentować na palcach samych rąk. Nie wzmiankuję tu o nie naznaczonym istotnymi sukcesami regularnym udziałem w dwóch "wielkotourowych" konkursach, w organizacji których wyręczyła mnie na szczęście poczciwa matematyczna dusza - za co należą się jej moje szczere acz nieco spóźnione podziękowania. W okresie zmagań kolarzy na szlakach Tour de France oraz Vuelta a Espana bywałem zatem nieco bardziej ochoczym, acz wciąż niemal kompletnie biernym bywalcem forum.
Nie kamuflowałem się w tym czasie pod innymi nickami, a wręcz przeciwnie - to pod moją skromną osobę wielokrotnie ordynarnie się podszywano - szczególnie w początkowym okresie mojego publicznego niebytu. Poprzestanę na tej treści oświadczeniu i na temat ten nie zamierzam ponadto podejmować z nikim bezproduktywnej polemiki.

Praktyka wymownie zweryfikowała moje pierwotne zapatrywanie. Im bardziej zagłębiałem się w las, tym więcej rozkonarzonych drzew stawało mi na drodze - i tak opowieść "o Bartalim i Coppim"raptownie się rozrosła, w znacznych fragmentach okrutnie odbiegając od meritum założonego u zarania konceptu. Kiedy rozmiar tekstu przekroczył "3MB", po raz pierwszy zapaliło się w moim czerepie czerwone światełko i rzekłem do siebie w myślach "pas". I tak jeszcze co najmniej ze cztery razy...
Praca nad niniejszym opracowaniem ciągnęła się w efekcie przez aż sześć księżycowych cykli (to więcej nawet niż zajęło mi swego czasu tworzenie, do tej pory najbardziej pracochłonnej, "listy sześciuset najtrudniejszych podjazdów szosowych w Europie"). Czy zapozna się z jego treścią większość spośród przedstawicieli "starej gwardii forumowiczów" - pojęcia nie mam, wszak wielu również nie daje od miesięcy/lat znaku życia. Pozostaje mi mieć nadzieję, że od czasu do czasu oni również zaglądają tu jeszcze (incydentalnie, po przeczytaniu treści niektórych postów, miewam świadomość, że skądś znam autora tekstu - podpisującego się wcześniej "nieco inaczej"). Dlatego kolejne części "Tajemnicy bidonu pokrytego pyłem Izoard", inaczej niż w przypadku "Szkoda, że Cię tu nie ma" oraz "Opowieści o góralu", publikował będę nie częściej niż jeden raz w ciągu dnia roboczego. Uprzedzam, że przy procedowaniu w tym trybie rzecz przeciągnie się na miesiące.
W nie mniejszym stopniu liczę jednak na chłonność umysłów młodych adeptów kolarstwa, których mam nadzieję skutecznie zarazić swoją pasją.

Pasjonaci jednej z najbardziej wyczerpujących dyscyplin sportu odnajdą w tekście niniejszego opracowania zatem nie tylko drobiazgowy raport z przebiegu wydarzeń, w których centrum znaleźli się dwaj prominentni włoscy "górale". Niemało miejsca odżałowałem na liczne wzmianki o innych historycznych epizodach rodem z jakże ekscytujących czasów - kiedy kolarze, poza fizjologicznymi ograniczeniami, objuczeni obfitym osprzętem awaryjnym przytwierdzonym do pleców tudzież całodziennym zapasem jedzenia i picia pochowanym w różnych częściach ówczesnej kolarskiej garderoby, zmagali się z wyzwaniami stawianymi przez szlaki szutrowe, kamieniste, piaszczyste czy błotniste, dzierżąc hardo w garściach fantazyjnie powyginane kierownice dwudziestokilogramowych rumaków wyposażonych w dość obszerne opony.
Swoim zwyczajem nie omieszkałem również zamieścić autorskiego komentarza na temat podstawowych parametrów ważniejszych podjazdów pokonywanych w owych romantycznych czasach - dość lapidarnego tym razem. Nieco bardziej skwapliwie zająłem się natomiast sportowymi dziejami najsławniejszych przełęczy, tak tych o stuletnim rodowodzie, jak i tych znacznie później odszukanych przez organizatorów imprez kolarskich gdzieś wśród górskich ścieżek uczęszczanych jedynie przez pastuszków - zaadaptowanych specjalnie na potrzeby wyścigowe (vide Angliru!).
W niniejszym tekście opublikowałem ponadto zwięzły opis wybranych sportowych przygód liczących się w zawodowym peletonie kolarzy - nie tylko tych pośród grona toczących heroiczne boje z Gino Bartalim czy Fausto Coppim.
Najogólniej rzecz ujmując, będzie to serial o sporcie uprawianym przez mężczyzn prawdziwie odpornych na ból. Dla niektórych dyscypliny nudnej albo wręcz brudnej, dla mnie, mimo bezprzykładnego oczerniania jej w mało obiektywnych i w głównej mierze niedostatecznie doinformowanych mediach, niezmiennie zdecydowanie najbliższej sercu. Nie dało się jednakowoż uciec od podstawowych problemów (dopingowych) targających od kilku dziesięcioleci tę piękną dyscyplinę sportu.
Oczywiście w części zasadniczej nacisk położyłem na opis wyścigów, w których czynny udział brali Gino Bartali i Fausto Coppi. Nie mogłem przecież nie wyegzekwować od siebie realizacji samej istoty zamysłu niniejszego opracowania.

Uprzedzając ewentualne wątpliwości internautów czy podejrzliwe zapytania, oświadczam, że w niniejszym opracowaniu nie znalazło się miejsce dla choćby jednego zdania skopiowanego z innych źródeł, ba, ufam, że nie ma w nim (chyba, że przez zbieg okoliczności) choćby dłuższej frazy stanowiącej własność intelektualną innego autora. Nie zaprzeczam, że przebiegu większości z opisywanych wydarzeń nie dane mi było zobaczyć, stąd w opisach korzystałem z różnorakich źródeł - sam dokonywałem jednak tłumaczenia i obróbki literackiej cudzych tekstów. Z grona polskich autorów skorzystałem właściwie jedynie nieco z piśmiennictwa dwóch wybitnych znawców zawodowego kolarstwa - Pana Piotra Ejsmonta (jednego z najwyżej cenionych polskich ekspertów z zakresu historii cyklizmu) oraz Pana Daniela Marszałka (omnibusa, którego, jak sądzę, nie trzeba bliżej przedstawiać). Wszelkie zestawienia i klasyfikacje oraz opisy podjazdów są natomiast wyłącznie mojego autorstwa.

Zmierzając zatem ku zaprezentowania meritum, na zakończenie wstępu trzy istotne uwagi o charakterze redakcyjnym:
1) W dalszej treści przy imionach i nazwiskach kolarzy podaję przynależność państwową jedynie w odniesieniu do nie-Włochów. Innymi słowy, brak określenia narodowości danego zawodnika w każdym przypadku oznacza, że rzecz jest o przemierzającym szosy cykliście legitymującym się licencją z ojczystego kraju Dantego.
2) W ramach podawania wyników "wielkich tourów" - w klasyfikacji końcowej wyścigu konsekwentnie formułuję kolejność pierwszych piętnastu zawodników w końcowej klasyfikacji generalnej, czasami najlepszych pięciu w przejściowej klasyfikacji generalnej, oraz pierwszych dziesięciu w klasyfikacji wybranych subiektywnie etapów. W innych "etapówkach" podaję najlepszą "dziesiątkę" klasyfikacji końcowej oraz takąż "piątkę" na metach wybranych etapów. W odniesieniu do wyścigów jednodniowych tryb prezentacji jest wyjątkowo jednoznaczny - stanowi go niezmiennie dziesiątka najszybszych kolarzy.
3) W opisie przebiegu imprezy sportowej, personifikujące kolarza imię, nazwisko oraz narodowość określam tylko za pierwszym razem; gdy zachodzi potrzeba powtórzenia tychże informacji w dalszej części raportu z tych samych zawodów - wszystkie wyżej wymienione identyfikujące dane osobowe zastępuje nazwisko zawodnika; analogiczna zasada tyczy się innych jednorodnych zagadnień (sportowe dzieje podjazdu, zarys biografii zawodnika itp.).
 

 

1. Pierwsze zawody kolarskie na świecie odbyły się trzydziestego pierwszego maja 1868 roku na uliczkach miasteczka Saint-Cloud na zachodnich przedmieściach Paryża - na dystansie zaledwie tysiąca dwustu metrów (według niektórych źródeł - dwóch kilometrów). Pierwszym zwycięzcą oficjalnie zorganizowanych "zawodów welocypedów" - sponsorowanych przez samego cesarza Napoleona Trzeciego - został studiujący w stolicy Francji dziewiętnastoletni angielski słuchacz medycyny James Moore.
Za najstarszą imprezę kolarską sensu stricto (długodystansową na szosie) uchodzi studwudziestotrzykilometrowy wyścig zorganizowany siódmego listopada 1869 roku przez magazyn rowerowy "Le Velocipede Illustre" na trasie z Paryża do Rouen. Ponieważ cykliści Wielkiej Brytanii w dziewiętnastym wieku zdecydowanie przewyższali umiejętnościami swoich konkurentów z kontynentu, nie stanowiło niespodzianki zwycięstwo w tych zawodach ich najlepszego zawodnika - którym ponownie okazał się James Moore. Anglik osiągnął na tym dystansie przeciętną prędkość dwunastu kilometrów na godzinę. W muzealnych zasobach zachowało się unikalne zdjęcie triumfatora tej imprezy pozującego fotografowi wraz ze swoim bicyklem - na którym przednie koło sięga stojącemu zawodnikowi do wysokości powyżej łokci.
Zachęcone niegorszym sukcesem rzeczonych zawodów, wkrótce również inne francuskie redakcje sportowe, cierpiące na deficyt tzw. "gorących tematów", zmobilizowały swoje siły, zgromadziły odpowiednie środki finansowe i uruchomiły rezerwy z dotychczas nie ujawnianych - w efekcie imponujących - pokładów inwencji organizacyjnej. Rowery znacznie udoskonalono (1873' - łańcuch, 1888' - opona pneumatyczna, 1902' - planetarna przekładnia zmiany biegów), stąd spośród najstarszych kolarskich wyścigów szczególną uwagę należy zwrócić na dwie długodystansowe imprezy, których geneza sięga tego samego (1891') roku.
Wygrana na trasie organizowanego pod auspicjami "Le Velo" maratonu z Bordeaux do Paryża, oddalonych od siebie o pięćset siedemdziesiąt dwa(!) kilometry, stanowiła najistotniejszy "kolarski skalp" do czasu zainicjowania Tour de France, a i do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku stanowiła jedno z bardziej prestiżowych osiągnięć w tej dziedzinie sportu. Niestety, ów piękny wyścig (zwany "dziekanem klasyków") nie doczekał się kontynuacji w czasach nam współczesnych. Zawody rozgrywano niemal rokrocznie do 1988 roku (a zatem przez blisko sto lat), pierwszą ich edycję wygrał Anglik George Mills, ostatnią zaś - reprezentant gospodarzy Jean-Francois Rault. Najczęściej w glorii zwycięzcy kończył ów niesamowity "klasyk" Belg Hermann van Springel (siedmiokrotnie, w latach 1970, 1974-75, 1977-78, 1980-81), w tej dziedzinie mniej utytułowani jedynie od niego okazali się dwaj Francuzi - Bernard Gauthier (cztery triumfy) oraz Gastone Riviere (trzy).
Bretania słynęła natomiast z rozgrywanego cyklicznie raz na dziesięć lat "ultramaratonu" Paryż-Brest-Paryż o długości około tysiąca dwustu(!!) kilometrów, organizowanego pod patronatem "Le Petit Journal". Te unikalne zawody odbyły się siedmiokrotnie, w latach 1891, 1901, 1911, 1921, 1931, 1948 oraz 1951. Nikt nie zdołał wygrać ich dwukrotnie, a na wiekopomnej liście herosów figurują następujące nazwiska: Charles Terront, Maurice Garin, Emile Georget (wszyscy Francja), Louis Mottiat (Belgia), Hubert Opperman (Australia!), Albert Hendrickx (Belgia), Maurice Diot (Francja).

Gino Bartali i Fausto Coppi przyszli na świat w drugiej dekadzie dwudziestego wieku. W owym czasie uprawianie kolarstwa stanowiło w ich kraju, szczególnie w robotniczych środowiskach małomiasteczkowej biedoty, bardzo popularny sposób na zarabianie pieniędzy. Wszak to właśnie we Włoszech w 1876 roku odbył się klasyczny wyścig Mediolan-Turyn, będący absolutnym nestorem jednodniowych zawodów kolarskich pośród tych imprez, których historia nie zamknęła się do naszych czasów.
Rozgrywanie tego "semi-klasyku" zawieszono po pierwszej jego edycji na niemal dwie dekady. W owym czasie inicjatywę w organizowaniu imprez kolarskich podtrzymywał największy kraj zachodniej Europy - a rywalizował z nim jego niepozorny sąsiad z nizinnych Niderlandów. Najstarszym "czynnym" francuskim wyścigiem okazuje się, zdecydowanie podupadły dziś, Brest-Chateaulin (1889'), belgijskim zaś Liege-Bastogne-Liege (1892'). Popularna "Staruszka" jako jedyna z wszystkich wymienionych wyżej imprez nieprzerwanie do dziś cieszy się w kolarskim środowisku gigantycznym mirem.
Organizacyjni pionierzy zawodów rowerowych nie wyczekiwali biernie na rozwój wydarzeń w już zainaugurowanych wyścigach. Jeszcze w dziewiętnastym wieku odbyły się mianowicie pierwsze edycje innych "klasyków paryskich" - a mianowicie Paryż-Bruksela (1893') oraz imprez znajdujących się obecnie w ekstraligowym cyklu "Pro-Tour" - Paryż-Roubaix (1896') i Paryż-Tours (1896').
Po kilkuletnim interludium, w okresie przed pierwszą wojną światową, wśród kolejnej rundy nowo organizowanych, a obecnych do dziś w kolarskim kalendarzu wyścigów, zwracał uwagę rosnący udział zawodów włoskich - które sukcesywnie dołączały do zacnego "dziekana" rozgrywanego w dość pofałdowanym rewirze zlokalizowanym pomiędzy stolicami Lombardii oraz Piemontu. Do kolejnych imprez kolarskich legitymujących się najdorodniejszą metryką zaliczyć bowiem należy: Giro di Lombardia (1905'), Giro del Piemonte (1906'), Paryż-Camembert (1906'), Mediolan-San Remo (1907'), Grand Prix de l'Escaut (1907'), Rund um Hainlete-Erfurt (1907'), Kampionenschap van Vlaanderen (1908'), Giro del Veneto (1909'), Giro dell'Emilia (1909'), Bordeaux-Saintes (1909'), Giro di Romagna (1910'), Rund um Koln (1910'), Tour des Flandres (1913')Paryż. -Bourges (1913'), Trophee des Grimpeurs (1913'), a także Zuri Metzgete (1914'),

Wraz z nadejściem owej "drugiej fali" wyścigów jednodniowych, w bólach wywoływanych ciągłymi eksperymentami o charakterze organizacyjno-regulaminowym, rodziło się kolarstwo etapowe - będące (przynajmniej dla mnie) solą tego sportu. Sztandarowym dziełem tej nowatorskiej fali okazał się powstały z pionierskiej idei dziennikarza "L'Auto-Velo" (od 1946 roku - "L'Equipe") Geo Lefevre'a, pierwszy kolarski wyścig etapowy na świecie - Tour de France, zwany dziś "Le Grand Boucle" lub "Le Tour", a potocznie "Wielką Pętlą".
W listopadzie 1902 roku wówczas dwudziestopięcioletni wizjoner Lefevre, zafrasowany spadającą sprzedażą i prawdopodobnym rychłym bankructwem egzystującego od zaledwie dwóch lat pracodawcy (i niechybnym rozwiązaniem z jego pracownikami stosunków pracy), zaraził swoim pomysłem redaktora naczelnego pisma Henri'ego Desgrande'a - wcześniej sceptycznego wobec owego nowatorskiego projektu. Stało się to ostatecznie, jak głoszą stuletnie przekazy, w jednej z popularnych paryskich kafejek - ówcześnie zwącej się "Zimmer".
Desgrande jest wpływową postacią cyklizmu przełomu wieków, z co najmniej jednego powodu - mianowicie otwiera on listę oficjalnych rekordzistów świata w jeździe godzinnej. W ramach tego zestawienia uwieczniło się w ciągu następnych stu trzynastu lat zaledwie dwudziestu innych kolarzy. Poniższe zestawienie zawiera kolejno: imię, nazwisko i narodowość rekordzisty, rok, miejsce oraz rekordowy dystans pokonany w czasie jednej godziny:
1) Henri DESGRANGE (1893'), Paryż - 35325 m
2) Jules DUBOIS (obaj Francja, 1894'), Paryż - 38220 m
3) Oscar VAN DEN EYNDE (Belgia, 1897'), Paryż - 39240 m
4) Willie HAMILTON (Stany Zjednoczone, 1898'), Denver - 40781 km
5) Lucien PETIT-BRETON (1905') Paryż - 41110 m
6) Marcel BERTHET (obaj Francja, 1907'), Paryż - 41520 m
7) Oscar EGG (Szwajcaria, 1912'), Paryż - 42360 m
8) Berthet (1913'), Paryż - 42741 m
9) Egg (1913'), Paryż - 43525 m
10) Berthet (1913'), Paryż - 43775 m
11) Egg (1914'), Paryż - 44247 m
12) Jan VAN HOUT (Holandia, 1933'), Roermond - 44588 m
13) Maurice RICHARD (Francja, 1933'), Saint-Truiden - 44777 m
14) Giuseppe OLMO (1935'), Mediolan - 45067 m
15) Richard (1936'), Mediolan - 45375 m
16) Frans SLAATS (Holandia, 1937'), Mediolan - 45535 m
17) Maurice ARCHAMBAUD (Francja, 1937'), Mediolan - 45817 m
18) Fausto COPPI (1942'), Mediolan - 45848 m
19) Jacques ANQUETIL (Francja, 1956'), Mediolan - 46159 m
20) Ercole BALDINI (1956'), Mediolan - 46393 m
21) Roger RIVIERE (Francja, 1957'), Mediolan - 46923 m
22) Riviere (1958'), Mediolan - 47346 m
23) Ferdinand BRACKE (Belgia, 1967'), Rzym - 48093 m
24) Ole RITTER (Dania, 1968'), Meksyk - 48653 m
25) Eddy MERCKX (Belgia, 1972'), Meksyk - 49431 m
26) Christopher BOARDMAN (Wielka Brytania, 2000'), Manchester - 49441 m
27) Ondrej SOSENKA (Czechy, 2005'), Moskwa - 49700 m
Henri Desgrande, dysponujący, mimo kłopotów finansowych kierowanej przez siebie redakcji, stabilnym budżetem zasilanym przez Victora Goddeta - kolejnego pasjonata kolarstwa, założyciela, wydawcę i dyrektora ekonomicznego czasopisma - okazał się bardzo zwinnym organizatorem. Choć nie bez problemów, sprawnie doprowadził do ziszczenia zaczerpniętych od Lefevre'a pomysłów.

Pierwszy rekordzista świata w jeździe godzinnej, w sposób naturalny objąwszy stanowisko dyrektora sportowego Tour de France, początek zmagań inauguracyjnej edycji "swoich" zawodów zaplanował na dzień trzydziestego pierwszego maja 1903 roku. Jednak ze względu na założoną opieszałość projektu programu (sześcioetapowy wyścig miał trwać aż do piątego lipca) oraz zaledwie szczątkowe zainteresowanie (na siedem dni przed upływem terminu przyjmowania zgłoszeń - pomimo wpisowego wynoszącego symboliczne dziesięć franków - swój akces złożyło tylko piętnastu potencjalnych uczestników imprezy), dwudziestego maja plany zmieniono, a historyczny start przeniesiono na początek wakacji. W ten zupełnie przypadkowy sposób Tour de France zajął w kolarskim kalendarzu najbardziej sprzyjający z możliwych terminów i zdobył w tym względzie niebagatelną przewagę nad konkurencyjnymi wyścigami etapowymi.
Pierwszy peleton Tour de France liczył dokładnie sześćdziesięciu zawodników - z czego jedynie dwudziestu jeden legitymowało się statusem profesjonalnych kolarzy. Historyczny wyścig z 1903 roku zawierał sześć etapów (Lefevre i Desgrande zapatrzeni byli niczym w obraz w bardzo popularne wtenczas welodromowe "sześciodniówki"), w których trakcie należało pokonać, bagatela, dwa tysiące czterysta dwadzieścia osiem kilometrów - co oznaczało nieprawdopodobną średnią długość etapu, wynoszącą czterysta pięć(!) kilometrów.
Pierwszy odcinek zmagań, zainicjowany o brzasku pierwszego dnia lipca 1903 roku, liczył sobie aż czterysta sześćdziesiąt siedem kilometrów i wiódł z Paryża do Lyonu. Był to zarazem jeden z najdłuższych etapów w całej historii "Wielkiej Pętli", ustępując rekordowemu w tym względzie odcinkowi Les Sables d'Olonne-Bayonne z 1924 roku o zaledwie piętnaście kilometrów.
Dziewiczy etap Tour de France 1903' ukończyło zaledwie trzydziestu siedmiu kolarzy, a pierwszy lider klasyfikacji generalnej, Francuz Maurice Garin, uzyskał czas siedemnastu godzin i czterdziestu pięciu minut. Wszystkich sześćdziesięciu uczestników dopuszczono do jazdy podczas następnych etapów - bez prawa jednak współzawodniczenia wycofanych pierwszego dnia kolarzy w ramach klasyfikacji generalnej. Z uczynionego tylko w tej edycji "Wielkiej Pętli" niespodziewanego przywileju skorzystał m. in. inny reprezentant gospodarzy Hyppolite Aucouturier (którego pierwszego dnia zmogła przypadłość żołądkowa) i wygrał dwa kolejne, po premierowym, odcinki.
Reprezentujący francuskie barwy Maurice Garin, triumfator klasyfikacji generalnej Tour de France 1903', urodził się w 1871 roku w miejscowości Arvier w północno-zachodnich Włoszech (Dolina Aosty). Ten kominiarz z zawodu w pierwszych latach kariery startował z włoską licencją. Na starcie w Paryżu nazwisko dwukrotnego triumfatora Paryż-Roubaix (1897-98'), a także zwycięzcy maratonu Bordeaux-Paryż (1902') czy ultramaratonu Paryż-Brest-Paryż (1901'), wymieniano jako jednego z faworytów wyścigu - i Garin nie zawiódł nadziei pokładanych w jego osobie przez fanów. Jego rodak Arsene Millocheau, legitymujący się najsłabszym czasem z grona dwudziestu jeden najwytrwalszych śmiałków, podczas wszystkich etapów stracił do Maurice'a łącznie sześćdziesiąt pięć godzin - a zatem średnio więcej niż dziesięć... godzin dziennie. Zwycięski Garin uzyskał średnią prędkość 25,679 km/h i odebrał za swoje osiągnięcie pokaźną premię pieniężną w kwocie sześciu tysięcy stu dwudziestu pięciu franków francuskich (jak obliczono, przy uwzględnieniu dzisiejszych cen stanowiłoby to równowartość około czterdziestu tysięcy dolarów amerykańskich) oraz m. in. dożywotni, nadawany spontanicznie przez ówczesnych przedsiębiorców, przywilej darmowego stołowania się w niektórych szynkach, tudzież korzystania z usług cyrulików.
Wszystkie etapy pierwszej edycji Tour de France z powodzeniem przebyło, jak wspomniałem, dwudziestu jeden zawodników. Nie stanowiło to bardzo słabego wyniku - rok później takich dzielnych mężów znalazło się piętnastu. Najmniejsza liczba zawodników ukończyła "Wielką Pętlę" w 1919 roku (po dyskwalifikacji reprezentanta gospodarzy Paula Duboca - zaledwie dziesięciu). Wyraźnie widoczne były wtedy skutki zakończonej przed kilkoma miesiącami wielkiej wojny - brakowało sprzętu, pieniędzy i żywnościowego prowiantu, stan dróg był poza wszelką krytyką (o wiele gorszy niż po drugiej wojnie światowej), a większość z sześćdziesięciu dziewięciu przystępujących do pierwszego etapu zawodników stawiła się na starcie w zatrważającej formie fizycznej (w tym zwycięzca dwóch poprzednich edycji Belg Philippe Thys, który wycofał się z jazdy nie osiągnąwszy mety choćby pierwszego odcinka). Dodatkowo Desgrande (poniekąd słusznie uważany przez cyklistów za wyjątkowego sadystę) w pierwszej powojennej edycji perfidnie zaordynował swoim podopiecznym najdłuższą trasę w ponad stuletniej historii "Wielkiej Pętli" - liczącą dokładnie pięć tysięcy pięćset sześćdziesiąt kilometrów - i ponadto w trakcie wybranych przez siebie etapów (np. do La Rochelle, liczącym... czterysta siedemdziesiąt kilometrów) nakazał swoim podopiecznym ścigać się w systemie tak zwanego "ostrego koła"! (fixed gear - rower bez wolnobiegu, w którym koło złączone jest sztywno z korbą).
W 1914 roku inny wielki wyścig, Giro d'Italia, ukończyło... ośmiu kolarzy. Przyczyną tego przetrzebienia peletonu były niesprzyjające warunki atmosferyczne spotkane już pierwszego dnia wyścigu podczas podejścia pod Sestriere (2035 m n.p.m.) oraz monstrualna długość etapów (kolejno 468, 340, 430, 365, 328, 428, 429 i 460 kilometrów, w sumie osiem etapów o łącznej długości 3248 kilometrów, a zatem średniej wynoszącej... czterysta sześć - o jeden większej niż Tour de France 1903'). Pierwszy wówczas etap, nie dość, że górski, okazał się w dodatku najdłuższym w kronikach wszystkich edycji tego wyścigu.

Po zakończeniu drugiej edycji Tour de France impreza ta przeżywała swój największy kryzys w całej historii

 

2. Trzydziestego listopada 1904 roku Henri Desgrande zdyskwalifikował czterech najszybszych kolarzy zakończonej przed czterema miesiącami "swojej" imprezy, powołując jako konstytutywną przesłankę fakt rzekomego naruszenia przez nich zasad fair-play (korzystanie z drogowych skrótów, a na pewnych odcinkach nawet z usług państwowej kolei). Sprawa nie była jednak zupełnie jednoznaczna - znaleźli się bezstronni(?) obserwatorzy, z nie mniejszym przekonaniem twierdzący, iż rodak Garina, Henri Cornet - ogłoszony w wyniku tej arbitralnej decyzji zwycięzcą drugiego Wyścigu Dookoła Francji - także przez wiele wyścigowych kilometrów ordynarnie przemieszczał się przez ojczyste bezdroża na wygodnym fotelu automobilu.
Desgrande przeżywał ponadto trudności organizacyjne zupełnie innej natury. Niemal każdego dnia rozgrywania drugiej edycji "Wielkiej Pętli" ścigający się w niej cykliści stanowili przedmiot zaczepek ze strony podchmielonych (choć nie tylko) pseudokibiców - którzy posuwali się nawet do wykorzystywania dla niecnych celów zaostrzonych akcesoriów kuchennych. Zwłaszcza w trakcie drugiej oraz trzeciej "czynnej" doby (jazda podczas wszystkich etapów odbywała się wtedy w czasie kilkunastu godzin) czołowi zawodnicy odczuwali permanentne zagrożenie dla zdrowia, a nawet życia.
Pierwszy rekordzista świata w jeździe godzinnej zdawał sobie sprawę, że przy zaangażowaniu tak relatywnie skromnych środków finansowych, a co za tym idzie, znikowej liczby zaangażowanych osób obsługi, logistycznie nie jest w stanie należycie zapanować nad biegiem wydarzeń. Zimą 1904-05', wkrótce po swojej kontrowersyjnej decyzji odbierającej Garinowi jego drugie zwycięstwo, napisał w swojej gazecie: "Tour de France skończył się. To druga edycja, bardzo chciałbym w to wierzyć, że nie ostatnia. Wyścig dogorywa".
Na szczęście złowieszcze, krótkie dni przeminęły, a wraz z nadejściem nowego roku poprawił się przejściowo wisielczy nastrój pierwszego dyrektora sportowego "Wielkiej Pętli". Już kilka tygodni po wysunięciu tak ponurej diagnozy Desgrande dysponował autorskim projektem trasy trzeciej edycji, dość rewolucyjnym - sześć etapów zastąpiono jedenastoma, a długości poszczególnych odcinków radykalnie skrócono.
Niestety, już od kolejnej edycji wyścigu liczba kilometrów wyrażająca średni (jednodniowy) dystans do przebycia na nowo zaczęła pęcznieć do monstrualnych rozmiarów, co w połączeniu ze zwiększającą się liczbą odcinków składających się na Tour de France ewidentnie wymuszało na zawodnikach stosowanie farmakologicznego wspomagania, bardzo wtedy niedoskonałego, w dodatku totalnie dozwolonego.
Kłopoty z kontrolowaniem różnic czasowych doprowadziły również w efekcie do innego negatywnego skutku - wprowadzenia od 1905 roku klasyfikacji punktowej - jako generalnej (zamiast tradycyjnej, ustalanej na podstawie sumy czasów przejechanych etapów).

Średnia sprzedaż magazynu "L'Auto" w trakcie trwania pierwszej edycji Tour de France zwiększyła się z dwudziestu pięciu do sześćdziesięciu pięciu, a w przeciągu kolejnego pięciolecia - do dwustu pięćdziesięciu tysięcy egzemplarzy.
W 1933 roku - w dobie apogeum sukcesów Francuzów - nakład pisma osiągnie rekordowy poziom ośmiuset pięćdziesięciu tysięcy sztuk.

Zachęceni sukcesem organizacyjnym, propagandowym i ekonomicznym, a przy tym całkiem zadowalającą kondycją sportową "Wielkiej Pętli", w 1908 roku jako chronologicznie drudzy swoje narodowe zawody zorganizowali rodacy innych liczących się w Europie cyklistów. Jednak Tour de Belgique, bo o nim mowa, choć przed drugą wojną światową był jednym z zaledwie kilku kolarskich wyścigów etapowych rozgrywanych regularnie (na dłużej organizację tej imprezy zarzucono dopiero w latach 1991-2001), nigdy nie zyskał oczekiwanego splendoru - zapewne z uwagi na uwarunkowania geograficzne determinujące nizinny charakter wymienionych zawodów.
Rok później pomysł swoich sąsiadów skopiowali rywalizujący z nimi w każdej dziedzinie życia Holendrzy. Jednak ich dziś niemal stuletni "Olympia Tour" to impreza jeszcze bardziej marginalna w kalendarzu zawodów kolarskich; zresztą organizacja tego wyścigu szwankowała od samego początku - dość powiedzieć, że w 1955 roku rozegrano dopiero czwartą edycję "pomarańczowych zawodów".

Zupełnie inaczej potoczyły się losy zapoczątkowanego w tym samym sezonie (1909') włoskiego wyścigu narodowego, Giro d'Italia - zwanego także, w celu wyróżnienia spośród bardzo licznych w tym kraju imprez regionalnych, "Dużym Giro".
Tullo Morgagni, redaktor naczelny mediolańskiej "La Gazzetta dello Sport", o organizacji konkurencyjnego "touru" postanowił już w sierpniu poprzedniego roku. Do wyścigu swój akces złożyło początkowo aż stu siedemdziesięciu sześciu kolarzy.
Część sportowa imprezy uruchomiona została trzynastego maja 1909 roku o godzinie trzeciej nad ranem, na mediolańskim placu Loreto. Pierwszy peleton "Dużego Giro" okazał się ponad dwukrotnie liczniejszy niż ten sprzed sześciu lat w Paryżu - wystartowało bowiem ostatecznie stu dwudziestu siedmiu kolarzy. Trasa zawodów liczyła 2448 kilometrów i została przecięta na osiem odcinków. Największy faworyt zawodów, Giovanni Gerbi (m. in. trzykrotny zwycięzca Giro del Piemonte 1906-08', a także pierwszego Giro di Lombardia 1905', Mediolan-Turyn 1903', ścigający się wśród "zawodowców" w latach 1903-26!), dotkliwie potłukł się i połamał rower już podczas pierwszego(!) z owych dwóch i pół tysiąca kilometrów - przez co stracił aż trzy godziny i wszelkie szanse na jakiekolwiek istotne dokonania w klasyfikacji generalnej. W Bolonii na linii mety pierwszego etapu jako premierowy zwycięzca zameldował się Dario Beni. Cały wyścig wygrał zaś Luigi Ganna, który objął prowadzenie po czwartym etapie do Rzymu - jednak najlepszy łączny czas osiągnął zwycięzca Mediolan-Tyryn 1905', Giovanni Rossignoli. Wzorem Tour de France również w Giro d'Italia obowiązywała wówczas (niestety) klasyfikacja punktowa, zamiast klasycznej i najbardziej sprawiedliwej czasowej. Ganna za swoje osiągnięcie zainkasował potężną nagrodę pieniężną - w wysokości pięciu tysięcy trzystu dwudziestu pięciu lirów (średnia miesięczna płaca we Włoszech wynosiła wówczas około stu lirów). Zatem w komercyjnym względzie "Duże Giro" również zdecydowanie przewyższyło "Wielką Pętlę".
Trasy kolejnych edycji Giro d'Italia okazywały się coraz dłuższe - druga liczyła dziesięć etapów przy niemal trzech tysiącach kilometrów długości, trzecia już dwanaście rund. Rossignolego prześladował wyjątkowy pech - u schyłku ery klasyfikacji punktowej znów "wykręcił" najlepszy czas łączny (tym razem aż o ponad pół godziny krótszy od zwycięskiego Carlo Galettiego), ale z podanych wyżej przesłanek znów nie przyniosło mu to końcowego sukcesu.
Wyścig zatem rozwijał się początkowo wysoce dynamicznie. Ale dziennikarze "La Gazzetta dello Sport" usilnie rozmyślali, jak jeszcze uatrakcyjnić wyścig. I swoje sztandarowe dzieło... "zagłaskali" - czwartą edycję imprezy rozegrano wyłącznie w ramach klasyfikacji drużynowej. Zagraniczne ekipy nie wyraziły zainteresowania partycypowaniem w zmaganiach w takiej formule; startowały zatem wyłącznie rodzime ekipy. Będąc również tym faktem zniesmaczony, pominę zatem nazwę zwycięskiego "teamu" - dodam tylko, że gdyby zawody toczyły w formule indywidualnej, wygrałby je - już po raz trzeci (1910-12') - Carlo Galetti (po raz ostatni klasyfikacja punktowa obowiązywała w Giro d'Italia jeszcze w 1913 roku - rok później niż w Tour de France).
Choć suma takich czynników, jak obsada, popularność, skala trudności, innowacyjność czy poziom rywalizacji sportowej nigdy nie spowodują zrównania prestiżu Wyścigu Dookoła Włoch z toczoną w pełni sezonu ogórkowego "Wielką Pętlą" - z jej ekskluzywną aurą, wyłaniającą w przeważającej opinii ekspertów "głównego łowczego" sezonu - po dziś dzień to właśnie Giro d'Italia figuruje w kalendarzu szosowców jako impreza docelowa oznaczona numerem drugim. I także dzięki "Dużemu Giro" poprzednicy Bartalego czy Coppiego uczyli się trudnego kolarskiego rzemiosła w okresie - sprzyjających ekspansywności - korzystnego klimatu i rosnącego zainteresowania publiki.

Przed pierwszą wojną światową zainaugurowano jeszcze trzy inne "czynne do dziś" imprezy etapowe: Volta a Catalunya (1911'), Deutschland Rundfahrt (1911') oraz Trofeo a Mallorca (1913'). Godne miejsce wśród najstarszych europejskich wielodniowych zawodów kolarskich przynależy Wyścigowi Dookoła Polski - w dalszej kolejności startowały bowiem pierwsze edycje następujących "etapówek": Vuelta al Pais Vasco (1924'), Vuelta a Asturias (1925'), Volta a Portugal (1927'), Tour de Pologne (1928', wówczas jako "I Bieg Dookoła Polski"), Vuelta a Valenciana (1929') oraz Circuit des Ardennes (1930').
Sporo młodsze od "polskiego touru" okazują się być zawody obecnie zdecydowanie wyższej rangi - a mianowicie Tour de Suisse (1933'), Criterium du Dauphine Libere (1947'), Tour de Romandie (1947') czy Paryż-Nicea (1933'), a w szczególności Vuelta a Espana (1935').

W okresie dwóch pierwszych dekad dwudziestego wieku najlepsi włoscy cykliści uchodzili za czołowych w świecie. Z różnych przyczyn nie potrafili jednak udokumentować tego faktu w najbardziej prestiżowym wyścigu kolarskim.
W sześciu inauguracyjnych edycjach Tour de France swoją dominację zaznaczyli gospodarze, bowiem kolejno zwyciężali: Maurice Garin, Henri Cornet, Louis Trousselier, Rene Pottier oraz dwukrotnie Lucien Petit-Breton. Jako pierwszy obcokrajowiec triumfował na francuskich szosach dysponujący "końską siłą" Luksemburczyk Francois Faber, który w pełni wykorzystał swoje fizyczne walory podczas rozgrywanego w fatalnych warunkach pogodowych wyścigu z 1909 roku. Bardzo bliski powtórzenia tego prestiżowego sukcesu reprezentant Wielkiego Księstwa znalazł się również rok później.
Faber, zwany "Gigantem z Colombes" (od miejsca zamieszkania), przy wzroście stu dziewięćdziesięciu ośmiu centymetrów ważył dziewięćdziesiąt trzy kilogramy - a zatem był, jak na owe czasy, monstrualnie wielki. W szczytowym okresie swojej kariery kolarskiej był czołowym kolarzem świata - wygrywał m. in. w Paryż-Roubaix 1913', Giro di Lombardia 1908', dwukrotnie Paryż-Tours 1909-10', Paryż-Bruksela 1909' czy Bordeaux-Paryż 1911'. W trakcie ósmej edycji Tour de France Luksemburczyk w, szczególnie okropnych w pionierskich latach, Pirenejach - regularnie ponosił uszczerbek czasowy w stosunku do największego swojego rywala, Francuza Octave Lapize'a. Po wyjeździe z gór, mimo nadzwyczaj postawnej sylwetki, Faber wciąż pozostawał zdecydowanym liderem lipcowej imprezy - przede wszystkim dzięki obowiązywaniu klasyfikacji punktowej zamiast tradycyjnej czasowej, ale ...

 IP Zapisane
Link: TAJEMNICA BIDONU

105
Żywienie / Badania nad "Dietą Optymalną" dr Kwaśniewskiego
« dnia: Lipca 03, 2015, 08:26:53 pm »
Jeżeli ktoś nie czytał i potrzebuje dotknąć ręką bardzo proszę:
Probl Hig Epidemiol Profil 92(1): 63-66 Bolesławska I i wsp. 2011,
Izabela Bolesławska 1/, Juliusz Przysławski 1/, Marek Chuchracki 2/, Adam Szczepanik

Profil lipidowy, stężenia aldehydu dimalonowego oraz białka ostrej fazy w grupie osób stosujących „optymalny” model żywienia.

www.phie.pl/pdf/phe-2011/phe-2011-1-063.pdf

BROMAT. CHEM. TOKSYKOL. – XLIII, 2010, 3, str. 276 – 280

Izabela Bolesławska, Juliusz Przysławski,Adam Szczepanik , Marek Chuchracki , Jaśmina Żwirska

PROFIL LIPIDOWY ORAZ PARAMETRY STRESU OKSYDACYJNEGO W GRUPIE KOBIET I MĘŻCZYZN STOSUJĄCYCH „OPTYMALNY” MODEL ŻYWIENIA*)

www.ptfarm.pl/pub/File/bromatologia_2010/3.2010/br%203,2010%20s.%20276-280.pdf
BROMAT. CHEM. TOKSYKOL. – XLII, 2009, 3, str. 615 – 619

Izabela Bolesławska, Juliusz Przysławski, Marian Grzymisławski

POZIOM SPOŻYCIA SKŁADNIKÓW PODSTAWOWYCH W GRUPIE KOBIET STOSUJĄCYCH TRADYCYJNY I OPTYMALNY
MODEL ŻYWIENIA*

www.ptfarm.pl/pub/File/bromatologia_2009/bromatologia_3_2009/BR3%20s.%200615-0619.pdf
ŻYWNOŚĆ. Nauka. Technologia. Jakość, 2009, 4 (65), 303 – 311

IZABELA BOLESŁAWSKA,1 JULIUSZ PRZYSŁAWSKI, MAŁGORZATA SCHLEGEL-ZAWADZKA, MARIAN GRZYMISŁAWSKI

ZAWARTOŚĆ SKŁADNIKÓW MINERALNYCH W CAŁODZIENNYCH RACJACH POKARMOWYCH KOBIET I MĘŻCZYZN STOSUJĄCYCH DIETĘ TRADYCYJNĄ I „OPTYMALNĄ” – ANALIZA PORÓWNAWCZA

www.pttz.org/zyw/wyd/czas/2009,%204(65)/37_Boleslawska.pdf
Received 6 July 2008; revised 27 September 2008; accepted 30 September 2008
 Paweł Grieba, Barbara Kłapcińskab,⁎, Ewelina Smolb, Tomasz Pilisc, Wiesław Pilisc, Ewa Sadowska-Krępab, Andrzej Sobczakd, Zbigniew Bartoszewicze, Janusz Naumanf, Kinga Stańczaka, Józef angforta,baDepartment of Experimental Pharmacology, Polish Academy of Sciences Medical Research Center in Warsaw, 02-106 Warsaw,

Long-term consumption of a carbohydrate-restricted diet does not induce deleterious metabolic effects


http://www.sendspace.pl/file/9588780a8b6afbae4d6fab7
Nutr Res. 2008;28(12):825-33.
Long-term consumption of a carbohydrate-restricted diet does not induce deleterious metabolic effects.
Grieb P, Kłapcińska B, Smol E, Pilis T, Pilis W, Sadowska-Krepa E, Sobczak A, Bartoszewicz Z, Nauman J, Stańczak K, Langfort J.
http://www.cmdik.pan.pl/zespoly/zfd/badania.html#3
Badania nadal trwają http://optymalni.org.pl/index.php?dzial=news&id=150 nie tylko w Polsce podobno.

By MariuszM

Strony: 1 ... 5 6 [7] 8

Recent

użytkowników
  • Użytkowników w sumie: 2567
  • Latest: Kesh321
Stats
  • Wiadomości w sumie: 12323
  • Wątków w sumie: 774
  • Online Today: 514
  • Online Ever: 560
  • (Stycznia 13, 2023, 10:31:04 pm)
Użytkownicy online
Users: 1
Guests: 485
Total: 486